«Obawiam się starości pod mostem»: Synowa chce sprzedać moje mieszkanie na dobudowę domu syna

polregion.pl 2 dni temu

Moja historia zaczęła się dawno temu, gdy mój syn, Wojciech, ożenił się przed dziesięciu laty. Od tamtej pory on, jego żona Kinga i ich córeczka tłoczą się w maleńkim jednopokojowym mieszkaniu w Łodzi. Siedem lat temu Wojtuś kupił działkę i zaczął budować dom swoich marzeń. Pierwszy rok minął bez ruchu. W następnym postawili ogrodzenie i wylali fundamenty. Potem znowu cisza – brakowało pieniędzy. Mimo to, oszczędzając grosz do grosza, mój syn nie tracił nadziei.

Przez te lata udało im się wznieść tylko parter. Ich marzeniem był jednak duży, dwustronny dom, w którym starczyłoby miejsca dla wszystkich, choćby dla mnie. Wojciech zawsze był rodzinny, pragnął, byśmy mieszkali razem. Parter powstał tylko dlatego, iż Kinga namówiła go na zamianę ich dwupokojowego mieszkania na mniejsze, a różnicę włożyć w budowę. Teraz jednak sami zaczęli się tam dusić.

Gdy syn z rodziną przyjeżdża do mnie w gości, rozmowy krążą tylko wokół budowy. Z zapałem dyskutują o tapetach, instalacji elektrycznej i ociepleniu ścian. Nikt nie pyta o moje zdrowie, o to, jak sobie radzę. Nie narzekam, słucham ich planów, ale w sercu rośnie niepokój.

Od dawna przeczuwałam, iż Wojciech i Kinga chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, by dokończyć dom. Pewnego dnia syn rzucił mimochodem: „Będziemy wszyscy razem, mamo, pod jednym dachem!” Nie wytrzymałam i spytałam wprost: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?”

Ożywili się, zerknęli na siebie, zaczęli opowiadać, jak wesoło i przytulnie nam będzie. Ale spojrzałam na Kingę – i zrozumiałam, iż nie chcę z nią mieszkać. Ona mnie nie lubi, a ja zmęczyłam się udawaniem, iż tego nie widzę. Jej chłodne spojrzenia, złośliwe uwagi – to mówi samo za siebie.

Z drugiej strony, żal mi syna. Stara się, ale w tym tempie budowa przeciągnie się jeszcze o dekadę. Chcę mu pomóc, dać jego córce przestronny dom. Wtedy jednak zadałam pytanie, które mnie dręczyło: „A gdzie ja będę mieszkać?” Przecież nie mogę się wprowadzić do ich kawalerki ani do niedokończonego domu bez wygód.

Kinga natychmiast znalazła rozwiązanie: „Mamo, przecież będzie ci świetnie w naszej działce!” Tak, mamy tam mały domek letniskowy pod Łodzią. Stary, bez ogrzewania, nadający się tylko na letnie weekendy. Latem jest pięknie – kwiaty, świeże powietrze. Ale zima? Rąbać drewno, palić w piecu, myć się w misce, biegać na mróz do wychodka? Zdrowie już nie to, nie wytrzymałabym takich warunków.

„Przecież w wioskach ludzie jakoś żyją!” – rzuciła Kinga z lekkim sarkazmem. Owszem, żyją, ale wieś to nie takie spartańskie warunki! Tam jest ciepło, woda, normalna kanalizacja. A ich działka to zwykła szopa z dachem. Ale pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak delikatnie popychają mnie do poświęcenia.

Ostatnio częściej odwiedzałam sąsiada, Henryka. Samotny, tak jak ja. Pijemy herbatę, gadamy o życiu, czasem przynoszę mu domowe ciastka. I pewnego dnia podsłuchałam, jak Kinga rozmawiała przez telefon z matką. Powiedziała, iż można by mnie „przeprowadzić do Henryka”, a moje mieszkanie sprzedać.

Byłam w szoku. Czego jeszcze się po niej spodziewać? Zawsze wiedziałam, iż w ich „wielkim domu” nie będzie dla mnie miejsca. Ale żeby tak otwarcie planować mnie wyrzucić? Serce ściska się z bólu. Myślę o Wojtku – może jednak mu pomóc? To przecież moje dziecko, chcę, by mu się udało. Lęk jednak nie odpuszcza: czy na stare lata zostanę bez dachu nad głową, bez swojego kąta, porzucona pod moMoże jednak powinnam zatroszczyć się o siebie, zanim będzie za późno.

Idź do oryginalnego materiału