*”Nie pasujesz tutaj” – drwił z matki w klasie biznesowej. Wtedy głos pilota sprawił, iż jego uśmiech zgasł.*
Marek Nowak żył w świecie kontroli. Kontroli nad harmonogramami, nad spotkaniami, nad każdym szczegółem, który mógł go spowolnić.
Tego ranka, gdy wsiadał na lot do Warszawy, satysfakcja rozlała się w nim, gdy zobaczył swoje nazwisko wyraźnie wydrukowane na karcie pokładowej – miejsce 4A w klasie biznesowej, z wystarczająco dużo miejsca na laptopa, notatki i trwającą trzy godziny wideokonferencję z inwestorami z Szanghaju.
*Idealnie.*
Wsunął torbę do schowka, zdjął marynarkę i zaczął układanie swojej małej, podróżnej twierdzy: laptop, ładowarka, dokumenty, długopis, telefon w trybie *Nie przeszkadzać*. W jego głowie nic nie mogło zakłócić tego porządku.
Aż nagle – hałas.
Dziecięce głosy.
Marek spojrzał w stronę przejścia i *ją* zobaczył. Młodą kobietę, może trzydziestkę, włosy ściągnięte w kucyk, w wyblakłej bluzce i znoszonych dżinsach. Jedną ręką trzymała bagaż podręczny, drugą prowadziła małego chłopca, który kurczowo ściskał pluszowego królika. Za nimi kroczyła dwunastolatka ze słuchawkami na szyi i kolejny chłopiec, może dziewięcioletni, wlokący plecak z superbohaterem.
Marek gwałtownie prześlizgnął wzrokiem po numerach miejsc na ich kartach pokładowych. Rząd 4. *Jego* rząd.
Nie próbował choćby ukryć irytacji.
— **WY GLĄDACIE, JAKBYŚCIE TU NIE PASOWALI** — powiedział płasko, patrząc z góry na jej ubrania, a potem na dzieci.
Kobieta zamrugała, zaskoczona. Zanim zdążyła odpowiedzieć, pojawiła się stewardesa z profesjonalnym uśmiechem.
— Proszę pana, to pani Agnieszka Dąbrowska z dziećmi. Mają adekwatne miejsca.
Marek pochylił się do niej. — Słuchaj, mam międzynarodowe spotkanie w trakcie lotu – w grze są miliony. Nie mogę pracować w otoczeniu kredek i płaczu.
Uśmiech stewardesy zbladł, choć głos pozostał spokojny. — Proszę pana, zapłacili za te miejsca, tak jak wszyscy.
Agnieszka odezwała się wtedy, cicho, ale stanowczo: — Nie ma problemu. jeżeli ktoś chce się z nami zamienić, możemy przejść.
Stewardesa potrząsnęła głową. — Nie, proszę pani. Ma pani prawo tu być. jeżeli komuś to przeszkadza, może sam się przenieść.
Marek westchnął przesadnie, wbijając się w fotel i wkładając AirPodsy. — No *dobra*.
Agnieszka pomogła dzieciom usadowić się. Najmłodszy, Kuba, dostał miejsce przy oknie, by mógł przykleić nos do szyby. Średni, Tomek, usiadł obok matki, a najstarsza, Zosia, wsunęła się na środkowy fotel z powagą, na jaką tylko dwunastolatka może sobie pozwolić.
Marek tymczasem zerkał na ich znoszone ubrania i zdarte buty. *Wygrać w konkursie*, pomyślał. *Albo wydać ostatnie oszczędności na marzenie.*
Silniki zagrzmiały. Gdy samolód oderwał się od ziemi, Kuba pisnął: — Mamo! Patrz! Lecimy!
Kilku pasażerów uśmiechnęło się na ten wybuch radości. Marek nie.
Wyjął jednego AirPods. — Mógłbyś *proszę* uciszyć dzieci? Zaraz zaczynam połączenie. To nie jest plac zabaw.
Agnieszka odwróciła się, przepraszająco. — Oczywiście. Dzieci, mówmy cicho, dobrze?
I przez następną godzinę utrzymywała ich w skupieniu – Tomek dostał książeczkę z łamigłówkami, Zosia kolorowankę, a Kuba słuchał szeptanej opowieści o latarni morskiej.
Marek choćby tego nie zauważył. Był zbyt zajęty, pochylony nad kamerą, mówiąc o *„marżach”* i *„kwartalnych wynikach”*, rozkładając próbki tkanin na stoliku – kaszmir, jedwab, tweed, poukładane niczym trofea. Wspominał Mediolan i Paryż, jakby to były jego prywatne podwórka.
Gdy skończył połączenie, Agnieszka spojrzała na próbki. — Przepraszam — zapytała uprzejmie — pan zajmuje się tekstyliami?
Marek uśmiechnął się drwiąco. — Tak. Nowak Fashion. Właśnie podpisaliśmy międzynarodową umowę licencyjną. Nie iż pani by to zrozumiała.
Agnieszka skinęła powoli. — Prowadzę mały butik w Krakowie.
Rozbawiło go to. — *Butik?* To tłumaczy styl. Nasi projektanci mają pokazy na wybiegach w Mediolanie, nie na targu staroci.
Jej głos był spokojny. — Podobał mi się pan