Czasami życie uderza w serce, jakby ostrym nożem. Boli. Paląco. I nie rozumiesz – za co? Dlaczego? Czym sobie na to zasłużyłeś?
Z Martą byłem przez dziesięć lat. Poznaliśmy się jeszcze jako studenci w Gdańsku, a potem razem przeprowadziliśmy się do Warszawy, gdzie zaczęliśmy dorosłe życie. Mieliśmy dwie córki – Zosia i Milena. Różnica wieku między nimi to zaledwie rok. Pracowałem w firmie budowlanej, zarabiałem stabilnie, nie żyliśmy w przepychu, ale wystarczało na wszystko – dwa razy w roku jeździliśmy na wakacje, wynajmowaliśmy przestronne mieszkanie, mogliśmy pozwolić sobie na opiekunkę dla dzieci i drobne przyjemności, jak nowe sukienki czy zabawki.
Marta zostawała w domu, dorabiała sobie pracując zdalnie – pisała teksty i prowadziła kilka sklepów internetowych. Nigdy nie uchylałem się od pomocy: zmywałem naczynia, spacerowałem z dziewczynkami, tworzyłem z nimi prace plastyczne i pomagałem w edukacyjnych zabawach.
Sądziłem, iż wszystko jest w porządku. Ale pewnego dnia po prostu powiedziała:
— Odchodzę.
Nie od razu zrozumiałem, co ma na myśli. Myślałem, iż chodzi o urlop, delegację, czasowy wyjazd. Ale potem dodała:
— Odnalazłam siebie. Chcę czegoś innego, więcej.
Nie tylko odeszła ode mnie. Opuściła nasze córki. Zostawiła Milenę i Zosię – pięcio- i czteroletnią – ze mną. Bez odrobiny żalu, bez łez. A po tygodniu zobaczyłem jej profil na Instagramie: brylantowy pierścionek, rejs jachtem po Grecji, szampan w hotelowym apartamencie, suknie od projektantów i podpis – „nowe życie zaczyna się tutaj”.
Długo nie mogłem zrozumieć, jak to możliwe. Wybrała to? Błysk, luksus – i ani jednego telefonu do córek?
Najtrudniej było patrzeć, jak dziewczynki dzień po dniu pytały:
— Tato, czy mama wróci?
A ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć dziecku, iż mama nie tylko odeszła – ona wybrała pieniądze zamiast ich małych rączek?
Minęły dwa lata. Radziłem sobie. Było ciężko – bardzo. Czasami nocą brakowało mi sił, czasami musiałem brać zwolnienie, bo opiekowałem się chorymi dziewczynkami. Ale daliśmy radę. Zosia poszła do pierwszej klasy, Milena – do zerówki. Staliśmy się drużyną. Ja – ich opoką, one – moją motywacją do życia.
I oto pewnego dnia, zwykły wieczór w środku tygodnia, poszedłem do najbliższego sklepu po mleko i chleb. Stoję przy kasie – i zamieram. Przede mną ona. Marta.
Nie było już tej olśniewającej kobiety z Instagramu. Przede mną stała zmęczona kobieta w znoszonej kurtce, z przygaszonym spojrzeniem i drżącymi rękami. W jej portfelu była drobna, a w koszyku chleb, paczka makaronu i najtańsza kiełbasa.
Nasze spojrzenia się spotkały. Zbladła, jakby zobaczyła ducha.
— To ty… — szepnęła.
Milczałem. Bo w tej chwili nie wiedziałem, co jest we mnie silniejsze: złość, żal czy pustka.
— Jak dziewczynki? — jej głos drżał.
Zacisnąłem pięści.
— Świetnie. Bo mają mnie.
Opuściła wzrok. Jej usta zadrżały.
— Chciałabym je zobaczyć.
— Po dwóch latach? — poczułem, jak gotuje się we mnie krew. — Czy choć raz zainteresowałaś się, jak się mają? Czy przesłałaś choćby kartkę?
Opuściła oczy.
— Popełniłam błąd…
Gorzko się uśmiechnąłem:
— Błąd to zapomnieć parasola w deszczowy dzień. A ty porzuciłaś swoje dzieci dla pięknego życia. Czy naprawdę myślałaś, iż jachty i suknie zastąpią ci sumienie?
— On odszedł… — wyszeptała. — Kiedy zrozumiał, iż nie jestem mu już potrzebna. Zostałam z niczym. Bez mieszkania, bez pieniędzy. choćby bez praw do dziecka, bo sama się ich zrzekłam.
Spojrzałem na jej ręce – na palcu serdecznym nie było już pierścionka.
— A dziewczynki? Były dla ciebie tylko tymczasową przeszkodą?
— Nie… — zapłakała. — Wiem, iż nie zasługuję na przebaczenie. Ale błagam… pozwól mi je chociaż zobaczyć.
Wziąłem głęboki oddech. Przed mną stała nie ta kobieta, która wyszła z naszego domu z podniesioną głową. To był złamany człowiek, pusty cień tej, która kiedyś przysięgała kochać na zawsze.
— One cię nie pamiętają, Marto. Już dawno przestały pytać, kiedy wrócisz. Nauczyły się żyć bez ciebie.
— Nie chcę niczego… Chcę tylko spojrzeć. Usłyszeć głos…
Odwróciłem się. Serce ścisnęło się z bólu. Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek zdołam wybaczyć.
Ale wiedziałem jedno: Zosia i Milena są dla mnie wszystkim. I nikt nie ma prawa ponownie ich zranić.
— Pomyślę o tym — powiedziałem i odszedłem.
A ona została – w środku sklepu, pośród obcych ludzi, ze łzami w oczach i pustką w duszy.
Nie wiem, jak to wszystko się kończy. Może pewnego dnia pozwolę jej porozmawiać z córkami. Ale nigdy nie pozwolę im znów poczuć się opuszczonymi.