Nowa żona syna z dziećmi zamieniła moje życie w koszmar.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Syn przyprowadził do domu nową żonę z dwójką dzieci. Teraz każdy dzień to dla mnie prawdziwy koszmar.

Już trzeci rok żyję jak w nieznośnie długim śnie, z którego nie potrafię się obudzić. Wszystko zaczęło się, gdy mój syn Krzysztof, trzydziestopięcioletni mężczyzna, wprowadził do naszego dwupokojowego mieszkania w Łodzi swoją nową partnerkę. Kobietę o imieniu Kinga. Miała już dwójkę dzieci z poprzedniego związku. Na początku zapewniał, iż to tylko na chwilę. Tymczasowo. Jak często my, kobiety, wierzymy w takie obietnice…

Minęły trzy lata. W naszym mieszkaniu nie ma już zwykłej rodziny, tylko prawdziwy tłum: ja, mój syn, jego żona, jej dwójka dzieci i… Kinga znowu jest w ciąży. Chyba Bóg postanowił, iż na starość nie zaznam spokoju, wygody ani chwili wytchnienia. Pewnie za coś mnie karze.

Kinga nie jest niepełnosprawna, nie choruje, ma lekko po trzydziestce. Ale pracować nie chce. Mówi, iż „zajmuje się dziećmi”. Tylko iż dzieci codziennie rano idą do przedszkola. A Kinga? Nie. Nie idzie do pracy. Idzie na spacer. Albo do koleżanki. Albo na paznokcie. Na co dokładnie – nie wiem.

Krzysztof na początku tłumaczył: załatwią papiery, wszystko się ułoży, ona znajdzie pracę, wynajmą mieszkanie albo wezmą kredyt. Uwierzyłam. Jestem matką – zawsze miałam nadzieję. Ale minął rok, drugi, trzeci. Nic się nie zmienia. Tylko brzuch Kingi rośnie.

Nie powiem, iż Kinga jest wobec mnie wprost niemiła. Nie chamuje, mówi grzecznie. Ale w domu nie rusza palcem. Ani podłogi nie umyje, ani naczyń, ani obiadu nie ugotuje. choćby za swoimi dziećmi specjalnie nie patrzy – włączy im bajki, wcisnie coś do rąk i siedzi w telefonie. A wieczorem – cisza od niej i wrzask od dzieci.

Wszystkie domowe obowiązki spadają na mnie. Wstaję o czwartej rano. Pracuję jako sprzątaczka w dwóch biurach, myję podłogi, wracam do domu przed ósmą, ledwie zdążę napić się herbaty – a tu już trzeba sprzątać, prać, gotować. Kiedy wszyscy wychodzą, sama szoruję kuchnię, żeby nie oblepiła się tłuszczem, piorę ubrania, robię obiad. Bo w południe syn z żoną wracają – trzeba ich nakarmić. Potem znowu obowiązki, kolacja, i dopiero po dziewiątej wieczorem mogę wreszcie usiąść. Czasem po prostu stoję w kuchni i płaczę. Z bezsilności.

Moja emerytura idzie na rachunki i jedzenie. Zarobki Krzysztofa nie wystarczają na taką gromadę. A Kinga, oczywiście, „jest na macierzyńskim”. choćby zanim oficjalnie tam poszła.

Ostatnio próbowałam porozmawiać z synem. Powiedziałam, iż mieszkanie za małe, iż nas za dużo, iż już nie daję rady, zdrowie szwankuje. Trafiłam choćby do szpitala – ciśnienie skoczyło przy kuchence. Lekarz kategorycznie zabronił mi przeciążać się. A on tylko wzruszył ramionami i rzucił:
– Mamo, nie ty jedna tu mieszkasz. Mieszkanie też jest moje. Nigdzie się nie wyprowadzimy. Pieniędzy nie ma. Musisz to jakoś przeżyć.

I tyle było z tej rozmowy.
I tyle wdzięczności.
I taki ze mnie mam syna.

Myślę, żeby się wyprowadzić. Wziąć pożyczkę, zadłużyć się, ale znaleźć własny kąt. choćby mniejszy, choćby bez remontu. Byle była cisza. Bym nikogo nie miała. Bo już nie wytrzymam. Nie zniosę, gdy w domu pojawi się kolejne dziecko. Tu się już nie żyje – tu się tylko wegetuje.

Ja już nie żyję. Ja obsługuję innych. Jestem babcią-do-wszystkiego. We własnym domu. Na stare lata. A najgorsze, iż nikt z nich choćby nie zastanawia się, jak się czuję. Po prostu żerują. I czekają, aż ugotuję, posprzątam, zamknę się w sobie.

Chce mi się krzyczeć, ale zaciskam usta. Już nie daję rady, ale i tak robię swoje. Bo inaczej – brud, głód, zimno. Bo jestem matką. Bo jestem babcią. Bo jestem sama.

Idź do oryginalnego materiału