NORWEGIA – co warto zobaczyć; wyprawa: sierpień 2022
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawyNORWEGIA – co warto zobaczyć; JAKIE TO MIEJSCA
Zbliżając się powoli do zakończenia cyklu naszej pierwszej norweskiej przygody pozostało nam do pokazania jeszcze kilka miejsc, które naszym zdaniem powinny być odwiedzone przez każdego, kto znajdzie się w ich pobliżu podczas swojej podróży. Pierwsze z nich do miasteczko Voss, które w pełnej nazwie brzmi Vossevangen. Znajdują się tutaj dwa interesujące miejsca do odwiedzenia – Hangur górski szczyt Voss oraz mały, skalny wąwóz Bordalsgjeleld, który poniżej opisujemy. Druga miejscówka to szczyt Prest z pięknym widokiem na fiord Nærøy. Po drodze na Prest mamy mocno uczęszczaną platformę widokową, z której roztacza się krajobraz na fiord. Trzecie miejsce to szczyt Nesaksla w miasteczku Andelsnes. Jako mały bonusik pokażemy bardzo spokojną i klimatyczną miejscówkę jaką jest wioska Oye w pięknej norweskiej dolinie na brzegu Norangs fiordu.
NORWEGIA – co warto zobaczyć; WRAŻENIA
Każde z miejsc, które opisujemy poniżej wywarło na nas ogromne, ale różne wrażenia. Voss to szczyt ponad miastem, który jednocześnie pokazuje krajobraz na dwa jeziora i z drugiej strony wspaniały górski szlak w iście norweskim klimacie. Prest oddaje piękno norweskich fiordów na przykładzie wspaniałego, zataczającego tu urocze zakole Nærøya. Nesaksla to norweska baśń z lotu ptaka. Te miejsca można odwiedzić nie tracąc zbyt dużo czasu, jeżeli go nie mamy, ale jeżeli chcemy trochę powędrować i zobaczyć nieco więcej to z powodzeniem można odbyć w nich dłuższe wędrówki.
NORWEGIA – co warto zobaczyć; WĘDRÓWKA
No dobrze. Gdzie najpierw? Może zastosujemy kolejność odwiedzania taką, jaką mieliśmy w rzeczywistości. Nasza pierwsza kwatera znajdowała się w pobliżu miasteczka Odda, więc Voss znajdował się w naszym bliskim zasięgu. W tym dniu prognoza nie napawała optymizmem, więc postanowiliśmy ruszyć do wąwozu, a później, jeżeli przestałoby padać i pojawiłyby się szanse na jakieś fajne widoki z góry to wyjechać kolejką na Hangur, miejski szczyt, na którym zimą organizowane są zawody narciarskie. Wstaliśmy więc rano i zaraz po śniadaniu ruszyliśmy na mały trekking do wąwozu Bordalsgjeleld. Żeby do niego trafić trzeba koniecznie nastawić odpowiednio lokalizację w Google Maps. Dokładną lokalizację zaznaczamy na naszej mapce.
Wąwóz przedzielony jest mostem, przez który biegnie droga, którą przyjechaliśmy. Wejście do części głównej znajduje się bezpośrednio przy małym leśnym parkingu tuż przy ulicy, zaraz za wspomnianym mostem. Na szlak do wąwozu wchodzimy idąc najpierw szeroką, leśną drogą, z której po kilkudziesięciu metrach schodzimy ścieżką na szlak wąwozu. Dla osób, które jeszcze nie odwiedzały takich miejsc wąwóz pewnie zrobi wrażenie. Na nas aż tak dużego WOW nie zrobił, ale to tylko dlatego, iż mieliśmy już za sobą wspaniałe, skalne wąwozy w Austrii i Szwajcarii. Szlak kanionu wiedzie trochę kładką i trochę ścieżką przy ścianie. To jest to, co lubimy.
Wąwóz jest jednak bardzo krótki, a powrót odbywa się tą samą drogą. Przejście tego kawałka w obie strony zajmuje jakieś 30 minut. Z parkingu pozostało jedna ścieżka do punktu widokowego. Można tam spokojnie zejść, ale sam punkt nie robi wrażenia. Pozostaje jeszcze przejść na drugą stronę drogi, gdzie za mostem mamy jeszcze jedno zejście do dwóch ostatnich punktów widokowych. To już miejsca przy górskiej rzece, w których można wejść na skały wystające z wody i cyknąć parę uroczych fotek. I cóż, to wszystko. Wąwóz nie rzuca na kolana, ale pozostaje w pamięci, więc warto tu podjechać, chociażby wtedy, kiedy aura nie pozwala na dłuższe górskie wycieczki.
Po wyjściu z wąwozu ruszyliśmy do miasteczka – Vossavangen. Chcieliśmy trochę tu pospacerować, ale niebo zaczęło się przecierać, więc postanowiliśmy wyjechać na szczyt HANGUR, który jest tu miejską atrakcją. Zaparkowaliśmy bolida na małym, płatnym parkingu pod kościołem i ruszyliśmy do stacji kolejki linowej, która jest tu połączona z dworcem kolejowym. Koszt przejazdy w obie strony to 325 NOK. Kolejka wywozi nas na wysokość 820m n.p.m. pokonując różnicę wysokości 763m w 8 minut. Wagony są duże, mogące pomieścić ponad 30 osób. Na szczycie mamy możliwość odbycia lajtowego spacerku wkoło ścieżką panoramiczną o długości około 800m.
Ten krótki szlak oferuje nam wspaniały, panoramiczny widok na miasteczko, jeziora i góry regionu Voss. Ścieżka jest piękna, ale dość krótka, więc chcąc nie chcąc człowieka aż ciągnie dalej. Ruszyliśmy więc w kierunku małego schroniska, a w zasadzie Chaty Czerwonego Krzyża nad jeziorem Valbergstjørni. Owe schronisko to nie dom z noclegami i gastronomią, a jedynie domek, gdzie można schronić się przed deszczem. W jeziorze, nad którym jest zlokalizowane można się kąpać w gorące dni. Miejsce bardzo urokliwe.
Wiedzie tędy kilka szlaków. Jeden liczący sobie 8,5 km i sprowadza nas do centrum Voss. Inny z kolei prowadzi na wznoszący się na 1410m szczyt Lønahorgi. Szlak dość wymagający liczący sobie ok 20km w obie strony, więc trzeba założyć na tą wycieczkę cały dzień. Kto się zdecyduje na tą wędrówkę z pewnością nie pożałuje. Przy dobrej pogodzie ze szczytu można zobaczyć w sumie 4 lodowce: Fresvikbreen, Hardangerjøkulen, Vossaskavlen i Folgefonna.
Gdybyśmy mieli w tym dniu odpowiednią pogodą z pewnością zdecydowalibyśmy się na ten trekking. W taką pogodę jaką mieliśmy podeszliśmy na punkt widokowy do rozgałęzienia szlaków, skąd pięknie było widać jezioro i Chatę Czerwonego Krzyża. Pod tym linkiem można sprawdzić jakie jeszcze atrakcje oferuje Hangur TUTAJ.
Z Voss wędrujemy na północ do Flamm. Tak, tak – to właśnie stąd odpływa komfortowy prom wycieczkowy po wspaniałym fiordzie Nærøy. Dokładnie w dniu kiedy odbyliśmy bajkowy rejs opisany TUTAJ, po jego zakończeniu mieliśmy zaplanowane wyjście na szczyt Prest, z którego wspaniale widać zakole naszego fiordu, którym przed południem płynęliśmy. Czy się udało? Hm, nie do końca. Znów brakło czasu. Niestety tak to jest. Rejs zakończył się około 13:30. W samym Flamm chcieliśmy jeszcze trochę pospacerować. Potem ruszyliśmy do punktu widokowego Stegastein gdzie znajduje się platforma widokowa na fiord. Dotarcie tu samochodem nie jest łatwe. W momencie, kiedy droga zaczyna się wspinać pod górę mocno się zwęża i rozpoczynają się serpentyny.
Nie byłoby źle, gdyby postawili tu zakaz wjazdu dla camperów, z którymi po prostu nie dało się na tej drodze minąć. Ciężko było czasem dwóm osobówkom się minąć, a co dopiero z camperem. A jak się spotkały dwa campery na przeciw siebie to przez dobre 10 minut zastanawiały się kto, gdzie ma cofnąć, żeby przejechać. Droga ta zajęła nam dobrą godzinę z Flam do platformy widokowej, do której każdy chce dojechać. Kiedy już dojechaliśmy do platformy pojawił się problem z parkowaniem. Wprawdzie jest tu parking, ale dojeżdża tu bardzo dużo turystów i ciężko jest znaleźć wolne miejsce. Ludzie zatrzymują samochody przy ulicy, co znów stwarza problem z mijaniem. Nam jakoś się udało zaparkować na parkingu. Wysiedliśmy z auta i podeszliśmy na platformę.
Widok ładny, ale przepychający się ludzie na nie zbyt dużej platformie trochę psuł klimat. Po około 10 minutach wsiedliśmy w auto i podjechaliśmy jeszcze wyżej na mały polny parking, z którego bierze początek szlak na Prest. I cóż tu teraz zrobić. Mamy godzinę prawie 16:00 i około 1,5 godziny marszu na szczyt w jedną stronę. Stwierdzamy, iż to już trochę za późno. Decydujemy się podejść do dwóch punktów widokowych około 500m ponad parking. I co? Jest wspaniale. Widok z platformy niżej nie umywa się do tego tutaj. Kiedy podejdziemy na skraj góry to cały fiord ukazuje się u naszych stóp.
Niesamowity krajobraz. Na dodatek wokół nas nie ma żywej duszy. W oddali jedynie widzimy parę osób schodzących z Presta. Miejsce, do którego właśnie doszliśmy wywarło na nas takie wrażenia, iż krążyliśmy tu przez około pół godziny zapominając już o wyjściu na Prest. I tak pomimo, iż nie osiągnęliśmy wyznaczonego celu z uwagi na brak czasu to i tak byliśmy zachwyceni tym, co zobaczyliśmy z tego miejsca. Miejsce oczywiście zaznaczyliśmy na nasze mapce. Można ustawić tu GPS i bez problemowo dojedziemy. Droga, na którą tu wjeżdżamy to Droga Zimowa bogata w krajobrazy. Jak jest czas to można pojechać nią jeszcze dalej i po upajać się widokami.
Trzecia miejscówka, która powinna znaleźć się na liście zwiedzania Norwegii to małe miasteczko Andalsnes. Co ma ono do zaoferowania? Otóż zapierający, bajkowy widok ze szczytu Nesaksla wznoszącego się ponad miasteczkiem. Ten cel zaplanowaliśmy znów jako jednodniową wycieczkę wspólnie z Drogą Trolii. I co? Znów brakło trochę czasu w trekking granią wzgórza. Do miasteczka zajechaliśmy około 13:00. Na kolejkę czekaliśmy chyba około 30 minut. Tu mamy nieco słabszą częstotliwość kursów kolejki, co spowodowało, iż na górze byliśmy przed 14:00.
Pierwsze co zrobiliśmy po wyjściu z wagonu to zachłysnęliśmy się bajkowym krajobrazem na miasteczko. Biegaliśmy z jednego miejsca do drugiego sprawdzając gdzie najładniej widać. Gdy już napatrzyliśmy się postanowiliśmy ruszyć nieco wyżej. Była już godzina 14:30. I znów stanęliśmy przed dylematem. Iść na zaplanowany około 7 kilometrowy trekking, czy podejść tylko kawałek pod szczyt Nesaksli, skąd widać drugą stronę fiordu. Analiza – czas przejścia zaplanowanej trasy to trochę ponad 3 godziny plus foto przystanki, czyli lekko 3,5 do 4 godzin. Powrót w tej sytuacji kroiłby się na około 18:00.
Kolejka tutaj kursuje do późnych godzin wieczornych, więc nie ma problemu ze zjazdem w dół. Ale problem jest z drogą do kwatery, na której mamy przeprawę promową, a ta po 19:30 wymiernie zmniejsza swoją częstotliwość. Cóż, znów sytuacja taka, która zabrała nam szansę na zaplanowany trekking, który pokazujemy na mapce. Niedaleko górnej stacji kolejki znajduje się mała platforma widokowa, jeżeli można tak powiedzieć, z której widać miasteczko. Można do nie zejść ostrą ścieżką w dół w ciągu około 20 minut. Ale czy widoki są tak ładne jak z wyższego poziomu ponad stacją?
Z pewnością nie, a schodząc trzeba uważać, nie wspominając o drodze powrotnej, która trochę może zmęczyć. Ścieżka jest na tyle stroma i wyeksponowana na przestrzeń, iż z jednej strony budzi w nas fajne emocje, a z drugiej u tych, co mają lęk wysokości może wzmagać związany z tym dyskomfort. Ważna informacja dla planujących odwiedzić to miejsce jest taka, iż kolejka staruje tutaj od godzin południowych w weekendy i popołudniowych w tygodniu. Szczegółowe dane można znaleźć TUTAJ.
Na koniec został nam mały bonusik. Musimy zdradzić, iż w naszych planach była również wspinaczkach na niepowtarzalny szczyt Saksa. Szlak na Saksę bierze początek w małej miejscowości Urke, do której jadąc mijamy uroczą wioskę Oye. Znajduje się tu stary, mało uczęszczany hotel charakteryzujący się piękną architekturą.
Oye leży na brzegu Norangs fiordu, gdzie wjeżdżamy imponującą doliną, która buduje niesamowitą atmosferę pod wpływam przetaczających się tutaj chmur i co jakiś czas przyświecającego słońca. coś wspaniałego. Warto tu przyjechać chociażby tylko po to, żeby tu po prostu pobyć. jeżeli planujecie wyjście na Saksę to musicie zrobić to wtedy, gdy będzie pewna pogoda. Szlak na tą górę jest dość wyczerpujący, ponieważ na długości około 3 km pokonujemy różnicę poziomów 1000m.
Na całej długości traktu jest ciągłe podchodzenie. Przed szczytem szlak zabezpieczany jest linami. Jak pada trzeba uważać, żeby nie zjechać, dlatego trekking tutaj w deszcz nie jest wskazany. W dniu kiedy my byliśmy pogoda niestety się pogorszyła. Rano było znośnie, jednak w ciągu dnia napływało chmur, a po południu zaczęło już mżyć. Obie wioski zaznaczamy na naszej mapce. Pozwoli to zainteresowanym tu trafić.
Jeśli będziecie planować swoją norweską przygodę to nie zapomnijcie o tych miejscach. Gwarantujemy, iż nie pożałujecie.
FOTORELACJA - galeria zdjęć z tej wyprawy