Z Justyną Fałdzińską i Miłoszem Dąbrowskim, projektantami ze studia UAU project, o pracy, euforii i odpowiedzialności rozmawia Bogna Świątkowska
Nareszcie mam okazję odwiedzić was w pracowni. Stoję wśród prototypów i maszyn – w przestrzeni twórczego nieładu laboratorium wielu możliwości. Widać tu nie tylko zaplecze produkcyjne, ale też ogromny potencjał: materiały, które za chwilę za sprawą waszych pomysłów zamienią się w obiekty pokazywane na międzynarodowych wystawach i targach designu. Jesteście rozpoznawalni, wasze projekty trafiają do odbiorców na całym świecie. Co dalej?
Od ponad 10 lat projektujemy z myślą o jednej technologii – druku 3D. Zaczynaliśmy bardzo skromnie: od niewielkiej drukarki sprowadzonej ze Stanów. W Polsce wtedy nie było jeszcze urządzeń tego typu. Nie czuliśmy się na siłach, by zbudować ją samodzielnie, więc zamówiliśmy gotową. Czekaliśmy na nią pół roku – a kiedy wreszcie dotarła, poczuliśmy spore rozczarowanie. To, co oferowała, mocno odbiegało od naszych wyobrażeń.
Musieliśmy ją przełamać – dosłownie i w przenośni – i nauczyć się z nią pracować. Dopiero po około półtora roku odnaleźliśmy styl, w którym chcieliśmy się rozwijać. Kolejne półtora roku zajęło nam przygotowanie się do pokazania naszych projektów światu. Od tego momentu każdy rok to kolejne eksperymenty: zmiana skali, zmiana formy, poszukiwanie nowych rozwiązań. Ostatnio sięgnęliśmy po inne materiały, wprowadziliśmy więcej pracy manualnej. Barwienie, kolorowanie – proces manualny stał się dla nas bardzo istotny, daje dużo satysfakcji i twórczej energii. I tak trwa ta niekończąca się zabawa.
Czy nazwa waszego studia narodziła się z reakcji kogoś, komu pokazaliście swoje prace – z entuzjastycznego „wow”? Bo to, co tworzycie, naprawdę robi wrażenie: eksplozja koloru, odważne kształty, geometryczna wyobraźnia. Czy ta estetyka jest wynikiem waszej potrzeby twórczej, czy raczej odpowiedzią na ograniczenia technologiczne i próbą ich przekroczenia – znalezienia form, które będą możliwe do zrealizowania?
Po części rzeczywiście tak było – reakcje ludzi często brzmiały właśnie: „wow!”. Jesteśmy projektantami i traktujemy druk 3D po prostu jako narzędzie – bardzo ciekawe, bardzo plastyczne, ale tylko narzędzie. Od początku chcieliśmy, żeby to ono pracowało na naszą wizję, a nie odwrotnie.
To, co powstaje w naszej pracowni, w pełni odzwierciedla nasz sposób myślenia o projektowaniu. Nasz styl jest na tyle wyrazisty, iż zaczął być kopiowany. I to też stało się impulsem, żeby pójść dalej, poszukać innych rozwiązań. przez cały czas jednak trzymamy się tego, co dla nas najważniejsze: swobody twórczej. Nie projektujemy pod zamówienie producentów, nie dopasowujemy się do zewnętrznych wymagań. Robimy to, co naprawdę chcemy.
A czym na przykład jest to?
To lampa Totem. Nie musi być lampą – ale nią jest. Świeci się tylko jej górna część, a całość to coś w rodzaju esencji naszego 10-letniego stylu. Zmienialiśmy formy, dodawaliśmy struktury, przekształcaliśmy defekty w zalety. Totem powstał jako rezultat tego procesu – złożony z wielu elementów, w różnych kolorach, ale bez użycia dodatkowych materiałów czy klejów. Wszystkie części łączą się ze sobą mechanicznie, dzięki czemu można je łatwo rozłożyć, przetworzyć lub choćby – w odpowiednich warunkach – skompostować. To przez cały czas surowy materiał, świadomie niezanieczyszczony żadnymi „ulepszaczami”. Totem jest więc nie tylko obiektem użytkowym, ale też manifestem – pokazuje, jak wiele może wyniknąć z pracy z ograniczeniami.
Jednym z najciekawszych aspektów waszych projektów jest kolor – odważny, przemyślany, intensywny. „Robi robotę” i nadaje waszym pracom charakter. Jaką wagę przywiązujecie do niego w procesie projektowania?
Kolor to zdecydowanie coś, co nas wyróżnia – i coś, co odkryliśmy adekwatnie przypadkiem. Na początku zderzyliśmy się z faktem, iż na rynku niemal nie było materiałów o szerokiej palecie barw. Trafiliśmy jednak na jedyną wówczas firmę na świecie, która produkowała filamenty do druku 3D w naprawdę zróżnicowanych kolorach. Zaczęliśmy z nimi eksperymentować i to otworzyło przed nami zupełnie nowy obszar działania.
Na Wydziale Wzornictwa uczono nas raczej powściągliwości kolorystycznej – dominowały wpływy skandynawskie, stonowane barwy, kolory ziemi. Po ukończeniu studiów poczuliśmy, iż wreszcie możemy sięgnąć po pełną paletę, uwolnić potencjał.
Obiekty, które tworzymy, mają nie tylko funkcję użytkową – mają też rozjaśniać przestrzeń, dodawać jej życia. Jeden taki przedmiot potrafi wprowadzić energię do całego wnętrza, bez potrzeby przemalowywania ścian. Może dlatego ludzie je zapamiętują – bo oprócz formy niosą ze sobą również pewną emocję: radość, lekkość, uśmiech.
Coraz więcej mówi się o tym, jak kolory – intensywne, zaskakujące, świadomie użyte – potrafią wpływać na nasze samopoczucie, regulować nastrój, wprowadzać równowagę. Barwne plamy pojawiają się nie tylko na lampach, o których wspominaliście, ale także na stołkach, donicach, wazonach. Jak adekwatnie nazywacie to, co robicie?
To, co robimy, lokuje się gdzieś pomiędzy klasycznym wzornictwem a obiektem z przymrużeniem oka, takim kolorowym ptakiem we wnętrzu. Te rzeczy nie zawsze są w pełni funkcjonalne – jak nasze wazony z otworami, w których nie da się bezpośrednio postawić kwiatów. Ale też nie chodzi jedynie o żart. W tych obiektach jest konkretna masa, tekstura, barwa – coś, co sprawia, iż przypominają rzeźby albo kilimy zawieszane kiedyś na ścianach. To balansowanie między sztuką a funkcją. Większość naszych projektów mimo wszystko można użytkować – choćby jeżeli dany wazon nie jest stuprocentowo szczelny, to wkładamy do niego szklany insert, żeby był praktyczny i higieniczny. Znamy tę technologię od podszewki, więc wiemy, jak to rozwiązać. Najlepszym określeniem dla tego, co robimy, jest chyba po prostu: sztuka użytkowa.
Czy unikatowość ma dla was znaczenie? Czy całkowicie wykluczacie seryjną produkcję?
Część naszych projektów rzeczywiście trafia do sklepu internetowego – to takie „nasze klasyki”, dostępne do zamówienia. Ale choćby one są personalizowane. Klienci wybierają własne zestawy kolorystyczne, a praktycznie nigdy nie zdarza się, żeby dwie osoby zamówiły dokładnie to samo. Te obiekty żyją więc swoim życiem, każda wersja jest inna.
Coraz częściej sami barwimy obiekty manualnie, co sprawia, iż stają się jeszcze bardziej unikatowe. W praktyce większość naszych rzeczy powstaje na indywidualne zamówienie. Nie mamy magazynu z gotowymi produktami – nie tworzymy dużych serii. To dla nas ważne: dać ludziom czas na decyzję, uniknąć przypadkowych impulsów zakupowych. Chcemy, żeby ktoś, kto wybiera nasz projekt, naprawdę czuł, iż to „jego” obiekt.
Zdarza się, iż galerie albo sklepy muzealne zamawiają kilka egzemplarzy tego samego modelu – wtedy oczywiście powtarzamy wybarwienie. Jednak są też projekty, które od początku traktujemy jako jednostkowe, i takich nie powtarzamy nigdy. To nasz sposób na zachowanie autentyczności.
Przejdźmy zatem do części, w której pracują maszyny. Co robi ta tutaj?
To nasza największa drukarka – może drukować w objętości jednego metra sześciennego. Właśnie wokół niej koncentrują się nasze najnowsze eksperymenty – testujemy formy, które dzięki niej są możliwe.
Tutaj znajduje się nasza stacja eksperymentalna. To miejsce, gdzie manualnie mieszamy barwniki, gdzie rodzą się wszystkie nasze intensywne, unikalne, często powstające metodą prób i błędów kolory. Obok stoją drukarki średniej wielkości – część z nich zbudowaliśmy sami.
Cały ten park technologiczny pozwala nam działać bardzo elastycznie – i to właśnie daje największą frajdę. Drukarki to nasi najwierniejsi współpracownicy. Znamy je na wylot: wiemy, co im dolega, jak je „ożywić”, jak reagują na nasze pomysły. Zbudowaliśmy z nimi relację niemal jak z żywymi istotami.
A gdzie jest sekcja badań i rozwoju?
Na półkach stoją efekty współpracy z Maurycym Gomulickim – trzy wazony z serii Waginetki. Obok nasze próby barwienia, malowania długopisem 3D, próbne działania kolorystyczne. O, a ten wazon trafił do stałej kolekcji Stedelijk Museum w Amsterdamie.
Ale nie wszystko wychodzi idealnie. Mamy tu fragmenty nieudanych wydruków, odpady, błędy, które z czasem stały się źródłem inspiracji. Na przykład te przypadkowe nawisy – dziś wykorzystujemy je celowo w nowych projektach. Próbowaliśmy też druku z gliny, ale okazało się, iż to medium nie daje nam tyle satysfakcji co tworzywo.
Wasze projekty są chętnie prezentowane na wystawach – nic dziwnego, bo są spektakularne, przyciągają uwagę i robią ogromne wrażenie. Nie mogło ich więc zabraknąć także na wystawie towarzyszącej polskiej prezydencji w Unii Europejskiej – prezentacja ta jest w tej chwili pokazywana w Brukseli, w budynkach instytucji unijnych. Jak zarządzacie swoją obecnością na tego typu wydarzeniach? Gdzie i w jakich kontekstach lubicie pokazywać swoje prace? Wasz tegoroczny kalendarz jest wyjątkowo interesujący – oprócz udziału w Milan Design Week będziecie też obecni na wystawach podsumowujących projekty badawcze realizowane przez instytucje naukowe.
Szczególnie istotny jest dla nas projekt badawczy Hybrid Lab wspierany przez Komisję Europejską, do którego zaprosiła nas profesorka Annika Frye z Design Academy Eindhoven. To międzynarodowa współpraca: obok nas biorą w niej udział także sama Akademia w Eindhoven, Muthesius Kunsthochschule oraz studio projektowe The New Raw z Grecji (działające w tej chwili w Holandii). Celem było stworzenie narzędzia wspierającego projektantów w pracy z klientami w metawersie. Podsumowanie całego przedsięwzięcia odbędzie się podczas Dutch Design Week w Eindhoven. Naszym zadaniem było zaprojektowanie przestrzeni do nauki na świeżym powietrzu. Otrzymaliśmy do opracowania niewielki placyk przed uniwersytetem w Kilonii. Nigdy tam nie byliśmy, projektowanie odbywało się wyłącznie na podstawie materiałów cyfrowych – korzystaliśmy z tzw. digital twin, czyli wirtualnego modelu miejsca. Jako materiał pomocniczy otrzymaliśmy opis atmosfery tej przestrzeni, ale najcenniejszym źródłem okazała się prezentacja jednej z doktorantek z Kilonii, pochodzącej z Chin. To była wizualna, zmysłowa opowieść o jej doświadczeniu tego miasta. Jej spojrzenie było inne niż lokalnych mieszkańców i inne niż turystyczne – świeże, osobiste, bardzo sugestywne.
To praca teoretyczna czy ma szansę na wdrożenie?
Część mebli do tego projektu powstanie u nas w pracowni. Sami pojawimy się dopiero na wystawie, by zobaczyć, jak całość prezentuje się na miejscu. Jednym z celów tego projektu było ćwiczenie ograniczania niepotrzebnych podróży. Jak projektować odpowiedzialnie bez konieczności przemieszczania się. To może być przełomowe – nie tylko dla nas, ale też dla całej branży projektowej. Może nie trzeba przenosić tabunów ludzi z jednego końca świata na drugi, by coś zaprojektować czy omówić. Może da się pracować lokalnie, w swoim środowisku, a dzięki narzędziom cyfrowym skutecznie współdziałać z innymi. Mniej podróży to mniej zużycia zasobów, paliw, energii. Teraz z przyjemnością zobaczymy ostateczny efekt. Obiekty, które pojawią się na wystawie, potem będą wykorzystywane przez studentów podczas zajęć na świeżym powietrzu.
To, co silnie wybija się w waszych projektach, to wrażenie obcowania z czymś z przyszłości. Wasze obiekty są przeczuciem tego, jak mogłaby wyglądać estetyka pomyślnie rozwijającej się przyszłości – harmonijnej, odważnej, zaskakującej. Czy wykorzystujecie ten „futurystyczny potencjał” jako część narracji towarzyszącej waszej pracy?
Rzeczywiście często słyszymy, iż nasze obiekty wyglądają jak z przyszłości, ale my sami postrzegamy siebie przede wszystkim jako rzemieślników. Spędzamy dużo czasu z materiałem, pracujemy manualnie, eksperymentujemy – choć efekty naszej pracy wcale nie przypominają tradycyjnego rzemiosła. Nadajemy tej technologii – drukowi 3D, który przecież istnieje od ponad 40 lat – nową estetykę.
To, iż nasze obiekty nie dają się łatwo zaszufladkować, jest dla nas ważne. Ludzie pytają, czy to szkło, czy żywica, próbują je zaklasyfikować według znanych sobie kategorii. A my mówimy: to jest polimer. A konkretnie – biopolimer, który przetwarzamy na swój własny sposób, nadając mu formę, która jeszcze nie ma przypisanego kontekstu. Może właśnie dlatego wydaje się „z przyszłości”.
Jak ważne są dla was świadomość materiału, z którego korzystacie, i odpowiedzialność wiążąca się z jego produkcją? Na ile ta odpowiedzialność wpisuje się w wasze podejście – jako element dobrej rzemieślniczej praktyki czy jako szeroko rozumiany kontekst etyczny?
Wiedzieliśmy, iż wybierając technologię druku 3D, czyli pracę z tworzywem sztucznym, musimy wziąć na siebie odpowiedzialność za jego pochodzenie i dalszy los. Spośród kilku dostępnych opcji wybraliśmy materiał, który może i jest mniej efektowny wizualnie, trudniejszy w obróbce, ale za to bardziej zrównoważony. Trzymamy się go od lat, a nasza wiedza na jego temat stale się pogłębia. Dziś potrafimy dużo lepiej klasyfikować jego adekwatności i mówić o nim w sposób precyzyjny. To polimer wytwarzany ze skrobi pozyskiwanej z odnawialnych źródeł roślinnych – najczęściej z kukurydzy, ale trafiają do nas również próbki tworzywa z buraków cukrowych trzeciej klasy, nienadających się do spożycia. Materiał ten nie tylko jest odnawialny, ale też nadaje się do recyklingu, a w warunkach przemysłowych – do kompostowania.
Często słyszymy, iż jest biodegradowalny, ale to jedynie częściowo prawda. Biodegradacja zachodzi wyłącznie w ściśle określonych warunkach. jeżeli ten materiał trafi na dzikie wysypisko czy do lasu, będzie się rozkładał tak długo jak inne tworzywa – ostatecznie zamieni się w mikroplastik i zanieczyści środowisko. Dlatego tak duże znaczenie ma świadome korzystanie z niego i zamykanie cyklu – tak żeby nie zostawiać po sobie śladu tam, gdzie nie trzeba.
Włożyliśmy mnóstwo pracy w to, by dobrze poznać technologię, z którą pracujemy – i od początku projektowaliśmy w taki sposób, by generować jak najmniej odpadów. To zresztą jedna z zalet druku 3D jako technologii addytywnej: można zaplanować produkcję tak, by materiał był wykorzystywany niemal w całości. Odpady, które jednak powstają – fragmenty nieudanych wydruków, resztki – nigdy nie trafiają do kosza. Zbieramy je wszystkie. Teraz pracujemy nad tym, jak je przetwarzać: rozdrabniamy je i planujemy dodawać jako recyklat do nowego materiału. Eksperymentowaliśmy też ze zgrzewaniem ich w formę płyt. To wciąż faza testów, bo materiał nie jest łatwy w obróbce, ale szukamy rozwiązań. Dla nas istotne jest, by żaden kawałek nie był śmieciem – każde tworzywo zasługuje na drugie życie.
W tym wszystkim bardzo wspiera nas nasz przyjaciel Michał, chemik, którego serdecznie pozdrawiamy. Konsultujemy z nim wszystkie wątpliwości materiałowe. Michał nie pozwala nam ulec marketingowym złudzeniom – na przykład gdy pojawiają się materiały „z alg”, „z celulozy”, które okazują się po prostu blendami z PLA. Przypomina, iż każda innowacja wymaga dekad badań, testów i walidacji. I iż nie ma cudów – designer nie „wymyśla” nowego tworzywa w rok. Wiedza Michała to dla nas bezcenny filtr – studzi entuzjazm, ale pozwala nam działać odpowiedzialnie i z pełną świadomością, co adekwatnie mamy w rękach.
Najważniejsze to nauczyć się ufać sobie. Nieustająco próbujemy, sprawdzamy, szukamy swojej ścieżki.
UAU Project – warszawskie studio projektowe założone w 2011 roku przez Justynę Fałdzińską i Miłosza Dąbrowskiego – absolwentów Wydziału Wzornictwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Specjalizują się w eksperymentalnym projektowaniu z wykorzystaniem technologii druku 3D, tworząc obiekty na pograniczu sztuki użytkowej, rzemiosła i innowacji technologicznej.
www.uauproject.com