Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, iż znacznie łatwiej jest
wyjechać na urlop niż potem wrócić z niego do rzeczywistości. Nieważne na jak
długo wyjeżdżamy: tydzień czy dwa? Wrażenie, iż na urlopie czas mija podejrzanie
szybko znane jest chyba każdemu z nas J
Dzisiaj za oknem obserwuję piękną pogodę. Jest słonecznie,
niebo błękitne bez cienia chmurki i choćby dość ciepło jak na tę porę roku. Mimo
to serce wyrywa się do kraju, który bezgranicznie uwielbiam i z którego całkiem
niedawno wróciłam (bo urlop nie może przecież wiecznie trwać :D)
Tym krajem są znane Wam czytelnikom Węgry. Czasem śmiejemy
się z mężem, iż powinniśmy dostać honorowe obywatelstwo tego kraju. Staramy się
je promować i zachęcać wszystkich do odkrywania ciekawych miejsc, których tu
nie brak. Nas nieodmiennie cieszy pyszną kuchnia, wspaniałe wina i
najważniejsze: serdeczni przyjacielscy mieszkańcy chętni do pomocy.
O samych Węgrzech nie będę się rozpisywać bo na blogu są
wpisy z wcześniejszej ( jakże by inaczej J)
wyprawy niemal w te same miejsca. Ponieważ blog zrodził się z pasji i
zamiłowania do stylu vintage to właśnie moda będzie tematem przewodnim
dzisiejszego wpisu.
Bardzo lubię etap przygotowań do wyjazdu czyli w moim
przypadku chwilę kiedy wieczorową porą zasiadamy z mężem w kuchni i wspólnie
zastanawiamy się co powinno znaleźć się w bagażu. W ruch idzie kartka i
długopis, choć bywa i tak, ze jakaś siła nieczysta zachachmęci ją tak głęboko,
ze pakowanie robimy z pamięci (ma to czasem negatywne skutki jak wszystko co
robi się w wielkim pośpiechu). Ponieważ oboje lubimy dobrą kuchnię i celebrację
wspólnych powolnych wieczorów jest to dla mnie świetna okazja by na ten czas
zmienić swój image J
Oznacza to tyle, iż choćby kiedy wyjeżdżam lubię wyglądać jak kobieta zwłaszcza
wieczorami podczas kolacji. Nie muszę mieć sukienki w walizce- wystarczą proste ubrania, które podkreślą płeć. Ponieważ cenię sobie oryginalność staram się
takie rzeczy zabierać – kiedy oglądam później zdjęcia euforia jest podwójna.
Pierwsze 3 dni urlopu spędziliśmy w pięknej dolinie
Szilvasvarad w miejscowości o tej samej nazwie. Jest to mała miejscowość z
kilkoma pensjonatami i hotelami o wysokim standardzie, której sercem jest owa
dolina a ciekawostką hodowla koni rasy lipicańskiej. Lipicany to piękne konie o
siwym umaszczeniu.
Lipicany na wybiegu |
Koń by się uśmiał :-) |
Ponieważ hodowlę znamy postanowiliśmy wybrać się do doliny.
Nie opuszczało nas wrażenie, iż znajdujemy się w tajemniczym lesie pełnym
dziwnych tworów. Zresztą popatrzcie sami - dla mnie to magiczne miejsce gwarantujące
odprężenie i relaks.
Jeden z licznych wodospadów w dolinie Szilvasvarad |
Gdzieś w dolinie na rozstaju.. Torów :-) |
Ależ mnie kusiło, aby zejść ze szlaku w głąb widocznego na zdjęciu lasu.. |
Wieczorami był punkt kulminacyjny każdego dnia czyli
kolacja. Hotel o standardzie 4* stanął na wysokości zadania i okazało się, ze
nie było łatwo zdecydować się na jedno danie. Węgrzy robią świetne dania główne
i obłędne desery. Ponieważ jako żywo nie widziałam do tej pory kalorii z przyjemnością
zjadłam coś co mnie przypomina wygraną szóstkę w lotka. Niby kilka razy ktoś ją
trafił i niektórzy stali się posiadaczami pięknej i niewyobrażalnej sumy
pieniędzy. Sedno tkwi w słowie NIEKTÓRZY jednoznacznie wskazujące, ze wśród
nich nie było NAS J
Nie trafiłam szóstki w lotka za to miałam wreszcie okazję przekonać się jak
smakują jadalne kasztany. Tutaj były zmiksowane i polane malagą z dodatkiem
bitej śmietany. Niebo w gębie i to absolutnie J
Bez bicia przyznaję się do wielkiego obżarstwa i cieszę się, iż obiekt był na
wzniesieniu z piękną panoramą okolicy.
Mały spacer wieczorową porą dobrze robił
a przy okazji mogliśmy podpatrywać życie nocne mniejszych mieszkańców. Wstawiam tu zdjęcie ropuchy, która ewidentnie
była na łowach, ale najwyraźniej najlepiej poluje się bez naocznych świadków J Trafił się jakiś
żuczek sprinter, ale był tak szybki, ze mimo szybkiego wyrzutu języka ropucha
została z niczym a żuczek nieświadomie uniknął pożarcia. Czyż nie jest urocza?
Tajemnicza modelka na łowach |
Małżonek śmieje się, ze była z niej super modelka – cierpliwie pozowała i nie
zmieniała pozycji przez kilka minut pstrykania aparatem J
Drugi był konik polny, który tak jak ja chyba się objadł bo
zamiast skakać chodził po asfalcie leniwym krokiem. Kiedy mąż poddał w
wątpliwość, iż jest konikiem polnym podskoczył i odszedł ciemność nocy swym
leniwym – a może dostojnym?- krokiem. Zdjęcia brak model nie przejawiał zainteresowania
zdjęciami i fotografem.
Zainteresowanie przejawiałam za to ja bo odnoszę wrażenie,
że powiódł się mój plan idealnie spakowanej walizki. Wieczory spędzane w
hotelowej restauracji opierały się na dwóch wspólnych elementach garderoby:
beżowych prostych spodniach oraz szpilkach na niskim obcasie z beżowego zamszu.
Zmieniały się tylko bluzki i dodatki a wszystko to obrazują zdjęcia.
Bluzkę w kolorowe ludowe hafty mam w szafie jakieś 8 lat, ale dopiero teraz miała ona swoją "premierę". Buty marki Dune pochodzą z butiku Retro Club, spodnie zakupione na stronie Decobazaar, bluzka pochodzi ze sklepu Vintageshop.pl |
Dwie broszki z tworzywa w formie ptaków to projekt duńskiej firmy Buch Deichmann - takie rzeczy tylko w butiku Retro Club. |
Piękny sweterek o "szkockim rodowodzie" w kolorze arbuza kupiłam w butiku Retro Club |
Węgierki
nie podchodzą w taki sam sposób do tematu jak ja – kilka pań wybrało na tę porę
dnia dres w krzykliwym kolorze wściekłego różu (ten kolor jest bardzo lubiany
na Węgrzech tak przez dzieci jak i całkiem dorosłe już kobiety po starsze
panie) plus gumowe japonki. Rzecz gustu o jakim się nie dyskutuje bo mnie
zdziwił ogromnie fakt, iż choćby kolacja z mężem czy narzeczonym nie zachęciła
ich do ciekawszego stroju. Zestawy są trzy opierające się wymienionych wyżej
elementach przez co walizka objętościowo nie była wielka.
Aby nikogo nie zniechęcić długością wpisu druga część będzie
opisem krótkiego bo jednodniowego pobytu w Egerze bez którego nie wyobrażam
sobie wyjazdu na Węgry J