Odejdziesz, wspominaj mnie…

polregion.pl 1 tydzień temu

**Dziennik, 15 maja**

Zatrzymałem samochód nieopodal wysokiego metalowego płotu. Kiedyś był drewniany, biały. Zastanawiałem się, czy nie pomyliłem adresu. Nie, to drugi dom przed zakrętem. Pamiętałem dobrze, bo często do niego wracałem myślami. Zza szyby nie widać choćby dachu.

Co chwilę zerkałem w lusterka — czy nikt nie idzie. Samochód z kierowcą na pustej ulicy przyciągałby zbyt wiele uwagi. *„Po co tu jestem? Dlaczego?”* — zadawałem sobie to samo pytanie. Im dłużej siedziałem, wpatrując się w płot, tym mniej miałem ochoty wejść.

Nagle zza bramy wyszła dziewczyna z labradorem. Przez chwilę myślałem, iż to Alicja. Te same kasztanowe, kręcone włosy, ta sama sylwetka. Twarzy nie zdążyłem dostrzec. *„To niemożliwe. Minęło piętnaście lat. Powinna mieć teraz pod czterdziestkę, a ta dziewczyna wygląda na dwadzieścia. Nowoczesne zabiegi potrafią czynić cuda. A może to jej córka? Ale przecież nie miała córki. Dogonić, zapytać? Co jej powiem? Będę wyglądał jak dziwak — czterdziestolatek goniący młodą dziewczynę…”*

Oparłem się o fotel, włączyłem radio i czekałem. Po dwudziestu minutach dziewczyna z psem wróciła. Gdy podeszła bliżej, zrozumiałem, iż wcale nie jest podobna do Alicji. Gdy została między nami sto metrów, wysiadłem.

Labrador szarpnął smyczą, ciągnąc się w moją stronę.

— Spokojnie, Burek — powiedziała dziewczyna, przytrzymując psa.

— Przepraszam. Czy to tu mieszkała Alicja? A może pomyliłem dom… — dopiero teraz uświadomiłem sobie, iż nie znam choćby jej nazwiska.

— Alicja to moja mama. A pan kto? — spytała, uważnie mi się przyglądając.

— Niedawno wróciłem do miasta. Nie wiedziałem, iż ma córkę. — Spojrzałem na psa i niepewnie zatrzymałem się w miejscu.

— Dawno pana nie było? — zmrużyła oczy.

— Piętnaście lat.

— W takim razie na pewno nie jest pan moim ojcem. — Roześmiała się cicho. — Nie jestem jej biologiczną córką. Rodzice niedługo wrócą. Chce pan na nich poczekać? — Podeszła do wąskich drzwi obok bramy.

Wzruszyłem ramionami.

— I… nie boi się pani? Obcy mężczyzna… — zacząłem.

Dziewczyna spoważniała.

— Nie. Skąd pan wnioskuje, iż w domu nikogo nie ma? Burek mnie obroni. Poza tym mamy kamery. Więc wchodzi pan? — Otworzyła drzwi.

Włączyłem alarm w samochodzie i ruszyłem za nią. Czekała, przytrzymując drzwi.

Ogród przed dwupiętrowym domem był zadbany, ale nie przesadnie. Krzewy nie były idealnie przystrzyżone, trawa wymagała koszenia. Ścieżka wyłożona szarymi płytami prowadziła od bramy do domu.

Dom zmienił się przez te lata, ale to na pewno ten sam. Piętnaście lat temu wydawał mi się ogromny. Mieszkałem wtedy w maleńkim pokoju w akademiku, a wcześniej — z rodzicami i młodszą siostrą w małym M-3. Dlatego ten przestronny dom zrobił na mnie takie wrażenie. Teraz sam mieszkam w podobnym, choćby większym.

Wnętrze było dawniej skromniejsze. Teraz stały tu drogie meble, na ścianie wisiał wielki telewizor. Miękki dywan tłumił kroki.

— jeżeli chce pan coś wypić, tam jest barek — wskazała ręką, kierując się ku schodom.

— Jestem za kierownicą — przypomniałem. — Jak pani na imię?

— Milena. Zostawię pana na chwilę, przebiorę się. — Weszła na górę.

Zostałem sam. Żadnego zdjęcia na półkach. Usiadłem przed kominkiem — którego wcześniej też nie było — w wygodnym fotelu i zamyśliłem się…

***

— No, bądź kumplem, chodź ze mną. Justyna zaprosiła koleżankę. Co ja tam sam będę robił? — namawiał Romek.

— Mam jutro egzamin. Muszę się uczyć. — Warknąłem, wbijając wzrok w podręcznik.

— Kilka godzin nic nie zmieni. I tak wszystkiego się nie nauczysz. Lepiej przyjść na egzamin z świeżą głową. No, Witek, proszę. Justyna nie ma brzydkich koleżanek. — Nie dawał za wygraną.

— Dobrze. Ale tylko na chwilę. — Zamknąłem książkę.

— No, to zupełnie co innego. Jesteś prawdziwym przyjacielem. Zobaczysz, nie pożałujesz. Tylko nie patrz na Justynę, ona moja. — Uśmiechnął się.

Dotarliśmy do osiedla domków, gdzie mieszkała Justyna, z lekkim opóźnieniem. W domu grała muzyka, na stoliku stała butelka wina, kieliszki, talerz z zakąskami i misa owoców.

— No, nareszcie! — Justyna spojrzała na nas z udawaną obrazą. Była olśniewająca — kruczoczarne włosy, ostre rysy.

— Witemu musiałem tłumaczyć. Jutro egzamin. — Romek objął ją w pasie, szepcząc coś do ucha.

— To nie traćmy czasu. — Justyna złagodniała i pociągnęła go do stołu. — Nalej. Alicja, gdzie jesteś? — krzyknęła w stronę schodów.

Po chwili zeszła urocza dziewczyna w kwiecistej sukience. Nie była tak oszałamiająca jak Justyna, ale coś w niej przyciągało.

— To moja przyjaciółka, Alicja. — Justyna podgłośniła muzykę. Wypiliśmy, a Romek z Justyną poszli tańczyć.

— Może i my? — zaproponowałem, wkładając do ust winogrono.

— Chodźmy. Tylko mówmy sobie po imieniu. — Uśmiechnęła się.

Alicja tańczyła świetnie. Trzymając ją w talii, przyglądałem się jej. Żadnego makijażu. Czasem podnosiła na mnie ciemnoniebieskie oczy, otoczone długimi rzęsami. W zależności od światła wydawały się prawie czarne lub błękitne jak chabry. Unikałem patrzenia na jej pełne usta.

Muzyka się zmieniła, ale przez cały czas tańczyliśmy wolno.

— Gdzie Justyna z Romkiem? — Alicja się zatrzymała, rozglądając.

Idź do oryginalnego materiału