Normalnych tutaj nie ma

newskey24.com 1 tydzień temu

15 sierpnia 2025

Wysiadłem z łodzi pachnącej żywicą i mchem przybrzeżnym, od razu czując, iż nie zawrócę. Powietrze nad jeziorami Mazur było inne wilgotne, przesycone aromatem sosny, wilgoci, ryby i czegoś jeszcze, jakby było samą żywą naturą, nieprzemąconą.

Witaj, przywitał mnie przewodnik w kamizelce wędkarza. To nasz obóz Żywe Wody. Rozstaw namiot, gdzie chcesz. Toaleta tam. jeżeli chcesz pomóc, jutro o ósmej rano przy brzegu zbieramy śmieci.

Skinąłem głową. Słowo pomóc nie budziło strachu. Straszne było milczenie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy nikt nie zadawał mi pytań typu: Jak się masz?, Udało się?, Znowu będziesz nauczać?. Nikt nie patrzył ze smutkiem ani niepokojem.

Rozstawiłem namiot na niewielkim wzniesieniu przy brzegu. Usiadłem na kłodzie, zdjąłem buty i zanurzyłem stopy w lodowatej wodzie. Po raz długi nie popłakałem się.

Dwa tygodnie minęły. Niosłem wiadra, kopałem rowy, myłem garnki. Ręce były poszarpane, plecy bolały od ciężkiego narzędzia, ale w głowie panowała cisza. Na obozie byli studenci, biolodzy, byli informatycy, artyści i wolontariusze z całego kraju wszyscy trochę ekscentryczni, trochę zagubieni.

Kim byłaś? zapytała pewnego wieczoru Grażyna, dziewczyna z rudymi dredami i głosem jakby z epoki dworskiej.

Nauczycielką historii sztuki. Uniwersytet w Toruniu. odpowiedziałem.

Dlaczego odeszłaś? dopytała.

Syn zmarł rok temu. Utopił się. Nie mogłam już dalej żyć. Słów po prostu nie zostało. westchnąłem.

Grażyna nie roztrząsała tematu, jedynie skinęła głową.

Rozumiem. Mój ojciec miał raka i zmarł w grudniu. Wyjechałam tutaj, bo inaczej zwariowałabym.

Czy tutaj można zwariować? zapytałam z lekkim uśmiechem.

Zwariować można wszędzie, ale tu nie jest strasznie. odparła.

Po raz pierwszy uśmiechnąłem się szczerze.

Zacząłem szkicować na szarej kartce z worków na jabłka. Rysowałem jezioro, ptaki, ludzi przy ognisku, a czasem mojego syna w kamizelce wędkarza z wiosłem, który uśmiechał się do mnie.

Pewnego dnia ktoś powiesił moje rysunki na sznurze przy stołówce. Wieczorem każdy przyniósł coś od siebie zdjęcia, wiersze, wyroby z kory.

Ogłaszam Dzień Samowyrazu! zakrzyknął Andrzej, wysoki i zawsze potargany koordynator. Pokażcie, kim byliście, kim jesteście, kim chcecie być!

A Ty? spytała Grażyna.

Byłem marketerem. Teraz jestem facetem z toporem. I to mi się podoba. odparł Andrzej.

Obaj roześmialiśmy się i przestaliśmy wstydzić swoich blizn.

Trzeci miesiąc przyniósł kłopoty nie z lasu, a z miasta. Na łodzi przybyli moja matka i siostra. Wyglądali jakby wyszli z jaskrawej kurtki, z olbrzymimi torbami i twarzami pełnymi pretensji.

Tomaszu! Czy zwariowałeś?! krzyknęła matka przy moim namiocie. Gdzie jesteś? Ludzie tu dzikim są! Co ty robisz! Boże, to w ogóle legalne?

Siostra, Wiktoria, rozglądała się, jakby szukała, gdzie się pożalić.

Martwiliśmy się o Ciebie! Nie odbierasz telefonu, nie odpisujesz, zniknąłeś jak nastolatek. A przy okazji masz prawie czterdzieści lat! Jesteś nauczycielem!

Zamilkłem. Ognisko zamilkło. Grażyna podeszła od tyłu i położyła rękę na ramieniu:

Musisz?

Nie, dam radę sam.

Matka kontynuowała:

Jesteśmy w szoku. Myśleliśmy, iż jesteś w depresji. Chcemy Cię zabrać do domu. Rozmawialiśmy z psychoterapeutą, mówi, iż potrzebujesz rehabilitacji.

To właśnie moja rehabilitacja, mamo. odparłem.

Nie bądź głupia. Śpisz w namiocie! Noszysz wodę! Chodzisz z obcymi!

Oni nie są obcy. A ty nie słyszysz mnie od dawna.

Tomaszu wtrąciła Wiktoria

Idź do oryginalnego materiału