Od tego dnia wszystko się zmieniło: jak pewna kobieta postawiła do pionu męża i syna

polregion.pl 1 dzień temu

„Od dziś wszystko się zmieni!” – jak pewna kobieta postawiła na miejscu męża i syna

Nie jestem z żelaza. Jestem zwykłą kobietą, która też może mieć kiepski dzień. Której boli głowa, która jest zmęczona, która pracuje na pełen etat, a wieczorem dźwiga ciężkie siaty z zakupami, bo w domu czekają dwaj mężczyźni – dorodni i najedzeni – którzy najwyraźniej sądzą, iż jedzenie samo materializuje się w lodówce. A gdy siły w końcu się kończą, zostaje tylko jedno: powiedzieć na głos to, co od dawna krzyczy w środku.

Ten dzień był wyjątkowo ciężki. W biurze istny armagedon, szef od rana chodził naburmuszony, ledwo doczekałam się końca zmiany. Już stojąc na przystanku, uświadomiłam sobie, iż muszę jeszcze wpaść do sklepu: lodówka pusta, a w domu czekają mąż Krzysztof i syn Dominik. Krzysztof ma czterdzieści dwa lata, wysoki, barczysty, apetyt proporcjonalny do gabarytów. Dominik – piętnaście, trenuje piłkę nożną i po treningu znika z talerzy wszystko, co nie zdąży uciec.

Szłam do domu, uginałam się pod ciężarem reklamówek, przeklinając siebie, iż tyle narzucałam. Głowa pulsowała, każdy krok odbijał się echem w skroniach. Ale nie mogłam nie pójść – bo jeżeli nie ja, to kto?

Gdy wreszcie otworzyłam drzwi, Krzysztof już był. Leżał na kanapie, gapił się w telewizor. Ani słowa, ani spojrzenia: „Jak się czujesz?” – jakbym była powietrzem. Dominik był jeszcze na treningu. W milczeniu przeszłam do sypialni, połknęłam tabletkę i położyłam się. Choćby piętnaście minut – żeby złapać oddech, ochłonąć, zebrać myśli.

Głowa trochę odpuściła, ale nie do końca. Mimo wszystko czułam się jak rozbity wazon. Wstałam jednak i poszłam do kuchni. Tam, przez warkot telewizora, słychać było tylko moje kroki i brzęk naczyń. gwałtownie ugotowałam makaron z sosem mięsnym, pokroiłam sałatkę. Prostota i sytość. Na finezje nie było czasu.

Dominik wrócił później. Zawołałam wszystkich do stołu. Usiadłam obok i usłyszałam coś, od czego coś we mnie pękło.

„Znowu makaron?” – prychnął mąż. – „Mogłabyś co-ś bardziej wykwintnego przygoto-wać.”

„A ja bym wolał schabowego” – dodał syn, grzebiąc widelcem w sałatce.

Żaden nie zapytał, jak się czuję. Żaden nie podziękował. Wiedzieli, iż boli mnie głowa. Widzieli, jak wlekłam te siaty. Słyszeli, jak wzdychałam i ledwo trzymałam się na nogach. A wszystko, co potrafili powiedzieć, to: „nam nie smakuje”.

Odłożyłam łyżkę w milczeniu, spojrzałam na nich obu. I nagle coś we mnie kliknęło.

„Nie smakuje? Nie jedzcie. Od dziś wszystko się zmienia. Mam dość bycia obsługą hotelową. Chcesz schabowego – smaż. Chcesz żurek – gotuj. Nie będę już dźwigać zakupów, gotować, sprzątać i słuchać chrząkania. Od dziś gotuję – tak, dla wszystkich. Ale jeden z was zmywa, drugi sprząta. Kto co robi – dogadajcie się sami. Piorę tylko to, co jest w koszu. Brudne skarpety pod łóżkiem – nie mój problem.”

Raz w tygodniu – w sobotę – idziemy razem na zakupy. Nie jestem wielbłądem. Nie jestem tragarzem. Nie jestem kucharką na żądanie.

Wstałam, poprawiłam włosy i ruszyłam do łazienki. Obróciłam się w drzwiach:

„A teraz biorę prysznic i idę spać. Kto zmywa – rozwiążcie to sami. Tylko pamiętajcie: jeżeli jutro rano w zlewie będzie brudno – śniadania nie będzie. To tyle. Dobranoc.”

Wyszłam. Za plecami – cisza. choćby telewizor ktoś wyłączył. Nie obejrzałam się. Wiedziałam, iż siedzą i gapią się za mną. Zaskoczeni. Może – zdezorientowani. A może, pierwszy raz od lat – zastanawiający się.

I wiecie co? Nie poczułam winy. Tylko ulgę. Bo czasem, żeby cię usłyszeli, trzeba przestać szeptać i zacząć mówić głośno. Wyraźnie. I bez przepraszania.

Idź do oryginalnego materiału