Wystawa Ewy Czwartos i Karoliny Żądło to inteligentna gra z historią malarstwa i kultury – gra, która uwidacznia, w jaki sposób dawne przedstawienia postaci kobiet i ich atrybutów konstruowały tradycyjne modele społeczne i w jaki sposób redefinicja samego pojęcia kobiecości oraz roli kobiety w społeczeństwie wpływa na zmianę jej pozycji i znaczenia na obrazie. Klasyczne piękno na płótnach młodych artystek staje się niebezpieczne i pełne zaskakująco współczesnych treści. Dekoracyjność tych obrazów prowokuje do dyskusji na temat samej kategorii piękna jako narzędzia władzy i sposobu „uświęcania” przemocy.
„Naturalne” to podstępne określenie w odniesieniu do kobiet, zbyt często oznaczało: podporządkowane, rozsądne, milczące, zgodne z wyobrażeniem. Natura miała sankcjonować nierówność, uzasadniać niższość, idealizować stan podległości. Usunięte z historii, pozbawione przeszłości stawały się botanicznymi okazami – być może motyl o nazwie Promienista (imię jednej z Gracji) pojawiający się na nowym płótnie Ewy Czwartos jest subtelnym i ironicznym symbolem tych tradycyjnych kolekcji. Malarskie przedstawienia kobiet także należały do mężczyzn, oni czynili je boginiami albo świętymi – wojowniczki, które od początku twórczości inspirują Karolinę Żądło, nie miały swojego miejsca w kanonie. Demonstracyjne zawłaszczenie twarzy i ciał z płócien dawnych mistrzów, eksperymenty z autoportretem, powrót do klasycznego kobiecego aktu jako tematu dla współczesności, to próba przywrócenia kobiecego podmiotu i wyrafinowany sposób odzyskiwania władzy przez zmianę tradycyjnych wizualnych kodów.






Zdystansowane i urażone kobiety z tych obrazów patrzą w pustkę, która jest przyszłością zanurzoną w trudnym dziedzictwie. To obojętny wzrok nadświadomych buntowniczek. Nie ma w ich oczach entuzjazmu ani zapalczywości, jest spokój – ten spokój, który im narzucano, który, będąc wymogiem, stawał się częścią ich „natury”, czyli tego, co za naturę kobiety uznał patriarchat, co podtrzymywało jego trwanie. Wydają się bacznymi obserwatorkami niewyrażalnego, wszystkiego co ukryte, zakazane, pomijane, co usiłowano odebrać im lub z nich wyplenić. Motywy polnych kwiatów i ziół, którymi Ewa Czwartos i Karolina Żądło przystrajają lub naznaczają swoje postaci, to celna, błyskotliwa uwaga na temat praw przyrody sankcjonujących oparte na nierówności stosunki społeczne. Sporadycznie pozujące do roli Wenus albo Gracji kobiety były w rzeczywistości ziemią, którą uprawiano, grodzono, wykorzystywano i zdobywano. Tak długo lekceważone jako podmiot, właśnie ze swojego uprzedmiotowienia tworzą nową tożsamość. Poczucie sprawczości wzbiera w nieruchomych modelkach, rozrasta się jak chwast, wydobywa się z ciał, ożywa w wężowych splotach włosów. Gracje dają nam sygnał, iż bardzo gwałtownie mogą zmienić się w Meduzy. Mitologia pokazuje na wielu drastycznych przykładach, jak przebiega ten proces. Zarzewiem mitycznej eksplozji kobiecej potworności jest na ogół seksualność. Zgwałcone przez jakiegoś boga, zostają na domiar złego przeklęte przez służącą mu boginię, a płynący z poczucia krzywdy gniew zmienia rysy ich twarzy, burzy włosy. Meduzy sączą jad, przerażają, rzucając się do walki o swoje.


Ewa Czwartos i Karolina Żądło puszczają wodze wyobraźni, analizując symbolikę i potęgę kobiecych włosów. Patriarchalna kultura od zawsze miała z włosami jakiś problem. Porządne kobiety zakrywały głowy, dziewice ścinały warkocze po zamążpójściu. Długie włosy niosły ze sobą niebezpieczeństwo, były tym elementem natury, który trudno poskromić. Na obrazie Ewy Czwartos uwolnione loki zmieniają się w liany – to także symbol – te wijące się, czepne pnącza, rosnąc ku górze, mogą sięgnąć sklepienia lasu, rozgałęziając się, oplątują wszystko, co znajdzie się na ich drodze. Na płótnach Karoliny Żądło żywe włosy Meduzy wiją się wokół nagich kobiecych postaci, podkreślając ich zmysłowość i zarazem zakrywając zdemonizowane strefy erogenne. Według starożytnych Greków, którzy kobiety traktowali na równi z dziećmi i bydłem, wystarczył jeden lok Meduzy, by cała armia cofała się w popłochu. Jej spojrzenie zabijało, a adekwatnie zmieniało w kamień – to z pozoru obojętne spojrzenie miało więc moc uprzedmiotowiania mężczyzn, niosło zapowiedź kulturowego odwetu.
Kobiece włosy, choćby schowane pod czepkiem, upięte ciasno, stanowią wyraźne ostrzeżenie. Wydobywają się na wolność, niemal niezauważalnie, cienkimi, niesfornymi kosmykami, co przywodzi na myśl opowieści o kobiecym sprycie – to dzięki niemu panny i mężatki prześlizgiwały się pomiędzy zakazami i nakazami kolejnych epok, także epok w historii sztuki – bez kobiet, nie dla kobiet, choć z kobietami w roli martwych natur. Ewa Czwartos w nowych pracach przywołuje postać Wenus ze słynnego obrazu Lucasa Cranacha, który ukazał ją wraz z Kupidynem trzymającym plaster miodu i żądlonym przez pszczoły – była to wyraźna przestroga przed zmysłową rozkoszą, która nieuchronnie niesie ze sobą cierpienie. Malarka pozbywa się jednak Kupidyna, zamiast tego zwielokrotniając obecność Wenus. Znikają pszczoły, czyli kara za grzechy, a pojawia się motyl: wolność, przemiana, odrodzenie. Multiplikacja kobiecej postaci, co samo w sobie stanowi alegorię siły, jest charakterystyczna także dla prac Karoliny Żądło, która dodatkowo podkreśla ich indywidualność, zwracając uwagę na różnorodność kobiecego doświadczenia.






Feministyczna refleksja, zmieniająca wymowę archetypów i symboli, na pewno łączy obie artystki, które zabierają głos we wspólnej dyskusji, w jednym celu. Czerpiąc z malarskich tradycji, z wielkiego magazynu znaków, atrybutów, postaci i pozycji, starają się o odzyskanie herstorycznej perspektywy. Przepisują dawne narracje, przesuwają znaczenia, tworzą nowe mity i nowe bohaterki. Rozpracowując obrazy kobiet w kulturze, zastanawiają się nad sposobami wizualizacji kulturowego konstruktu kobiecości. Ewa Czwartos, która poza malarstwem zajmuje się animacją, odważnie rekonfiguruje twarze i elementy ciał z obrazów mistrzów, powiela je, rejestruje sekwencje ruchów – przypomina to nagrywanie poklatkowe. Wykorzystanie techniki filmowej w malarstwie wydaje się dowcipnym gestem, który też pewnie mówi coś o tym, jak teraźniejszość zmienia postrzeganie historii. Istotniejsze jest jednak to, iż w wyniku, a choćby pomimo tych wszystkich zabiegów, obrazy przyprawiają nas o metafizyczny dreszcz. Współczesne podejście obu artystek to świadoma i ciągle świeża zabawa zasadą decorum. Wszechobecne wstążki, korale czy koronki wnoszą element grozy – jest tu prawdziwa perwersja, są niebezpieczne skojarzenia, jest żart, a co ciekawe, jest też doza smutku, może dlatego, iż artystki mówią całkiem serio. Karolina Żądło od początku eksperymentuje z motywem kobiecej zbroi, która czasami bywa przezroczysta, czasami staje się rodzajem biżuterii – subwersja to zawsze skuteczna strategia, gdy chce się pokonać system jego własną bronią. Właśnie w ten sposób „tradycyjne” malarstwo w wydaniu obu malarek staje się nową przestrzenią sztuki zaangażowanej. W przypadku tej sztuki siła komunikatu wyraża się jednak poprzez stare „czyste piękno” i chyba na tym polega jej unikalność. Mamy zupełnie nowe, ponadczasowe obrazy, proszę Państwa.