Obserwując samą siebie...

jolanta67.blogspot.com 10 godzin temu


Zauważyłam, iż nie lubię już, gdy ktoś przychodzi do mojego domu. Sama też nie lubię spotykać się z kimś w jego domu. Gdy byłam młoda, lubiłam gości... wydawało mi się to naturalne, iż dom winien być otwarty, częstowałam "czym chata bogata", cieszyło mnie, iż ludzie czują się dobrze w moim domu. Jasne, iż było to czasem męczące, ale było to całkiem przyjemne zmęczenie. Po sześćdziesiątce wszystko się zmieniło. Z wiekiem wykształciłam w sobie poczucie, iż mój dom to tylko moja przestrzeń i nie mam ochoty wpuszczać do niej nikogo. choćby bliskich osób. choćby jeżeli przychodzą z dobrymi intencjami. Czuję niepokój, gdy dzwoni telefon i ktoś mówi: "Wpadniemy do ciebie". Od razu czuję ciężar w klatce piersiowej. A po głowie zaczynają tłuc się pytania: "Po co? Na jak długo? Co powinnam powiedzieć lub zrobić?". Jestem zła na siebie, iż w ogóle odebrałam ten telefon, mam ochotę się schować, wymyślić jakąś wymówkę. Zauważyłam, iż obecność innej osoby w domu zakłóca mój spokój, mój osobisty rytm życia. Kiedy przychodzą moje dzieci z wnukami, wszystko wydaje się inne. Czekam na nich, tęsknię. Ale choćby z nimi jest tak samo. Cieszę się, iż są, ale po pewnym czasie hałas i chaos jaki wtedy powstaje zaczyna mnie męczyć. I zwykle kiedy odchodzą, czuję ulgę. Mogę znowu oddychać, znów być sobą. Chodzić po domu w starym szlafroku, w ciszy, pić herbatę, bez pośpiechu, w swoim tempie robić to co chcę, i nie musieć nigdzie iść, albo iść tam gdzie mam ochotę. Zdaję sobie sprawę, iż z wiekiem mam mniej energii na spotkania towarzyskie. Gdy ktoś jest w domu, muszę rozmawiać, uśmiechać się, podtrzymywać konwersację, być "gospodynią". Problem w tym, iż ja już nie chcę grać tej roli. Jestem tym zmęczona. Nie mam siły udawać gościnności, gdy w środku czuję pustkę lub znużenie. W samotności jest mi spokojniej. Mogę porozmawiać z dziećmi przez telefon, spotkać się z koleżanką w kawiarni, pojechać na wycieczkę lub pójść na spacer do parku. Ale już prawie nigdy nie zapraszam nikogo do domu. Kiedyś myślałam, iż to nie jest normalne, iż jakoś tak stwardniałam, iż może to starość daje znać o sobie, a może samotność. Ale w końcu zrozumiałam, iż to nie choroba ani nie kaprys... iż to moje prawo. Mam prawo chronić swoją przestrzeń. Mój dom jest moim azylem, ostoją spokoju, bezpieczeństwa, gdzie czuję się naprawdę sobą i oddaję się swoim pasjom lub odpoczywam. To miejsce, gdzie mogę być autentyczna, gdzie nie muszę odgrywać żadnej roli przed nikim. A więc to ja decyduję, kto może przekroczyć mój próg. I najczęściej odpowiadam: nikt. Mówiono mi: " Zobaczysz, zostaniesz sama". A ja od dawna już, by nie rzec , iż przez większą część życia jestem sama, ale w tej samotności znajduję spokój. Oczywiście, iż jak każdy, czasem pragnę rozmowy, przytulenia kogoś, jakiegoś towarzystwa, przyjemnej odmiany w codziennej rutynie. Wtedy na różne sposoby wychodzę do ludzi, do świata. Ale swój dom zostawiam tylko dla siebie. Z zewnątrz może to wydawać się dziwnie. Możliwe, iż ktoś mnie oceni i powie: " Egoistka, na starość już całkowicie skoncentrowała się na sobie". Szczerze ? Mało mnie to wzruszy, gdyż osobiście uważam, iż to jest przejaw dojrzałości właśnie. Przeżyłam zbyt wiele lat dla innych. Opiekując się, pomagając, ratując, wspierając, gotując, przyjmując, zabawiając. A teraz chcę żyć w spokoju dla siebie.Czasem zadaję sobie pytanie: czy to oznaka zmęczenia, samotności, czy może jednak zwyczajne pragnienie kobiety w moim wieku, by po prostu chronić siebie, swój świat i nie wpuszczać do niego byle kogo?
Idź do oryginalnego materiału