Drugi oddech
Tadeusz nie był przystojniakiem jak Zbigniew Cybulski. Pracował jako zwykły inżynier w fabryce maszyn budowlanych. Nie pił – no, chyba iż od święta. Nie palił. Żonaty od dwudziestu dwóch lat, nigdy nie zerkał w stronę innych kobiet.
Córka wyszła za mąż i wyjechała z mężem do Gdańska. Nie spieszyła się z wnukami. Tadeusz nie martwił się tym. Dzieci to odpowiedzialność, hałas i zabawki porozrzucane po podłodze. A on przywykł do spokojnych wieczorów z gazetą przed telewizorem. Ile ma lat? Jeszcze zdąży nacieszyć się wnukami.
Żona Bożena była ideałem we wszystkim: zadbana, w domu zawsze czysto i przytulnie, na stole codziennie ciepły obiad, a od święta domowe ciasto i rolada wołowa. Jednym słowem – życie ułożone.
Wracał z pracy swoim samochodem, mrużąc oczy w zachodzącym słońcu, w oczekiwaniu na syty obiad i odpoczynek przed telewizorem.
Wszedł do mieszkania, zdjął buty w przedpokoju i nadstawił ucha. Zwykle Bożena wyglądała z kuchni, mówiąc, iż obiad prawie gotowy. Tym razem nie usłyszał jej głosu. Niepokój wślizgnął się do serca. Tadeusz wszedł do pokoju. Bożena stała przed otwartą szafą, zdejmowała sukienki z wieszaków i rzucała je na kanapę, gdzie leżała otwarta walizka.
— Dokąd się pakujesz? Do córki, do Gdańska? Czyżby była w ciąży? — zapytał Tadeusz.
Bożena, nie patrząc na niego, podeszła do walizki i zaczęła układać w niej swoje rzeczy.
— Oszalałaś? Pytam, a ty milczysz. Dokąd jedziesz? — powtórzył, tracąc cierpliwość.
Bożena rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy niczego nie zapomniała, i zaczęła zamykać walizkę. Była jednak zbyt pełna, suwak groził pęknięciem.
— Lepiej byś pomógł, niż stał jak słup i zadawał głupie pytania. — Bożena odgarnęła włosy z czoła.
— Spytałem, dokąd wyjeżdżasz z całym dobytkiem. To głupie pytanie? — Tadeusz ledwo powstrzymywał narastającą wściekłość.
— Dokąd? Odchodzę od ciebie — rzuciła wyzywająco.
— Dlaczego? — uniósł brew.
— Mam dość. Pomóż mi? — skinęła w stroną walizki.
— Dość czego? — Przycisnął wieko i jednym ruchem zamknął suwak.
— Wszystkiego. Ty mi się znudziłeś, gotowanie mi się znudziło. Mam dość wieczorów przed telewizorem.
— Mogłaś powiedzieć. Moglibyśmy pójść do teatru dla odmiany — powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy.
— Żebym się wstydziła, gdy zaczniesz tam chrapać? Dni mijają, a życie ucieka. — W jej głosie usłyszał rozpacz i niezadowolenie.
— Życie i tak mija, czy stoimy w miejscu, czy idziemy — zauważył filozoficznie.
— Nie mądrz się. Chcę, żeby na koniec było co wspominać. A ja co mam? Kotlety na patelni? Zmywanie naczyń? Ciebie z gazetą przed telewizorem? — Jej głos przeszedł w krzyk.
— Myślisz, iż nie mam dokąd pójść? Odchodzę do kogoś, kto widzi we mnie kobietę, boginię, królową. Kto pisze dla mnie wiersze… — Wzrok Bożeny zaszklił się.
— A ja? — spytał Tadeusz, nagle rozumiejąc.
— Ty żyj dalej, jak zwykle. Tylko gotuj, pierz i prasuj sam. Przez ostatnie lata byłam dla ciebie niewidzialna. Dwa miesiące temu zmieniłam fryzurę. Zauważyłeś? — Uśmiechnęła się kpiąco, postawiła walizkę na podłodze i pociągnęła ją do przedpokoju, zostawiając ślady kółek na jasnym dywanie.
Gdy Bożena wkładała płaszcz, Tadeusz wpatrywał się w dwie wygniecione smugi na dywanie. Wydawało mu się, iż walizka przejechała po jego sercu, zostawiając takie same ślady.
Dopiero gdy drzwi się zatrzasnęły, ocknął się i oderwał wzrok od podłogi. Dopiero teraz zrozumiał, iż żona odeszła.
Musiał coś zrobić. Mechanicznie poszedł do kuchni. Na kuchni stał wystygły czajnik. Zajrzał do lodówki – pusto: garnek z barszczem, resztki kiełbasy, dwie puszki konserw, kilka jajek i pół butelki mleka. Zamknął drzwiczki. Apetyt zniknął.
Wrócił do pokoju i usiadł na kanapie, gdzie przed chwilą leżała walizka. Ani gazeta, ani telewizor nie wydawały się ciekawe. Były, dopóki Bożena była obok — choćby gotowała, zmywała albo prasowała, zerkała na telewizor. Było domowe ognisko…
Westchnął i długo siedział, wpatrzony w czarny ekran, próbując ogarnąć, co się stało. Najbardziej drażniła go cisza, pustka, jakby wraz z Bożeną odeszły wszystkie dźwięki. Wstał, narzucił kurtkę i wyszedł. Ale pustka szła za nim krok w krok.
Mijając kawiarnię, zobaczył ludzi przy stolikach. Śmiali się, rozmawiali. Pragnął być między nimi, wypełnić tę dziurę w sobie. WeszKiedy spojrzał w oczy nieznajomej kobiety, która właśnie uśmiechnęła się do niego zza stolika, po raz pierwszy od miesięcy poczuł, iż życie może jeszcze zaskoczyć go czymś dobrym.