Pewnej styczniowej nocy w 1991 roku, gdy wiatr skowytał wśród ośnieżonych wzgórz Żółkwi, spokojnej górskiej wioski przykrytej białym całunem, siedziałam przy kominku, otulona wełnianym kocem. Nagle usłyszałam pukanie — ostre, nerwowe, zupełnie niepasujące do takiej pogody. „Dawidzie”, szepnęłam, szturchając męża, „ktoś puka do drzwi”. Zamruczał, ledwie obudzony. „W tę zamieć? Pewnie tylko wiatr”. Ale pukanie […]