Nikt chyba nie zaprotestuje, jeżeli powiem, iż obsesja piękna dotyka przede wszystkim jednej płci. Pomimo licznych kampanii normalizujących zmiany wyglądu pojawiające się wraz z biegiem czasu, kobiety wciąż boją się starzenia, czy może wyrażając się precyzyjniej – jego oznak.
Jak silny jest ten lęk pokazuje chociażby tegoroczny hit prosto z festiwalu filmowego w Cannes, czyli "Substancja" z Demi Moore. Horror francuskiej reżyserki Coralie Fargeat
w brutalny sposób pokazuje, jak kult młodości doprowadza kobiety do ruiny.
Patrząc jednak na reakcje w mediach społecznościowych, wiele kobiet, zamiast przestraszyć się tej ścieżki prowadzącej na manowce, przeraziło się karykaturalnie pomarszczonym ciałem Moore. A po wyjściu z kina zamówiło produkty przeciwdziałające starzeniu się skóry. Można się zastanowić, czy to nie wina tego, w jaki sposób w filmie Fargeat przedstawiono starzejące się ciało... Ale zdecydowanie jest coś na rzeczy.
Wbrew pozorom wygląd zewnętrzny nie zawsze zaprzątał uwagę kobiet w tak dużym stopniu. Jeszcze do lat 30. XIX wieku o swoją urodę z namaszczeniem dbały głównie arystokratki i kurtyzany. Przedstawicielki klas niższych nie miały takich ambicji, bo bardziej niż za "ładną buzię" ceniło się je za inne cechy, chociażby takie jak: pracowitość, siła fizyczna, płodność, zaradność czy opiekuńczość.
Kobiety zaczęły częściej myśleć o swoim wyglądzie wraz z rozwojem dagerotypów, czyli wczesnego rodzaju fotografii. Sprawiły one, iż punktem odniesienia dla kobiet przestała być jedynie tak samo spracowana jak ona sąsiadka.
Ponadto Naomi Wolf w swojej słynnej książce "Mit urody" wskazuje, iż kiedy kobiety uzyskały względne równouprawnienie w drugiej połowie XX. wieku, tytułowy "mit" przejął funkcję społecznej kontroli. Wcześniej pełnił ją narzucony im obowiązek pozostania w domu i zajmowania się gospodarstwem i dziećmi.
Wolf dowodzi również, iż "mit urody" potrzebny jest także z ekonomicznego punktu widzenia reklamodawcom produktów upiększających, którzy zbijają kokosy na często wywoływanych sztucznie kompleksach. Czy jednak fakt, iż wygląd kobiet uwikłany jest w kwestie polityczno-ekonomiczne i społeczno-kulturowe oznacza, iż nie powinny się nim zajmować?
Dalsza część artykułu poniżej.
Wygląd zewnętrzny ma znaczenie
"Jak cię widzą, tak cię piszą" – możemy się zżymać na to porzekadło, którym często karmiły nas mamy i babcie, ale niestety dużo w nim prawdy. Liczne badania pokazują, iż osobom powszechnie uważanym za atrakcyjne przypisujemy więcej pozytywnych cech, takich jak chociażby wyższa inteligencja, moralność czy szczerość. Co więcej, "piękni ludzie" mogą liczyć na lepszą pracę, a choćby wyższe zarobki!
Można się zastanowić, co mówi to o nas jako o społeczeństwie i gdzie należy szukać źródeł takich postaw. Jedni winą obarczają ewolucję i naszą podświadomą skłonność do szukania "dobrych genów". Inni wskazują na podłoże kulturowe, które wzmacnia stereotypy dotyczące mniej lub bardziej atrakcyjnych osób.
Do myślenia lepiej o "ładnych" ludziach zachęca się nas adekwatnie od dziecka. Przypomnijcie sobie stare bajki Disneya, w których przeciwniczkami pięknych i dobrych księżniczek były złe i brzydkie (a nierzadko także stare) czarownice. Chociaż współczesna popkultura stara się unikać takich uproszczeń, nie zawsze jej się to udaje. Wystarczy spojrzeć na "Diunę" Denisa Villeneuve’a, w której przystojnych i szlachetnych Atrydów przeciwstawiono bezwłosym i demonicznym Harkonnenom…
Wygląd zewnętrzny ma jednak znaczenie nie tylko w relacjach społecznych, ale także dla nas samych. Potrafi kształtować naszą samooceną oraz wpływać na to, jak pewni siebie czy spokojni się czujemy.
Na pewno nie raz podczas choroby zdarzyło wam się przeleżeć parę dni w dresie i
z nieumytymi włosami. jeżeli zauważyliście, iż wasza samoocena widocznie wtedy spada, to nie oznacza, iż coś z wami nie tak – większość osób zwyczajnie czuje się gorzej, kiedy zaniedba swój wygląd całkowicie.
Kobiety zresztą łatwo mogą przeprowadzić eksperyment, który udowadnia, iż choćby nasz nastrój potrafi być zależny od wyglądu. Kiedy następnym razem poczujecie się źle, ubierzcie się ładnie i nałóżcie na twarz makijaż – efekt może was zaskoczyć.
Poza tym choćby krytycznie nastawiona do "mitu urody" Wolf pisze, iż dbanie o siebie może być ważną, a także po prostu przyjemną częścią kobiecej kultury. Jak więc to robić, by czerpać jak najwięcej korzyści?
Medycyna estetyczna: jak sobie nie zaszkodzić?
Już Rzymianki zakraplały oczy wyciągiem z belladony, który sprawiał, iż ich źrenice powiększały się i nabierały kuszącego blasku, a oddech się pogłębiał i przyspieszał. Niestety, miało to swoje konsekwencje – beladonna to bowiem nic innego, jak owoce wilczej jagody, uważanej za jedną z najbardziej toksycznych roślin świata. Stosowanie kropli z wilczej jagody prowadziło więc często do trwałej ślepoty, zaburzeń mowy, napadów szału oraz halucynacji.
Kobiety od niemal zawsze sięgały po różne i (niekoniecznie bezpieczne) substancje, by poprawić swój wygląd. w tej chwili większość zabiegów, którym się poddają, jest jednak zdecydowanie bardziej bezpieczna, choć wciąż wywołuje pewne kontrowersje.
Popularny botoks, to tak naprawdę toksyna botulinowa, znana także jako jad kiełbasiany. Niedawno w sieci można było znaleźć sporo materiałów odradzających korzystanie z niego ze względu na konsekwencje w postaci osłabiania mięśni mimicznych, czego rezultatem miałoby być "opadanie" twarzy.
W jednym ze swoich materiałów na YouTube Doktor Monika, lekarz medycyny estetycznej, wyjaśnia, iż nadużywanie botoksu rzeczywiście może skończyć się źle, ale podawany prawidłowo, nie powinien zaszkodzić.
– Odstępy, jakie powinniśmy zachować między zabiegami to minimum trzy miesiące. Łatwo się tego trzymać, bo efekty jednego zabiegu mogą sięgać choćby sześć miesięcy. Lekarz, który wykonuje zabieg, może precyzyjnie przewidzieć, jak zareagują mięśnie po zabiegu. Dzięki temu można tak dobrać dawki, aby efekt przeciwzmarszczkowy był jak najlepszy – przy zachowaniu stuprocentowego bezpieczeństwa dla zdrowia – tłumaczy mi Doktor Monika, czyli dr Monika Łyżwa.
– Co więcej, botoksem możemy choćby zmniejszyć opadanie, zwłaszcza na dolnej części twarzy – dodaje.
W ostatnim czasie pojawiło się również sporo kontrowersji dotyczących kwasu hialuronowego, wykorzystywanego m.in. do powiększania ust. Najnowsze badania dowiodły, iż substancja utrzymuje się w organizmie dłużej, niż wcześniej zakładano. Czy powinniśmy więc zrezygnować z zabiegów z jego udziałem?
– To, iż kwas hialuronowy utrzymuje się dłużej, nie oznacza jeszcze, iż nie jest bezpieczny w stosowaniu – i to jest dobra wiadomość. Czas utrzymywania się wypełniacza zależy przede wszystkim od obszaru podania, a także metabolizmu pacjenta – wyjaśnia Łyżwa.
– Problemy i powikłania dla zdrowia stwarzają produkty słabej jakości, które są wstrzykiwane bez przebadania i bez legalnego wprowadzenia do obrotu w Polsce. Poza tym do zabiegu warto wykorzystać minimalne ilości wypełniacza, które dadzą zadowalający efekt – tłumaczy dalej.
Medycyna estetyczna to stosunkowo młoda dziedzina nauki. Czy w związku z tym korzystanie z niej może być niebezpieczne dla naszego zdrowia?
– Uważam, iż każdy zabieg niesie za sobą ryzyko. Ryzyka nie ma wtedy, gdy nie podejmujemy żadnego działania. Prawda jest taka, iż zabiegi medycyny estetycznej można wykonywać na takim poziomie bezpieczeństwa, iż w rękach doświadczonego lekarza pacjent nie musi obawiać się o narażenie swojego zdrowia i wyglądu. Przy okazji, toksyna botulinowa jest używana w medycynie od około 50 lat, więc nie jest już taka nowa – zapewnia Doktor Monika.
Dalsza część artykułu poniżej.
Niektórzy jednak choćby po serii zabiegów nie będą zadowoleni ze swojego wyglądu. Czy lekarz medycyny estetycznej potrafi zauważyć, iż problem pacjenta leży głębiej niż tylko w jego powierzchowności? Doktor Monika uważa, iż tak.
– Jestem jednak daleka od tego, żeby każdego pacjenta, który odwiedza gabinet klasyfikować do jednej z dwóch grup – "psycholog" i "bez psychologa". Medycyna estetyczna nie może i nie powinna być remedium na te problemy, które może rozwiązać terapia. I odwrotnie – terapia u psychologa nie zwiększy produkcji kolagenu w skórze, a zabiegi – tak – tłumaczy lekarka.
Powszechnie przyjęło się uważać, iż w przypadku bardziej skomplikowanych zabiegów lepiej unikać gabinetów kosmetycznych, a udać się do lekarza medycyny.
– Może panią teraz zaskoczę, ale nie uważam, iż każdy lekarz zawsze wykona zabieg lepiej niż kosmetolog lub kosmetyczka. Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Aby odpowiedzieć na to pytanie z szacunkiem i zrozumieniem dla każdej z tych grup zawodowych, potrzebne jest więcej czasu – odpowiada Łyżwa i zapowiada przygotowanie materiału na swoim kanale, w którym omówi "mocne i słabe strony lekarzy i nie-lekarzy w zabiegach medycyny estetycznej".
Na koniec zapytałam Doktor Monikę o to, czym kierować się przy wyborze specjalisty: Wybierz swojego lekarza tak, jakbyś wybierała męża. Sprawdź, co jest dla tej osoby atrakcyjne, jakie wartości wyznaje, a także czy swoim wyglądem reprezentuje to, co dla Ciebie jest atrakcyjne. I pójdź z nim na "randkę", czyli na niezobowiązującą konsultację. Wysłuchaj tego, co ma do powiedzenia. I pamiętaj, iż na pierwszej randce nie musisz iść z nim do łóżka.
Monika Łyżwa – lekarz medycyny estetycznej i youtuber (Doktor Monika). Prowadzi swój gabinet w Krakowie. Jej misją jest dbać o wygląd mądrze. Szkoliła się w Japonii, USA, Francji, Korei i Izraelu.