Nowe życie osobiste, ale moja córka uważa mnie za szaloną i odcina mnie od wnuczki.

polregion.pl 16 godzin temu

W końcu pojawiło się w moim życiu coś osobistego — ale córka uznała mnie za szaloną i zabroniła widywać się z wnuczką.

Całe życie poświęciłam córce. Potem wnuczce. Nigdy nie narzekałam, nie oczekiwałam niczego w zamian. ale zdaje się, iż obie zapomniały, iż nie jestem tylko darmową nianią i sprzątaczką. Jestem kobietą. Z własnymi uczuciami, pragnieniami i prawem do szczęścia.

Miałam dwadzieścia jeden lat, gdy wyszłam za mąż. Mój mąż — Bartosz — był cichym, spokojnym człowiekiem, pracowitym jak mrówka. Żyliśmy skromnie, ale w zgodzie. Gdy córeczka miała dwa lata, wyjechał w delegację — ciężarówką, by zawieźć towar. Czy wrócił? Nie. Zginął. Jak? Nigdy mi nie wyjaśniono. Zostałam sama z małą Kingą na rękach.

Rodzice męża już nie żyli, moi mieszkali w innym mieście. Nie miałam na kogo liczyć. Jedynym ratunkiem było mieszkanie odziedziczone po Bartoszu. Próbowałam pracować w domu — udzielałam korepetycji, bo z wykształcenia byłam nauczycielką. ale uwierzcie, uczyć, gdy po pokoju biega rozbrykane dziecko, to niełatwe zadanie.

Potem mama zabrała Kingę do siebie. Prawie dwa lata mieszkała u dziadków, gdy ja kręciłam się jak w ukropie. Uczyłam w szkole, wieczorami dorabiałam lekcjami. Każde weekendy spędzałam u córki. Za każdym razem, gdy odchodziłam, serce pękało.

Gdy Kinga poszła do przedszkola, modliłam się, by nie chorowała, bo nie mogłam zostawać w domu. Na szczęście była odporna. Potem szkoła. Potem studia. Wszystko ciągnęłam sama. Dniem i nocą harowałam, by kupić jej porządne ubrania, buty, jedzenie, dodatkowe zajęcia.

Gdy skończyła naukę i dostała pracę, po raz pierwszy poczułam: koniec. Jestem wolna. Tylko iż wolność znaczyła samotność. Rodzice odeszli, przyjaciół nie miałam, całe życie spędziłam w wirze obowiązków. choćby kot został moim jedynym rozmówcą.

A potem narodziła się Zosia. Przeprowadziłam się do córki na kilka miesięcy przed porodem — pomagałam w zakupach, praniu, gotowaniu, pakowaniu torby do szpitala. Później całkowicie przejęłam opiekę nad malutką — Kinga gwałtownie wróciła do pracy.

Lecz nie narzekałam. Przeciwnie — odżyłam. Znów poczułam się potrzebna. Gdy Zosia poszła do szkoły, odbierałam ją po lekcjach. Jadłyśmy obiad, odrabiałyśmy zadania, spacerowałyśmy po parku. Podczas jednego z takich spacerów spotkałam Jacka.

On też był dziadkiem — wychowywał wnuczkę. Jego historia przypominała moją: wcześnie owdowiał, pomagał córce. Rozmawialiśmy. I rozmowy stawały się coraz dłuższe. Aż pewnego dnia zaproponował spotkanie… bez wnuczek. Na kawę.

Szczerze? Zdezerterowałam. Ostatni raz ktoś zapraszał mnie na randkę jakieś trzydzieści lat temu. ale się zgodziłam. I tak euforia wróciła do mojego życia. Chodziliśmy do kina, na wystawy, zwyczajnie spacerowaliśmy. Znów poczułam się kobietą.

Lecz córka tego nie zrozumiała. Kinga zadzwoniła pewnego poranka:

— Jedziemy ze Sławkiem do znajomych. Zostawimy Zosię u ciebie na weekend, dobrze?

— Przepraszam, kochanie, ale wyjeżdżam na parę dni. Trzeba było uprzedzić wcześniej.

— Co, znowu z tym… Jackiem? — syknęła.

Zdrętwiałam:

— Kinga, co za ton? Przecież wiesz, iż zawsze jestem przy Zosi. Ale nie jestem wieczną opiekunką.

— Zupełnie zapomniałaś o wnuczce! Jeszcze niedawno mówiłaś, iż nie potrzebujesz życia osobistego, a teraz włóczysz się po koncertach!

— Tak, włóczę się — odparłam spokojnie. — Bo żyję. Bo jestem szczęśliwa. Myślałam, iż się ucieszysz.

— Ucieszę?! Zamieniłaś wnuczkę na jakiegoś faceta! Lepiej weź się w garść, mamo, bo ci odbija! Więcej Zosi do ciebie nie przywieziemy, póki nie ochłoniesz!

Siedziałam, nie wierząc własnym uszom. Całe życie oddałam jej. Wszystko porzuciłam dla jej dobra. Wychowałam ją samotnie. Wspierałam. Pomagałam z jej dzieckiem. A teraz stałam się „wariatką”, której „odbija”, bo ośmieliłam się szukać szczęścia?

Płakałam cały wieczór. Jackowi nic nie powiedziałam. Tylko mnie przytulił i szepnął:

— Masz prawo żyć. I kochać. I być kochaną.

Lecz we mnie wszystko się skurczyło. Nie wyobrażam sobie życia bez Kingi. Bez Zosi. Boję się, iż pewnego dnia stracę je na zawsze. Mam nadzieję, iż córka ochłonie i zadzwoni. Że zrozumie — jej mama nie przestała być babcią. Po prostu znów stała się kobietą, której po latach wreszcie dane jest poczuć radość.

Czyż nie zasłużyłam na to prawo?…

Idź do oryginalnego materiału