Portale, aplikacje, szybkie randki. To dziś najpopularniejsze sposoby, by poznać kogoś i umówić się na pierwsze spotkanie. A jak miłość rozkwitała w czasach, kiedy nie było jeszcze internetu? Czy w czasach PRL oczekiwaliśmy od miłości czegoś innego niż dziś? Kiedy weekendami królowały dancingi, a znajomych poznawało się nie online, ale wychodząc na prywatki. Pani Stanisława zaparzyła herbatę w szklance po musztardówce i tak to się jakoś zaczęło…
14 lutego, czyli święto zakochanych. Wejścia do kwiaciarni krzyczą hasło „walentynki”, a restauracje prześcigają się, oferując kolacje i desery niczym „red velvet”. W szkole z wypiekami na twarzy otwierało się niegdyś papierowe laurki z serduszkami, a dziś walentynki stały się małym świętem konsumpcjonizmu. Sklepowe półki uginają się od bombonierek, drobiazgów z napisem „love” czy drogich prezentów. Kwiaty to może być za mało. jeżeli ktoś chce pokazać, iż ma „gest”, zabiera bliską osobę do restauracji i kupuje np. biżuterię. Zdjęcia z romantycznych wyjść trafiają do mediów społecznościowych, co dodatkowo nakręca walentynkowy przemysł.
– Mając 20 lat nie wiedzieliśmy, iż istnieje święto zakochanych. A naszych pierwszych spotkań często nie można było choćby nazwać randkami. Natomiast był wówczas duży szacunek między ludźmi i zaufanie. Poznawanie się szło dużo wolniej niż obecnie, ale jednocześnie ludzie bardziej potrafili się zdecydować na drugą osobę. Były spore moralne hamulce. Spotykaliśmy się głównie w szkole, na zajęciach sportowych czy spotkaniach harcerskich. Chodziło się też na dyskoteki, czyli tzw. fajfy. Jednak rodzice niechętnie pozwalali dzieciom na takie rozrywki. Nie wyglądało to tak jak dzisiaj, iż wystarczyło powiedzieć „mamo, wychodzę”. Musieliśmy mieć zgodę rodzica – mówi pani Stanisława, seniorka z Poznania.
Pani Stanisława dorastała właśnie w stolicy Wielkopolski. Doskonale pamięta miasto z lat 70. czy 80., kiedy wyglądało zupełnie inaczej. Niektóre z miejsc przez cały czas są na mapie Poznania i przyciągają również zakochanych. Jednym z nich jest kultowe kino Muza.
– Bardzo chętnie chodziliśmy do parku Kasprzaka, dzisiejszego parku Wilsona. To było miejsce często odwiedzane przez młodych ludzi. Siadaliśmy na ławkach i sporo rozmawialiśmy. Zakochani chodzili też do kina Wilda, kina Bałtyk, ale tych miejsc już nie ma. Przetrwało chyba tylko kino Muza przy ul. Święty Marcin. Ale powiedzmy sobie szczerze, to wszystko kosztowało. Kiedyś ludzie nie mieli zbyt wiele pieniędzy na takie przyjemności. Rodzice też nie mogli wesprzeć, bo nie byli zbyt majętni. Poza tym mieliśmy sporo obowiązków domowych, których nie mogliśmy nie wykonać. Ale kiedy już udało się zebrać trochę pieniędzy, to bardzo chętnie wybieraliśmy poznańskie kawiarnie, takie jak np. Magnolia na Łazarzu, tuż przy parku Wilsona. Był również Hortex, to była cukiernia-kawiarnia. Mieli tam bardzo dobre lody. Niestety jej już też nie ma. O, była też „Pół Czarnej”, bardzo fajne miejsce. Jakaś fajna kawiarnia była również w Okrąglaku, ale z tego co pamiętam było to miejsce, gdzie raczej kawę wypijało się na gwałtownie – mogliśmy pani Stanisława.
Do dziś przetrwał Kociak, którego od kilku lat możemy oglądać w odświeżonej wersji. Desery tam w dalszym ciągu nawiązują do smaków popularnych przed laty. Ale w latach 70. nikt jeszcze nie słyszał o walentynkach, były inne preteksty do okazywania sobie uczuć.
– Walentynki pojawiły się, gdy miałam chyba 40 lat. Byłam już dorosłą kobietą, a wtedy w kwiaciarniach zaczęły pojawiać się serduszka, prezenty. Wcześniej dostawało się kwiatka lub czekoladę, a w latach 90. te prezenty zaczęły być coraz większe i coraz bardziej kosztowne. Ludzie też byli mocniejsi finansowo. Poza tym kiedyś bardziej niż Walentynki obchodziło się Dzień Kobiet. Wtedy kobiety dostawały kwiaty, choćby gdy nie były czyjąś sympatią. Kwiaty rozdawano na ulicach. Nie wiem, może było więcej poszanowania dla kobiet? Kwiat był gestem symbolicznym, to nie miało podtekstu, a ludzie nie wstydzili się tak okazywać emocji. Tylko mówię bardziej o przyjaźni niż zauroczeniu – mówi.
Takich szklanek już dziś nie ma. O początkach miłości w PRL
– Pamiętam doskonale, jak poznałam mojego pierwszego męża. Prowadziłam wtedy sklep spożywczy. On miał firmę, która zajmowała się remontami. Chciałam odświeżyć wnętrze i tak to się niewinne zaczęło. Wiadomo, jak ktoś pracuje, to trzeba go czymś poczęstować. Zrobiłam więc kawę czy herbatę w szklance musztardówce. To była zwykła szklanka po musztardzie, która na dole miała wgłębienia. Wówczas to była szklanka dekoracyjna, a ja nie miałam możliwości, aby zrobić kawę w filiżance. No i od tej szklanki wszystko się zaczęło. Tak się spotkaliśmy i tak już zostało. Z początku to była przyjacielska relacja i on dojeżdżał do mnie do Poznania. Miałam również obowiązki wobec moich rodziców. Mieszkałam z nimi, a oni chorowali. Bardzo dużo wtedy pracowałam, nie 8, a chyba 12 godzin dziennie. Prowadzenie sklepu nie było tak zautomatyzowane jak dzisiaj. Używałam liczydła, a nie komputera. Spotykaliśmy się głównie w soboty, gdy każde z nas miało chwilę wolnego – mówi seniorka.
Dziś młodzi ludzie nieco później decydują się na ślub. Zakładają rodziny mniej więcej około 30. roku życia. Patrząc na życie seniorów, decyzję o małżeństwie podejmowali szybciej.
– jeżeli ktoś decydował się na związek, to raczej decydował się też na małżeństwo. To było zobowiązanie i ja rozumiem, dlaczego podejmowali taką decyzję. Sama tak zrobiłam. Kiedyś ludzie nie mieli takich warunków mieszkaniowych jak dzisiaj. Mieszkali po kilka osób na jednym pokoju. Rodzice razem z dziećmi, z dziadkami w kawalerce. To była norma, a dziś to jest nie do pomyślenia. Małżeństwo dawało szansę na oddzielne zamieszkanie i rozpoczęcie życia osobno. Ale i takiej możliwości nie miał każdy, bo o mieszkania było wtedy bardzo trudno. o ile związek był niezalegalizowany, takiej szansy w ogóle nie było. Dziś każdy może wynająć mieszkanie, jeżeli tylko ma pieniądze, a dawniej mieszkań było mniej. Ja swoje pierwsze mieszkanie dostałam w 1986 roku, byłam już wtedy mężatką i miałam dziecko. Tak sobie razem żyliśmy i było nam bardzo dobrze. Czasy nie były łatwe, ale zawsze starliśmy się. No i jak mówię, bardziej obchodziliśmy Dzień Kobiet – dodaje.
Pani Stanisława rozstała się ze swoim pierwszym mężem. Gdy wchodziła w drugi związek, realia matrymonialne wyglądały już zgoła inaczej. Polska wiedziała już, czym są walentynki, jednak podejście do tego święta za bardzo się nie zmieniło. W kalendarzu i w życiu królował Dzień Kobiet. Mimo tego fala czekoladowych serduszek, czerwonych wstążek i droższych prezentów zalała sklepy. Nie inaczej było w Poznaniu.
– Gdy poznałam mojego drugiego partnera, również zdecydowaliśmy się ślub. W końcu legal to legal. Tym bardziej, iż planowaliśmy budowę domu, a podjęcie takiego kroku to poważna decyzja. Lepiej, żeby obydwie strony czuły się bezpiecznie. Czasem dziwię się, gdy ktoś w dzisiejszych czasach decyduje się na tak duże zobowiązania, a nie chce wziąć ślubu. Przecież to ważne, żeby czuć się przy sobie bezpiecznie, a małżeństwo jest taką deklaracją. Tym bardziej gdy przychodzą na świat dzieci – mówi pani Stanisława.
Małżeństwo z 30-letnim stażem
Pani Stanisława jest ze swoim drugim mężem już prawie 30 lat. Nie obchodzi hucznie walentynek, mimo iż według niej aktualnie to święto wyparło już Dzień Kobiet. Gdy zbliża się 14 lutego, parzy kawę, kupuje coś słodkiego i razem z mężem siadają do stołu.
– Mnie to w zupełności wystarczy. Miłość mogę okazywać w inny sposób niż przez drogie prezenty. Ciasto, kawa i to wystarczy. Może gdybym urodziła się w innych czasach, też oczekiwałabym od relacji czegoś innego. Trudno mi powiedzieć. Tak jak mówiłam, kiedyś nie było takich możliwości i pieniędzy, więc nie jestem przyzwyczajona do dużych prezentów. Liczy się gest. Dostanę od męża buziaka i to wszystko. Ale czy potrzeba czegoś więcej? Jesteśmy razem tyle lat, iż bardziej liczy się codzienność. To, jak się dogadujemy, jak spędzamy razem czas. Minęło tyle lat od kiedy się poznaliśmy… Jak mogłabym oczekiwać czegoś więcej? Jest dobrze i to się liczy. Człowiek jest w pewnym momencie już wyciszony, dojrzalszy i inaczej patrzy na niektóre rzeczy. Dziś już wiem, co naprawdę w związku mnie interesuje. Na przestrzeni lat zmieniło się bardzo wiele. Obserwuję świat i widzę, jak bardzo jest różny od tego, jaki był dawniej. Bardzo podoba mi się, iż jest w nim więcej tolerancji. Ja nie mam problemu z tym, iż dwie dziewczyny lub dwóch chłopców trzyma się za rękę, tak samo jak reszta par. To normalne. Kiedyś byłoby nie do pomyślenia. Ale może właśnie przez takie okazje jak walentynki to się zmienia i jest bardziej widoczne? jeżeli tak, to i lepiej. Nikomu nic do tego, kto kogo kocha. Ludzie są różni i lepiej, aby czuli się dobrze – mówi.