*Dziennik*
— Słuchaj mnie, synu… — ledwo słyszalnie wyszeptała matka.
Każde słowo przychodziło jej z trudem. Choroba nieubłaganie zabierała jej życie. Leżała w łóżku, wychudzona, niemal przeźroczysta. Wojtkowi wydawało się, iż to nie ta sama kobieta, którą pamiętał. Dawniej była wysoka, pełna energii, z ciepłym uśmiechem. Teraz…
— Synu, błagam, nie porzucaj Leokadii… Trzeba się nią opiekować. Jest inna, ale to nasza krew… Obiecaj mi… — matka niespodziewnie mocno ścisnęła dłoń syna. Skąd w tej słabej kobiecie tyle siły?
Wojtek zmarszczył brwi. Jego wzrok pobiegł ku starszej siostrze, Leokadii, która siedziała w kącie ich maleńkiego mieszkania w Łodzi. Miała już ponad czterdzieści lat, a wciąż bawiła się lalką, nucąc pod nosem. Uśmiechała się, jakby przed nią była zabawa, a nie pożegnanie z umierającą matką.
On sam prowadził dostatnie życie: własna firma budowlana, drogi SUV, przestronny dom nad Wisłą. Ale nie było w nim miejsca dla Leokadii. Dzieci bały się jej dziwnego zachowania, a żona, Weronika, nazywała ją „wariatem”. Choć Leokadia była cicha, nikomu nie przeszkadzała.
— No wiesz… mam rodzinę… a Leo… ona… — mamrotał Wojtek, próbując uwolnić rękę z słabego, ale upartego uścisku matki.
— Synu, dom twego ojca będzie twój… Dla Leokadii zostawiłam trzypokojowe mieszkanie. Wszystko już załatwione.
— Skąd pieniądze?! — Wojtek i Weronika wymienili się zdumionymi spojrzeniami.
— Opiekowałam się starą nauczycielką… Nosiłam jej jedzenie, leki… Była dobra. Nie spodziewałam się, iż zostawi mi swoje mieszkanie. Przepisałam je na Leokadię, by miała swój kąt. Ale ty… ty pilnuj jej, proszę… Później mieszkanie przejdzie na twoje dzieci…
Tej nocy matka odeszła.
Leokadia jakby nie rozumiała, iż została sama. Wojtek zabrał ją do siebie i zaczął remont w tamtym mieszkaniu.
— Po co Leo takie duże? Niech mieszka z nami. Tam znajdziemy lokatorów — dzielił się planami z żoną.
Weronika początkowo nie protestowała. Leokadia nie sprawiała problemów: całymi dniami bawiła się lalkami lub przeglądała swoje rzeczy w szafie. Ale jej dziwactwo niepokoiło. „Dziś jest spokojna, a jutro?” — szeptała mężowi.
„Wyczekajmy trochę” — prosił Wojtek. ale po pół roku, z pomocą notariusza, przepisał na siebie i dom ojca, i mieszkanie siostry. Namówił Leokadię, by podpisała papiery bez wyjaśnień.
Od tej chwili życie siostry stało się piekłem.
Gdy Wojtek był w pracy, Weronika znęcała się nad Leokadią. Przezywała ją, zamykała w pokoju, latem nie wypuszczała na dwór. Czasem stawiała przed nią miskę z karmą dla kota, krzyczała, aż biedna kobieta płakała. Pewnego dnia uderzyła Leokadię w twarz. Ta tak się wystraszyła, że… zsikała się.
— Nie tylkoś wariatka, ale jeszcze sikasz po kątach?! Wynoś się z mojego domu! — wrzeszczała Weronika.
Wyrzuciła rzeczy Leokadii za bramę.
— Gdzie Leo? Nie widziałem jej dziś — zapytał Wojtek wieczorem.
— Uciekła! — Weronika wzruszyła ramionami. — Twoja siostra zsikała się na podłogę, potem zamknęła w sypialni. Gdy ją zbeształam, wzięła torbę i poszła.
Wojtek zamilkł, w końcu mruknął:
— Skoro poszła… — i włączył telewizor. — A mieszkanie już wynajęte.
Noc była ciężka. Nie spał, myśląc o Leokadii. Gdzie jest? Nad ranem zasnął. Przyśniła mu się matka w trumnie, grożąca palcem: *„Prosiłam cię, synu…”*
Sen wracał co tydzień, pozbawiając go sił. W końcu, po dwóch miesiącach, zadzwonił do chrzestnej, Aliny.
— Co, Wojtek, sumienie gryzie? — spytała zimno. — Dobrze, iż zajrzałam wtedy do was. Znalazłam tam Leokadię. Teraz mieszka u mnie. Nie potrzebuję jej mieszkania. A ty żyj z poczuciem winy.
— Ciotko, dość… — rzucił i rozłączył się. Ulżyło mu — siostra jest bezpieczna.
Leokadia zmarła dwa miesiące później. Wojtek nie przyszedł na pogrzeb — „pilne sprawy w firmie”.
Minęło dziesięć lat. Teraz on leży przykuty do łóżka. Ciało boli, ale dusza jeszcze bardziej. Weronika mieszka z nowym mężczyzną. Dzieci odwiedzają rzadko, krzywiąc się: „Znowu śmierdzi…”
Pewnego dnia Weronika weszła z dokumentami:
— Podpisz, trzeba załatwić sprawy z firmą.
Podpisał. Później zrozumiał: to była darowizna na dom. Potem na firmę. Za późno. Przypomniał sobie matkę i Leokadię. Łzy spłynęły po jego twarzy.
*„Wybaczcie…”* — szeptał w pustkę.
*Lekcja? Wszystko wraca. Karma nie śpi.*