*Gdzie ja wstanę, żeby nikomu nie dać się odebrać!* Jak babcia Zosia zerwała się z łóżka, gdy podejrzewała dziadka Kazimierza o miłosne knowania
Babcia Zosia mocno osłabła. Nie miała siły mówić, wstać, a choćby patrzeć przez okno. Leżała odwrócona do ściany, jakby już pogodziła się z losem. Mąż jej, dziadek Kazimierz, jak zawsze wszedł do domu, zagotował wodę i zaparzył aromatyczną herbatę — zapach rozszedł się po całym domostwie, niczym za dawnych czasów. Chciał dodać otuchy ukochanej, ale usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
— W szafie leży moja sukienka — wyszeptała Zosia. — I chustka, w której ma mnie odprowadzić na ostatnią drogę… Tylko nie pomyl, jest w osobnym worku…
— Co ty wygadujesz?! — wybuchnął Kazimierz. — Znajdę twoją sukienkę! Tylko iż spotkałem pod sklepem… Jadwigę! Jak się wystroiła! Aż oczy mi się rozbiegły. Podchodzi do mnie i mówi: „Nie chcesz się ze mną przejść, Kazimierzu?” No co ty na to?
I wtedy stał się cud. Babcia Zosia jednym ruchem zrzuciła kołdrę, gwałtownie usiadła, a potem — wstała! Powoli, ale zdecydowanie podeszła do szafy.
Kazimierz zastygł z filiżanką w dłoni.
A zaczęło się to wcześniej, gdy Weronika i Agnieszka, dwie pielęgniarki, siedziały na nocnym dyżurze w wiejskiej przychodni. Było cicho, pacjenci spokojnie spali, a kobiety postanowiły obejrzeć ulubiony film o miłości.
— Ile razy oglądam, a nigdy mi się nie nudzi — uśmiechnęła się Agnieszka.
— A ja za każdym razem przypominam sobie swoją babcię z dziadkiem. Moja babcia Zosia i dziadek Kazimierz — jak z tego filmu. I miłość mają tak samo prawdziwą…
Weronika opowiadała, jak babcia Zosia zawsze zrzędziła na dziadka, a ten tylko się uśmiechał:
— Ciągle na mnie marudzisz, za co? Inne mają mężów, co chlają, a ja u ciebie — złoto!
Na co babcia Zosia natychmiast ripostowała:
— Złotym toś się stał dopiero na emeryturze, a wcześniej — to ci to był kobieciarz!
Kiedy babcia położyła się do łóżka, wszyscy myśleli, iż to koniec. Ona i dziadek mieli już dobrze po osiemdziesiątce. Przyjeżdżali lekarze, dzieci wezwały choćby prywatnego specjalistę z miasta. Ale wyniki były dobre, ciśnienie w normie, temperatura — jak u kosmonauty. A Zosia wciąż leżała, nie patrzyła w oczy, odmawiała jedzenia.
— Nic mi nie wchodzi — szeptała. — Apetytu nie mam. Już… pora…
Dziadek Kazimierz krążył wokół niej jak zahipnotyzowany.
— Herbatki z cytrynką? — proponował.
— Nie…
— No to choć trochę kaszy jaglanej! Sam ugotowałem!
Babcia tylko odwracała się do ściany. Ale jednak — dla niego — zaczęła jeść po odrobinie, łyżkę na wodzie.
Pewnego dnia dziadek wyszedł z domu, nasunął czapkę na czoło. Zosia słabo uniosła się na łokciach:
— Gdzie idziesz?
— Zaraz wrócę — burknął.
I poszedł do Marianny — miejscowej znachorki. Ta dała mu ziół, szepnęła do ucha, jak „przywrócić życie” ukochanej.
— Wszystko zadziała — powiedziała — jeżeli dobrze to zrobisz.
Dziadek wrócił, zaparzył owe zioła, a herbata miała taki aromat — na cały dom! I wtedy babcia Zosia znów zaczęła swoje:
— Tam w szafie leży moja sukienka… Na pogrzeb…
Ale dziadek niespodziewanie rzucił:
— A Jadwigę widziałem pod sklepem! Taka wyfiokowana była! Mówi, wiosna, ptaszki śpiewają, chce się spacerować. A choćby zaproponowała, żebyśmy razem przeszli. Wyobrażasz sobie?
Jadwiga była jego pierwszą miłością. Kilka razy wychodziła za mąż, ale owdowiała i teraz często mrugała do Kazimierza. Mówiła, iż szczęście sobie zaprzepaścił, iż mogło być zupełnie inaczej…
Babcia Zosia o tych jej słówkach wiedziała. I choć Kazimierz zawsze zaprzeczał, wątpliwość w niej została.
A dziadek jeszcze dodał:
— I Różę spotkałem! Ta w ogóle jak z obrazka — w nowym płaszczu, usta umalowane, oczy się świecą. Mąż u niej — starzec niedołężny, a ona — babsko jak ogień!
I wtedy babcia zrzuciła kołdrę, opuściła nogi z łóżka i z oburzeniem podeszła do szafy.
— Twojej sukienki nie zapomniałem, nie martw się. Najpiękniejsza będziesz — powiedział dziadek spokojnie.
— Jaka śmierć?! — warknęła Zosia. — Nie mam choćby w czym wyjść! Mól zjadł płaszcz, czapka stara, chustki — żadna się nie nadaje!
— No sama mówiłaś — nic nie potrzebujesz, iż i tak…
— A teraz chcę nowe! — oświadczyła i zaczęła z furą wyciągać stare rzeczy z szafy.
— Jadwiga, Róża — pewnie już czatują. Myślą, iż ja nogi wyciągnę? A ja wstałam! Gdzie kartofle? Jeść mi się chce. I herbatę dawaj, tę pachnącą!
Od tego dnia babcia znów zaczęła chodzić po domu, sprzątać, choćby jak dawniej zrzędzić. Gdzie się podziała jej „niemoc” — nikt nie zrozumiał.
Dziadek kupił jej nowy płaszcz, czapkę i choćby barwną wiosenną chustkę. Teraz babcia Zosia chodzi po wsi — jak prawdziwa królowa! Dziadek obok kroczy zadowolony, uśmiecha się chytrze, jakby wiedział, kto kogo przechytrzył.
— Tylko na niego popatrz! — skarżyła się babcia córce, która przyjechała tydzień później. — Ja jeszcze żyję, a on już z babami się umizguje! Jadwiga, Róża — wiejskie zalotnice! Nikomu go nie dam! Na złość wszystkim wstałam — i żyć będę długo, jasne?
Tej samej nocy Weronika i Agnieszka dokończyły film. Potem jeszcze długo gawędziły. Noc była długa, do końca dyżuru jeszcze daleko.
— Jacy cudowni są twoi dziadkowie! — uśmiechnęła się Agnieszka. — Prawdziwa miłość.
— Już złote gody świętowali. A do diamentowych niedaleko — powiedziała dumna Weronika. — No, podupadli, zestarzeli się, ale trzymają się. A co najważniejsze — kochają się.
— A babcia Zosia chyba się boi, iż dzi— No i słusznie się boi — roześmiała się Weronika — bo choćby po tylu latach dziadek Kazimierz wciąż patrzy na nią tak, jakby była jego pierwszą i jedyną miłością, a reszta to tylko stare wspomnienia, które już dawno zbladły.