Teraz rozumiem powiedzenie: „Chcesz stracić przyjaciela – pożycz mu pieniądze”. W naszym przypadku wyszło odwrotnie: „Chcesz popsuć relacje z krewnymi – odmów im pożyczki”. I właśnie tak stało się u nas.
Z Markiem, moim mężem, żyjemy na przyzwoitym poziomie. Nasza rodzina to tylko trójka: ja, Marek i nasz syn. Za to mamy ogromną liczbę krewnych: jego brat Kuba, moja siostra Aneta – oboje starsi od nas. Teściowie i moja mama. Do tego kuzyni, kuzyneczki, ciotki i wujkowie – wszyscy mieszkają w naszym mieście albo w okolicach.
Kiedyś trzymaliśmy się razem, spotykaliśmy się na imieninach, świętach, ale ostatnio z połową rodziny nie mamy kontaktu. Większość krewnych to zwykli ludzie. Mężczyźni pracują w fabrykach albo są kierowcami, a wśród kobiet wiele jest gospodyń domowych, które „utrzymują się” z pensji mężów.
Tylko my postanowiliśmy nie klepać biedy, ale działać. Marek otworzył sklep spożywczy. Biznes zaczął się kręcić. Pojawiły się pieniądze, i to całkiem niezłe.
I wtedy zaczęły się prośby: „Pożycz, oddam za chwilę!”. Rodzicom trudno odmówić, ale oni proszą tylko w wyjątkowych sytuacjach – zwłaszcza teściowie. To ludzie, którzy całe życie ciężko pracują, wiedzą, ile kosztuje każda złotówka. Moja mama dwa razy prosiła o pożyczkę, ale zawsze oddawała w umówionym terminie – choć i tak było nam głupio brać od niej zwrot.
Ale nasze rodzeństwo… to już inna historia! Kuba, brat Marka, to chłop „na bakier” z alkoholem. Ale on nas tak bardzo nie obciąża: jeżeli pożyczy kilkaset złotych i nie odda na czas, odpracuje jako pomocnik przy rozładunku towaru w sklepie.
Za to Aneta, moja siostra, urodziła czwórkę dzieci! Rok temu, mając 36 lat, powiła czwarte i wciąż liczy, iż państwo zsyłać jej będzie „mannę z nieba”. Non stop narzeka i prosi o pożyczkę: „Mąż niezaradny, dzieci głodne, daj do pensji męża”. Dawaliśmy, ale ona nigdy nie oddawała w terminie! A my musimy na czas opłacać faktury za towar. Aneta raz nie odbiera telefonu, raz wymyśla bajeczki.
Szczególnie irytuje mnie jej tekst: „Zlituj się nad dziećmi – to przecież twoje siostrzeńce!”. No dobrze, ale to nie ja je urodziłam! Sama mam tylko jedno dziecko i wiedziałam, na co mnie stać.
To samo robili inni krewni: kuzynki, kuzyni, ciotki i wujkowie. Okej, wielu oddaje pieniądze na czas, ale jest ich tylu, iż gdy każdy pożyczy trochę, my zostajemy z pustą kasą, czekając na zwroty.
W końcu przyjaciółka poradziła mi: „Naucz się mówić NIE”. Trudno było wypowiedzieć to pierwsze „nie”, ale nauczyliśmy się.
I wtedy się zaczęło: kłótnie z rodziną jedna po drugiej. Każdy powtarzał niemal to samo: „No przecież macie pieniądze! A ja teraz naprawdę ich potrzebuję”. A my też ich potrzebujemy!
Teraz dla większości krewnych jesteśmy „tymi złymi”. W ich mniemaniu to przez nas ich życie się nie układa: dzieci są głodne, ktoś nie ma na opał, a ktoś inny nie kupił sobie wymarzonej kurtki.
Dziś z większością rodziny jesteśmy na cenzurowanym. Najbardziej nienawidzi mnie Aneta – chodzi po rodzinie i rozpowiada, iż zostawiłam jej dzieci „na pastwę losu”. Inni jej przytakują. Mama miota się między mną a siostrą, przeżywa, iż nie mamy kontaktu. Reszta rodziny nas ignoruje, nie zaprasza na spotkania i omawia nas za plecami. Teściowie też są zawiedzeni, iż jesteśmy „na językach”.
Jedynie Kuba, brat Marka, jeszcze z nami rozmawia, bo chętnie dorabia – raz jako pomocnik, raz sprząta przed sklepem i dostaje za to pieniądze. Jego żonie się to nie podoba: „Wiecie przecież, na co on wydaje te pieniądze! A rodziny ratować nie chcecie!” Ale brat przynajmniej coś robi, a reszta chce tylko łatwej kasy i długich terminów spłaty.
Czasem przykro, iż staliśmy się dla rodziny obcy. Chcielibyśmy się pogodzić, ale nie chcemy znowu być ich dojną krową. Czy oni naprawdę nie rozumieją, iż te pieniądze kosztują nas mnóstwo pracy? Że nie spadają z nieba? Bycie „najbogatszymi” w rodzinie wcale nie jest takie łatwe.