Niski wzrost – przekleństwo czy wyzwanie? Historia mężczyzny, który pokonał swoje kompleksy.

newsempire24.com 3 dni temu

Dla mężczyzny niski wzrost to jak Boża kara. Jan Kowalski od dzieciństwa wstydził się, iż jest najniższy wśród rówieśników. Gdy w trzeciej klasie jeszcze łudził się, iż dogoni kolegów, w liceum już stracił nadzieję.

Był dobrodusznym, pogodnym człowiekiem, zawsze gotowym pomóc, więc cała wieś go lubiła. Po szkole nie wyjechał na studia, skończył kurs prawa jazdy i zatrudnił się w lokalnym PGR-ze. Życie toczyło się spokojnie, ale gdy wszyscy koledzy założyli rodziny, Jan wciąż samotnie kręcił się po obejściu, nie mogąc znaleźć żony – zarówno wzrostem, jak i charakterem dopasowanej.

Pewnego letniego dnia wracał służbową ciężarówką z Lublina. Na przystanku przy miejskiej granicy ujrzał drobną dziewczynę w jaskrawym kapeluszu, dźwigającą ogromną torbę. „Oby taką żonę” – pomyślał z nieśmiałym uśmiechem. Nagle podmuch wiatru porwał kapelusz, a nieznajoma rzuciła się w pościg przez jezdnię!

Jan zahamował z piskiem opon. Wyskoczył z kabiny, przerażony, iż mógł ją potrącić. Dziewczyna siedziała pod kołami, łkając:
– Nie jestem ranna… Tylko szkoda kapelusza. Mama mi go dała, kilka po niej zostało…

Mężczyzna oniemiał. To była *ona* – kobieta z jego snów, którą wyobrażał sobie w domowym zaciszu, otoczoną gromadką dzieci.
– Kapelusz? Już… już! – wybełkotał, zbierając z pobocza zdobycz wiatru.

– Jestem Jan. Dokąd jedziesz? Podwiozę.
Zosia Nowak, bo tak miała na imię, wyjaśniła, iż wyrusza do Czerwonych Brzasków, gdzie mieszka ciotka Helena. Skończyła szkołę gastronomiczną, a po śmierci matki ojciec sprowadził nową żonę, zajmującą choćby jej pokój.

– Ciotka ucieszyła się, iż zamieszkam z nią – mówiła, gładząc odzyskany kapelusz. – A pan… jak anioł stróż się pojawił.

Ich wioski dzieliło zaledwie kilka kilometrów. Gdy dojeżdżali, Jan nagle zatrzymał silnik.
– Zosiu… Może nie przypadek, iż ten kapelusz wpadł mi pod koła? – Spojrzał jej prosto w oczy. – Od pierwszej chwili wiedziałem. Zostań moją żoną. Będę dobrym mężem. Przysięgam.

Dziewczyna skinęła, zaskoczona, ale rozpromieniona.
– Jedźmy do ciotki. O rękę poproszę od razu!

Ślub wzięli po dwóch miesiącach. Sąsiedzi winszowali parze, która nie mogła nacieszyć się sobą. Rok później na świat przyszedł pierwszy syn, Maciuś. Rodzice, pochłonięci radością, nie zauważyli dziwnej zmiany – Zosia zaczęła rosnąć! Po trzech kolejnych ciążach przewyższała Jana o głowę, nabierając też kobiecej krągłości.

– To macierzyństwo tak działa – mruczała ciotka Helena. Koledzy żartowali, ale Zosia spochmurniała:
– Janeczku, nie porzucisz mnie? Po co ci wielbłądzica?

– Kocham cię każdą – szeptał, całując jej dłoń. – Tylko nie odchodź.

Minęły lata. Gdy piątka ich dzieci dorosła, a para starzała się razem, nieszczęście uderzyło niespodziewanie. Jan, naprawiając stodołę, zawisł pod zwalonym dachem. Zosia, niczym Herkules, odrzuciła belki i zaniosła męża do przychodni, dziękując niebu za swój wzrost.

– Dzięki Bogu pielęgniarka zatamowała krwotok – powtarzali sąsiedzi, widząc, jak Zosia samotnie wraca do domu, tuląc się do boku, jakby wciąż czuła jego ramię.

Przeżyli razem dziesiątki zim, doczekawszy się wnuków i prawnuków. Do końca szli ulicą w tym samym rytmie: niski, przygarbiony dziadek Jan, obejmujący dłonią talię swojej rosłej Marysi. I choć los ich doświadczył, nikt w okolicy nie znał pary szczęśliwszej niż ci dwoje – co kochali się mocniej z każdym zmarszczkiem, dłoń w dłoni.

Idź do oryginalnego materiału