Nocny telefon od byłego – jak to się stało, iż dźwięk był wyłączony?

newsempire24.com 1 dzień temu

Telefon obudził ją dzwonkiem. Były mąż. I jak mogła zapomnieć wyłączyć dźwięk na noc? Zamiast „Halo” ziewnęła – niech wie, iż ją obudził. Przez długą chwilę się tłumaczył, monotonnie gadał o pogodzie, pracy, newsach z telewizji. Coś knuł, przygotowywał grunt. Kinga nie przerywała, nie odpowiadała. Czasem tylko kiwała głową, jakby mógł to zobaczyć.

A może naprawdę widział? Piętnaście lat małżeństwa to klucz do nadludzkich zdolności. Poszła do kuchni tak, jak stała – w samych majtkach, włączyła głośnomówiący, położyła telefon na stole i otworzyła lodówkę. Jej puste, białe półki były dawno niemyte i urażone. Na drzwiczkach stała butelka wina, a obok zapchnięty kawałek sklepowego sera w trójkątnym opakowaniu.

— Jak tam u Zosi?

Na imię córki musiała zareagować:
— A ty do niej nie dzwoniłeś?
— Dzwoniłem – były mąż przyspieszył – w czwartek gadaliśmy. Mówiła, iż wszystko gra. „Rozkwita i pachnie” – zaśmiał się – a jeszcze powiedziała, iż na tydzień wyłączasz się z rzeczywistości, jedziesz na wakacje. Wzbogaciłaś się, matko? Daleko lecisz? A twoi uczniowie? Na wakacje puściłaś?

Wzięła łyk prosto z butelki, przytknęła telefon do ucha, żeby czuły mikrofon nie wychwycił, jak zadrży jej ręka, uderzając szklanym gardłem o kubek. Przełknęła, zebrała się i rozbawiona uśmiechnęła:

— Wszystko mnie już męczy. Mam prawo do tygodnia pod palmami przy morzu. Ale nie tak prędko. Jeszcze miesiąc mam luzu. Zazdrościsz?
— Oczywiście – przerwa – iż nie. Włączył się w starą grę.
— Przywiozę ci – przerwa – nic. Kinga rozluźniła się. — A o co w ogóle chodziło?
— Strasznie głupio mi prosić, ale trochę się zadłużyłem. Pożyczysz sto euro do końca miesiąca? Niespodziewane wydatki…
— Mmmm – odcięła kawałek sera i włożyła na język jak landrynkę. — Jakie wydatki, jeżeli mogę spytać?

— Poznałem kobietę. Bardzo fajna kobieta. Naprawdę świetna.
Niespodziewana, bezpodstawna zazdrość ścisnęła Kingę za gardło:
— To niech ta twoja kobieta ci pożyczy! — przed oczami stanął obraz: jeszcze przyszły mąż dwadzieścia lat temu – wysoki, chudy, z długą modną wtedy grzywką dzielącą twarz na pół jak biały pióropusz; uśmiech też krzywy, widać spiczasty kieł, a obok nie ona, tylko jakaś obca baba w mini i z czerwoną szminką.
— Kochanie, co się stało? — głos zmienił się na ten znajomy, bliski. Od tej troski zaschło w gardle, oczy zaczęły szczypać, zaraz się rozpłacze.

— Nic. Nie wyspałam się. Wybacz. Przeleję ci teraz. Miłego dnia.
Gdy klikała w aplikacji bankowej, przyszła wiadomość od Konrada:
— Dzień dobry, kochanie! Cudowny dzień. Może urządzimy piknik nad jeziorem? Mogę po ciebie zajechać o 15.00.
— Ty też mi się naprzykrzasz! Odejdźcie już wszyscy! — wściekłość wycisnęła głupie łzy. Nalała w końcu do kubka, wypiła, przeżuła ser. Podeszła do wysokiego lustra w przedpokoju, powiodła dłonią po granicy czarnej koronkowej bielizny i białej skóry, bojąc się dotknąć nieco dalej – tam, gdzie malutki guzek, ledwie większy od pryszcza, w pachwinie, w miejscu, które się golą bez patrzenia. Nic się nie zmieniło. Był na swoim miejscu. Potem prysznic, z wściekłością szorowała się aż do czerwoności, włosy umyła dwa razy, maseczka, płatki pod oczy, suszarka. Włączyła laptopa. Zaczęły się dzwonki z mediów społecznościowych. Włożyła t-shirt.

Otworzyła pierwszą wiadomość:
— Dzień dobry! Chciałbym uczyć się niemieckiego od podstaw. Czy ma pani jeszcze wolne terminy? Jakie są formy płatności?
Ręce same wiedziały, co pisać. Rutyna dodawała sił. Wysyłając odpowiedź, przypadkiem kliknęła w awatar i zobaczyła zmęczenie i samotność. Ścisnęło.
— Ile razy w tygodniu chciałby pan mieć zajęcia? I od razu uprzedzam, iż od pierwszego do dziesiątego nie będzie lekcji. Może nigdy więcej, bo umrę — napisała i skasowała do „nie będzie”.

Odpowiedział natychmiast:
— Trzy razy w tygodniu. Czasowo jestem elastyczny. Pracuję zdalnie. Mogę się dopasować.
— Dzisiaj o piątej wieczorem, czasu berlińskiego?
— Pasuje.
Zosia zadzwoniła, gdy zupa azjatycka była prawie zjedzona. Kiedyś ten kurczak z makaronem nazywały „kacem”.
— Mamusiu, jak tam?

— Świetnie. Jem. Odwracasz moją uwagę. — burczała ze strachu.
— A my się wybieramy na plażę. Dzwonił tata. Coś mu się nie podobałeś… — słychać było szum obcego miasta, samochody i niepokój.
— Już pięć lat mu się nie podobam.
— jeżeli ironizujesz, to znaczy, iż wszystko w porządku. Nie mylę się?

— Dziecko, jak ty? Tęsknię.
— Ja też!
Gadały o niczym. Przez telefon razem spotkały znajomych, jechały metrem do Barcelonety, szukały miejsca na leżak. Przebijało się hiszpańskie słońce, plusk fal. Morze zasłaniało wszystko złe. Rozłączyły się i poszły w swoje strony. Jedna do przodu, druga na krawędź. Ale z pamięcią o beztrosko – pięknym. Kinga spojrzała na zegarek. Już prawie piąta. Wciąż tam, złota i dzwoniąca, obok córki, automatycznie włączyła laptop. I jak w mróz, jak do przerębla, wskoczyła w wideokonferencję z nowym uczniem, tym, który o sobie powiedział, iż jest elastyczny. Oczy! To było pierwsze zanurzenie. Do środka! Na wywrót kiszek! Do bólu, do spazmu. Oślepiło. Bełkotała coś o niemieckiej gramatyce i przepraszała. choćby nie wiedziała za co. Bała się podnieść wzrok, a jednocześnie nie mogła go oderwać. Gdy minęło czterdzieści pięć minut lekcji, odchyliła się na fotelu i w końcu się rozkleiła. Zadzwoniła do przyjaciółki:
— Tylko bez moralizowania, zakochałam się.

— Ooo… I kto toA kiedy ręce Rycerza delikatnie objęły jej twarz, zrozumiała, iż to nie sen, ale początek czegoś nowego – i iż czasem właśnie tak bywa.

Idź do oryginalnego materiału