
Cela przypominała duże pomieszczenie warsztatowe, podzielone na dwie części; ta pierwsza część, tzw. salon, do stania, chodzenia i jedzenia - i część druga, sypialnia, czyli odgrodzony na podłodze deską barłóg, na którym spało się bez żadnego przykrycia. Do celi prowadził mały przedsionek i pokoik, w którym spotkałem starszych kolegów: sierżanta Pawlewicza i drugiego, którego nazwiska dzisiaj już nie pamiętam. Nazwisko Pawlewicza zapamiętałem, bo w 1944 roku na dłużej znowu zetknęliśmy się w Stutthofie. Kiedy wchodziłem, ci dwaj właśnie kleili koperty.
W dużej celi na tym barłogu siedział jakiś NN w okularach, bardzo wychudzony (często skarżył się na hemoroidy). Był tam jeszcze mój rówieśnik, Mietek Cyganek, z którym potem także spotkałem się w kacecie. Pierwszego dnia też poznałem jakiegoś pijaka i obiboka, który wszystkim napotkanym pokazywał swoje wątłe muskuły i wołał:
- Marynarska kość!
Koledzy ostrzegali mnie przed nim, bo podpisał volklistę. Następnego dnia hitlerowcy zwolnili go, i poszedł do domu.
Przy oknie za stołem siedział jeszcze jeden, który z fotogarfii malował portret jakiejś kobiety. Powiedziano mi, iż jest to niemiecki komunista, którego tu w obozie tolerują, bo jego talent artystyczny wykorzystują szkopy dla dogodzenia własnej próżności. Gestapowcy po prostu zmuszali go do darmowego portretowania swoich Frau, Madchen lub siebie samych.
W międzyczasie zapadł już zmrok. Może po godzinie wrócili wszyscy pozostali więźniowie. W ciągu dnia musieli pracować na działkach i w ogrodach willowych, zagrabionych przez Niemców na Tarpnie, przy ulicy Piłsudskiego, księdza Kujota (dziś Wojska Polskiego) i Tysiąclecia oraz innych. Wszyscy doszczętnie zmordowani i zganiani, niektórzy pobici i pokrwawieni. Dostaliśmy po kawałku ościstego chleba, menażkę jakiejś lury i po apelu legliśmy za deską w tym barłogu na podłodze.