“Obcy w moim domu”
Tamtej pięknej soboty Kasia postanowiła pojechać do rodzinnego domu. Minęły dopiero trzy miesiące od śmierci mamy, a przez cały ten czas nie mogła się zebrać, by zająć się jej rzeczami. Dom stał pusty, bez opieki. Sąsiedzi – sami emeryci, niektórzy już wyjechali do dzieci, inni wynajęli mieszkania lokatorom. Obok kiedyś mieszkali Kowalscy, z ich dzieciakami Kasia bawiła się w dzieciństwie, ale teraz i ten dom zajmowali jacyś dziwni typy, więc nie było komu poprosić o pomoc.
Mąż wyjechał o świcie na ryby, nastoletnia córka w słuchawkach tylko machnęła ręką, gdy Kasia zaproponowała wspólne spędzenie dnia. Więc stwierdziła: dość zwlekania. Pojadę, sprawdzę, może zacząć porządki, a potem wpadnę do Basi – koleżanka od dawna zaprasza na herbatę. Zamówiła taksówkę, stała przed drzwiami i wspominała swoją ulicę dzieciństwa – przytulna, cicha, z własnym zapachem i światłem. Z każdą minutą, gdy taksówka zbliżała się do domu, niepokój ściskał jej gardło. Trzęsły się jej ręce – tęsknota za rodzicami bolała jak świeża rana.
Kilka przecznic przed domem wyszedła z taksówki, postanowiła przejść się pieszo. Im bliżej była, tym bardziej ogarniało ją dziwne uczucie. Stanęła przed furtką jak wryta.
— Co jest… – wyszeptała.
W oknie była otwarta lufa, zasłony rozsunięte, choć dokładnie pamiętała, iż wszystko zamknęła. Zamek – wyłamany. Ktoś tu był. Albo, co gorsza, przez cały czas był.
Zadzwoniła do męża – brak zasięgu. Rozejrzała się – ulica pusta. Piękny jesienny dzień, wszyscy gdzieś powyjeżdżali. Przez chwilę myślała, żeby zadzwonić na policję, ale nagle ogarnęło ją lodowate przeczucie.
— A jeśli… to Jacek?
Rzeczywiście ostatnio zachowywał się dziwnie. Raz był zamknięty w sobie, raz nagle radosny, jakby na przemian. Może “ryby” to przykrywka, a on tu jest z jakąś laską? Ta myśl przypaliła ją jak żelazko. Nie chciała w to wierzyć, nie wyobrażała go sobie w tej roli. Ale podejrzenia nie dało się już odpędzić.
Stała tak z 10 minut, wpatrując się w okna. Nagle – kobiecy śmiech. Dzwoniący, beztroczny, jakby ktoś właśnie świetnie się bawił… w jej rodzinnym domu! Serce ścisnęło jej się jak w imadle.
A potem – trzask drzwi. Z domu wyszła szczęsna kobieta w krótkim szlafroku, z ręcznikiem w ręce. Szła w stronę drewutni, przymykając drzwi do sauny.
— Kochanie, chodź ze mną! Samotnie nudno! – zawołała do środka.
Kasię zamurowało. Młoda, ładna… No jasne, zamienił ją na taką! Wszystko stało się jasne.
Zacisnęła zęby i zdecydowanym krokiem pójłka do furtki. Sprytnie obejrzała podwórko, znalazła patyk i zaczepiła nim drzwi sauny, żeby ta “gościa” nie mogła wyjść. Potem na ganku zauważyła stary pas taty – ciężki, z masywną klamrą. “Idealny” – pomyślała.
Wpadła do domu, zobaczyła nakryty stół, butelkę szampana i włączony telewizor. A na kanapie w salonie – spał mężczyzna.
— Ty dajesz! Twoja córka już dorosła, a ty! – krzyknęła, wymachując pasem.
— Ała! Oszalałaś?! Kasia… to ja, Marek!
Zamarła. To nie był Jacek. To był Marek – bratanek męża.
— Co ty tu robisz? Skąd tu jesteś?
— No co ty, drzwi jak tekturka! Przecież nie mam gdzie mieszkać! Pomyślałem, dom pusty, to se… z dziewczyna trochę pobuszuję.
— Z dziewczyną?! – Kasia zbladła. – I to dla ciebie normalne? To nie hotel!
— No weź, Kasia, posiedzisz sobie, herbatę popijesz, a my se trochę pobędziemy.
— Nie! Natychmiast spadajcie! I nowy zamek będziesz miał. Sam! – wrzasła.
— Kinga… – jęknął Marek. – Gdzie ona jest?
— W saunie. Zamknięta. Żeby nie przeszkadzała. Następnym razem będzie wiedziała, gdzie się wpuszczać!
Kinga gwałtownie się wydostała i wpadła do domu, czerwona ze złości.
— To mój dom, Marek, powiedz jej! Już przeleciałam pieniądze na meble!
— Twój?! – Kasia parsknęła śmiechem. – Dom należy do mojej mamy, a ty, skarbie, dałaś się nabrać spryciarzowi-bratankowi.
Kinga wściekła się na całego:
— Oddawaj hajs, oszuście! Złożę na ciebie donos!
— No i po ptakach… – mruknął Marek.
Gdy wreszcie się uspokoili, Kasia pojechała do Basi i opowiedziała jej wszystko – od strachu, przez saunę, po pas. Basia zaśmiewała się do łez.
— Kasia, jesteś bohaterką! Ja bym natychmiast wezwała policję. A ty sama załatwiłaś sprawę.
— Najważniejsze, iż to nie Jacek – z ulgą westchnęła Kasia. – Ale zamek wymyję. I drzwi. Pancernę!
— Za odważne kobiety! – wzniosła toast Basia.
— Za nas! – odparła Kasia, uśmiechając się.