„No i co to ma w ogóle być?!” – wykrzyknęła Marta, stojąc pośrodku salonu. Jej głos drżał z irytacji. Rozglądała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi na swoje pytanie wśród mebli czy ścian.
„Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!”
Na kanapie, rozwalony wygodnie na poduszkach, siedział Jakub. W jednej ręce telefon, w drugiej – pilot od telewizora. Powoli przeniósł wzrok na żonę, ale jego oczy były obojętne, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.
„Co *znowu*?” – zapytał, mrużąc oczy. – „Nie zaczynaj od razu dram. Właśnie wróciłem do domu, chcę odpocząć.”
„Dram?!” – Marta podeszła bliżej, głos jej się załamał. – „Ty to nazywasz dram? Pięć tysięcy złotych! Tak po prostu! Bez pytań, bez tłumaczenia! choćby nie spytałeś, po co jej to! Po prostu przelewasz!”
Jakub odłożył telefon, cicho wzdychając. Jego oczy wyrażały raczej zmęczenie niż zdziwienie.
„No i co z tego? To moja mama. Potrzebowała – pomogłem. O co chodzi?”
Marta podeszła jeszcze bliżej, policzki jej płonęły.
„Chodzi o to, iż oszczędzamy na dom! Tak ustaliliśmy! Każda złotówka ma iść na nasz projekt! A ty co miesiąc wyrzucasz pieniądze w błoto! Raz leki, raz remont, teraz te *niespodziewane wydatki*!” – sapnęła. – „Może *nowy telefon* jej się przydał?”
Jakub ponownie westchnął, pocierając nos.
„Stara już jest, Marto. Trudno jej samodzielnie ogarnąć. Czasem łatwiej pomóc niż tłumaczyć.”
„Stara? Sześćdziesiąt pięć lat! Biega więcej niż ty! Teatry, kluby, wycieczki! A my? Mamy rezygnować z marzeń przez jej fanaberie?”
„Marto!” – głos Jakuba po raz pierwszy zabrzmiał ostrzej. – „Nie mów tak o mojej mamie. Ona mnie wychowała.”
„Ciebie, Jakubie, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może bez przerwy żądać pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są nieregularne. Przecież wiesz!”
Nie musiała tego tłumaczyć. Po zamknięciu agencji reklamowej, w której Marta była dyrektorką kreatywną, przeszła na freelancera. Praca była, ale dochody – niestabilne. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każda niezaplanowana złotówka – jak uderzenie młotkiem.
Marzyli o domku za miastem. Ta myśl żyła w nich od trzech lat – drewniana chatka, taras opleciony różami, grillowanie z przyjaciółmi, wieczory przy ognisku. Ale za każdym razem, gdy oszczędności zbliżały się do wymarzonej sumy, coś się działo: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety, sprzęt AGD… I znowu byli w punkcie wyjścia.
„Po prostu jestem zmęczona” – cicho powiedziała Marta, podchodząc do okna. – „Zmęczona bycią na drugim miejscu. Zmęczona tym, iż my oszczędzamy, a twoja mama żyje bez ograniczeń.”
Jakub podszedł, ale nie przytulił jej.
„Ona się źle czuje, Martuś. Potrzebuje pomocy.”
„Na co ona się *źle czuje*? Na nadmiar wolnego czasu? Sprawdzałeś kiedykolwiek, na co idą te pieniądze? Lata nad morze, kupuje ciuchy, chodzi do restauracji, a my nie byliśmy na urlopie od *dziesięciu lat*!”
„Przestań” – twardo powiedział Jakub, choć głos znów stał się obojętny. – „Nie chcę o tym rozmawiać.”
„Oczywiście, iż nie chcesz!” – Marta gwałtownie się odwróciła. – „Nigdy nie chcesz, jeżeli chodzi o twoją matkę! Dla ciebie ona święta, a ja – wredna synowa, która ją prześladuje. Ale nie chcę jej źle! Chcę sprawiedliwości! I naszego domu!”
Jakub zamilkł. Ramiona mu zdrętwiały, wzrok utkwił w podłodze. Marta znała ten wyraz twarzy. Nie zamierzał dyskutować. Przetrzyma milczeniem, jak zawsze. I za kilka godzin wyjdzie, udając, iż nic się nie stało.
„Dobra…” – mruknął. – „Idę spać.”
I wyszedł, zostawiając ją samą na środku pokoju.
Marta została przy oknie, wpatrując się w ciemne niebo. Gwiazdy mrugały chłodno i obojętnie. Wiedziała jedno: dopóki Jakub sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Zbyt przywykł do bycia synem, by stać się mężem. I zbyt kochał swoją matkę, by usłyszeć żonę.
\*\*\*
Ranek przyniósł kawę, poranny jogging i ciężką mgłę zmęczenia. Marta wybiegła na ulicę, mając nadzieję, iż ruch oczyści jej głowę. Czasem biegła, by zapomnieć. Dziś – by zrozumieć.
Kiedy wróciła, Jakub już szykował się do pracy. Jego twarz była nieco złagodzona, ale nie do końca.
„Posłuchaj, Martuś” – zaczął, poprawiając krawat. – „Porozmawiam z mamą. Obiecuję.”
Marta zatrzymała się, wpatrując się w niego.
„O czym *konkretnie* z nią porozmawiasz? Żeby mniej wydawała naszych pieniędzy? Wiesz, iż to bez sensu. Ona potrafi się tłumaczyć lepiej niż polityk.”
„Spróbuję” – przez cały czas unikał jej wzroku. – „Może tym razem naprawdę coś pilnego. Po prostu nie dopytałem.”
„Oczywiście. *Zawsze* pilne. Zwłaszcza jeżeli chodzi o jej zachcianki.” – Marta westchnęła, czując, jak w środku rośnie znajome zmęczenie.
„Dobra, muszę lecieć. Pogadamy wieczorem” – gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.
Marta została sama. W mieszkaniu zaległa cisza – gęsta i duszna.
\*\*\*
Poznali się na imprezie u wspólnego kumpla. Wtedy wszystko było inne. Jakub był czuły, pewny siebie, trochę romantyczny. Marta – pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Dopełniali się jak dzień i noc.
Z Adą Jagodzińską poznała się jeszcze przed ślubem. Kobieta była stanowcza, ale błyskotliwa, z przenikliwym spojrzeniem i głosem, który potrafił przycisnąć jednym akcentem.
„Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym” – powiedziała wtedy, uważnie przyglądając się Marcie. – „On jest wyjątkowy.”
Wtedy Marta pomyślała, iż to tylko matczyna troska. Teraz rozumiała – to było ostrzeżenie.
Po ślubie wprowadzili się doOtworzyła okno, wdychając chłodne powietrze i postanawiając, iż tym razem nie ustąpi – ich marzenie było ważniejsze niż czyjekolwiek kaprysy.














