Nikt już ich nie pamięta. Ci Polacy zdobyli rekordy Guinnessa i do dzisiaj nikt ich nie przewyższył. Nie uwierzysz, co robili mieszkańcy tych miast

warszawawpigulce.pl 1 godzina temu

Dziś Księga rekordów Guinnessa to arena influencerów i wielkich korporacji. Ale w jej archiwach kryją się historie zwykłych Polaków z małych miejscowości, którzy z prostymi pomysłami podbijali świat. Ich rekordy powstawały na rynkach prowincjonalnych miast, bez wielkich budżetów – za to z ogromną determinacją.

Fot. Warszawa w Pigułce

Pleszew – miasteczko które oszalało na punkcie rekordów

W latach 90. i na początku XXI wieku Pleszew w Wielkopolsce stał się prawdziwą kuźnią rekordów świata. To 20-tysięczne miasto zamieniło się w miejscowi obsesji na punkcie Księgi Guinnessa. Wszystko zaczęło się od jednego człowieka – Zbigniewa Różanka, lokalnego wynalazcy który w 1989 roku postanowił zbudować największe pióro wieczne na świecie.

Różanek stworzył pióro o długości 2,20 metra, które mieściło 10 litrów atramentu. To był dopiero początek jego przygody z rekordami. W tym samym roku przez 85 godzin pisał najdłuższy list na świecie – do kosmitów. Miał 111 metrów i 11 centymetrów długości, ważył 6 kilogramów i zawierał 28 tysięcy słów. Różanek opisywał w nim całą ziemską cywilizację dla obcych.

Sukces pierwszych rekordów zaraził całe miasto. W 1991 roku Różanek zbudował najmniejszy telefon na świecie, a w 1995 pobił własny rekord – jego aparat miał zaledwie 3,97 cm długości. W 1999 stworzył najmniejszy rower na świecie ważący 1,5 kilograma.

Gdy całe miasto robiło sałatkę pomidorową

Pleszew nie poprzestał na indywidualnych wyczynach. Mieszkańcy zaczęli łączyć siły, by bić rekordy zespołowo. W 2003 roku na jubileusz 720-lecia miasta postanowili zrobić gigantyczną sałatkę pomidorową. Planowali użyć 720 kilogramów pomidorów, ale ostatecznie sałatka ważyła aż 1363 kilogramy.

Jak podaje portal Pleszew.NaszeMiasto.pl, nad przygotowaniem czuwali kucharze z restauracji ACWADOR oraz uczniowie miejscowej szkoły gastronomicznej. Pomidory dostarczyło Stowarzyszenie Producentów Ogrodniczych „Pomidor Pleszewski”, a śmietanę spółdzielnia mleczarska z Kowalewa-Dobrzycy. Wszystko trafiło do ogromnej metalowej misy wykonanej w fabryce SPOMASZ.

W 2006 roku mieszkańcy Pleszewa pobili kolejny rekord. Zebrali jak najwięcej osób o imieniu Jan, nawiązując do patrona miasta – świętego Jana Chrzciciela. Najstarszy Jan miał 93 lata, najmłodszy Jasiek – cztery miesiące. Wszyscy wspólnie jedli ciastka świętojanowe, bijąc pierwszy tego typu rekord na świecie.

Strażacy którzy połączyli trzy kilometry węży

Jednym z najbardziej spektakularnych rekordów był najdłuższy wąż strażacki na świecie. Blisko 50 strażaków z ochotniczych straży pożarnych z całego powiatu pleszewskiego połączyło 151 dwudziestometrowych węży. Całość miała 3020 metrów długości, a woda rzeczywiście przepłynęła przez całą instalację.

W akcji uczestniczyły jednostki z Pleszewa, Kowalewa, Bronowa, Rokutowa, Grodziska, Sowiny Błotnej i Zawidowic. Ochotnicy ułożyli całą konstrukcję w zaledwie 35 minut. Wydawca Polskiej Księgi Rekordów Guinnessa Zenon Pustelnik osobiście potwierdził ustanowienie rekordu.

Lód ważący ponad osiem ton na kaliskim rynku

1 października 1994 roku na Głównym Rynku w Kaliszu stanął największy lód na patyku na świecie. Firma Augusto przygotowała kolosalny przysmak ważący 8280 kilogramów, z dodatkiem czekolady i orzechów. Lód miał wymiary 2 x 1,2 x 4 metry, a sam patyk mierzył cztery metry długości i ważył 55 kilogramów.

Jak podaje portal GłosWielkopolski.pl, chętnych do degustacji nie brakowało. Początkowo dzielono lód na małe porcje, ale gwałtownie okazało się, iż wystarczy go dla wszystkich – ludzie przychodzili z wiadrami i miskami. To był spektakl który na długo został w pamięci mieszkańców Kalisza.

Wiklinowy gigant z Nowego Tomyśla

Nowy Tomyśl, znany z tradycji wikliniarskich, nie mógł pozostać w tyle. W 2005 roku miejscowi plecionkarze stworzyli największy kosz z wikliny na świecie. Konstrukcja miała 17,29 metra długości, 9,46 szerokości i 7,71 metra wysokości. Maria Gawron, pomysłodawczyni projektu, zamieniła go w ogromny kwietnik obsadzony drzewami, krzewami i kwiatami.

Jak informuje portal KopalniaWiedzy.pl, przy budowie kosza pracowało blisko 50 plecionkarzy. Niestety, warunki atmosferyczne sprawiły, iż wiklina zaczęła kruszeć. W 2006 roku konstrukcję rozebrano, ale nie wyrzucono – jej fragmenty trafiły do Muzeum Wikliniarstwa i Chmielarstwa w Nowym Tomyślu, a resztę pocięto na pamiątki dla mieszkańców.

Co oznacza to dla Ciebie – czy tamte czasy już nie wrócą?

Tamte rekordy powstawały w epoce, gdy dostęp do mediów był ograniczony, a lokalne sukcesy stawały się sensacją na skalę kraju. Dziś, w dobie social mediów, każdy może być sławny przez 15 minut, ale zdobycie rekordu Guinnessa wymaga już profesjonalnego wsparcia i często sporych nakładów finansowych.

Współczesne rekordy to przeważnie spektakularne wyczyny sportowe, technologiczne eksperymenty czy masowe wydarzenia sponsorowane przez korporacje. Czas prostych pomysłów realizowanych na podwórku czy rynku małego miasta zdaje się mijać bezpowrotnie.

Dawne polskie rekordy pokazują jednak, iż prawdziwa kreatywność nie potrzebuje wielkiego budżetu – wystarczy pomysł, determinacja i zaangażowanie lokalnej społeczności. To właśnie dzięki takim ludziom jak Zbigniew Różanek czy Maria Gawron Polska przez lata była jednym z liderów w ustanawianiu rekordów Guinnessa.

Historie które przetrwały próbę czasu

Choć wiele z tych rekordów zostało już pobionych przez innych, pozostały w pamięci mieszkańców małych miast jako dowód na to, iż każdy może wpisać się w historię świata. Pleszew do dziś jest dumny ze swojej rekordzistej przeszłości, a mieszkańcy Kalisza wspominają dzień gdy cały rynek zamieniał się w gigantyczną lodziarnie.

Te historie przypominają też o czasach, gdy ustanowienie rekordu było lokalnym świętem łączącym całą społeczność. Dziś podobne wydarzenia są rzadkością – rekordy to przeważnie indywidualne wyczyny nagrywane dla mediów społecznościowych, a nie wspólne przedsięwzięcia angażujące całe miasta.

Być może właśnie dlatego tamte polskie rekordy z małych miejscowości mają w sobie tyle uroku. Powstały z czystej euforii tworzenia i chęci sprawdzenia granic możliwości, bez kalkulacji medialnych czy komercyjnych. To były rekordy dla samych rekordów – i właśnie w tym tkwiła ich prawdziwa siła.

Idź do oryginalnego materiału