Nigdy nie mieszkałam z teściową i swoich synowych też nie zamierzam gościć pod jednym dachem.

polregion.pl 1 dzień temu

Nigdy nie mieszkałam z teściową – i sama nie zamierzam znosić synowych w swoim domu.

Mam pięćdziesiąt sześć lat i jestem szczęśliwa w swoim obecnym stanie. Po rozwodzie z mężem zrozumiałam jedno: mój spokój jest najważniejszy. Ostatnio mieszkam z mężczyzną, z którym dobrze nam się układa, ale nie zdecydowaliśmy się na ślub – nie chcemy wikłać się w sprawy spadkowe i dokumenty. Mieszkamy w jego domu na wsi, a moje miejskie mieszkanie pozostało moją własnością. Jest przytulne, pełne wspomnień, z ulubioną kanapą, moją książką kucharską i aromatem porannej kawy. Czasem tam wracam, gdy muszę załatwić coś w mieście. Ale większość czasu spędzam na łonie natury, w ciszy i spokoju.

Mam syna – Michała, ma dwadzieścia trzy lata. Mieszka w moim mieszkaniu w Warszawie. Nie wymagam od niego czynszu, sama opłacam rachunki – nie chcę go obciążać, dopóki nie stanie na własne nogi. Pracuje, stara się. Ale okazało się, iż między moimi oczekiwaniami a jego postępowaniem jest przepaść.

Tej wiosny prawie nie przyjeżdżałam do miasta. Pracowałam zdalnie, spotkania z klientami odbywały się online. Było mi z tym dobrze. Aż tu nagle wezwano mnie do biura – trzeba było pilnie podpisać dokumenty. Nie uprzedziłam Michała o przyjeździe – pomyślałam, iż tylko przenocuję, rano załatwię sprawę i wrócę na wieś.

Ale gdy otworzyłam drzwi swojego mieszkania, na progu powitała mnie… obca twarz. Dziewczyna w moim szlafroku, z ręcznikiem na głowie, jakby przed chwilą wyszła spod prysznica. Wpatrywałyśmy się w siebie w osłupieniu.

— Kim pani jest i co pani tu robi? — zapytałam, powstrzymując się od krzyku.

Zaczęła się jąkać, coś bełkotać o Michale, iż on „pozwolił”. Okazało się, iż mój syn przyprowadził swoją dziewczynę, by zamieszkała w moim mieszkaniu, skoro ja „i tak jestem na wsi”. choćby nie zapytał. Po prostu uznał, iż skoro mamy nie ma, może tu urządzić sobie mały dom.

A przecież wszędzie były moje rzeczy. Moje ubrania, dokumenty, książki, kosmetyki. I nikomu to nie przeszkadzało. Dziewczyna czuła się tu jak u siebie: suszyła włosy, stukała garnkami, wyjmowała coś z lodówki, choćby nie zaproponowała herbaty. Stałam w przedpokoju i patrzyłam na to wszystko z wrażeniem, iż ktoś mnie wypchnął z mojego własnego życia.

Usiadłam w kuchni i postanowiłam poczekać na Michała.

Gdy wrócił, nie urządzałam awantury. Powiedziałam tylko:

— Synu, nie będę ci wykładać morałów. Ale pamiętaj: nie zniosę synowej w swoim domu. Chcesz budować związek? Cieszę się. Ale rób to na swoim terytorium. Pakuj rzeczy i wyprowadzaj się. Gdzie będziecie mieszkać – to już nie moja sprawa.

Spróbował się sprzeciwić:

— Ale, mamo, ty tu nie mieszkasz! Sama mówiłaś, iż mieszkanie będzie nasze – moje i Oli!

— Po mojej śmierci – tak — odpowiedziałam. — Ale póki żyję, to mój dom. Chcę móc tu wrócić, kiedy zechcę, nie natykając się na obcych ludzi. I na pewno nie zamierzam dostosowywać się do czyjegoś związku.

Michał wyszedł. Z Olią. Wynajęli mieszkanie. Jest obrażony. Nie dzwoni. Podobno Ola teraz narzeka, iż mam „trudny charakter” i iż „zburzyłam ich domowe szczęście”. A mnie to bawi. Nigdy nie mieszkałam z teściową i nie zamierzam być tą, w której domu rządzi obca kobieta.

Tak, kocham swojego syna. Ale miłość to nie jest bezgraniczne przyzwolenie. Mój dom to moja twierdza. Zbyt długo do tego dążyłam, zbyt wiele w życiu przeszłam, by teraz oddawać swój ostatni kąt komuś, kto uważa, iż mu się „należy”.

Niech się uczą samodzielności. Niech płacą czynsz, uczą się oszczędzać, zmywać naczynia, prać i regulować rachunki. To dorosłe życie. A ja – chcę ciszy, chcę wracać do domu i wiedzieć, iż nie będę musiała dzielić łazienki z czyjąś bielizną ani słuchać, jak w mojej kuchni ktoś mnie obgaduje za plecami.

Nie wstydzę się, iż wybrałam siebie. Zasłużyłam na spokój. I nie chcę w swoim domu ani synowych, ani zięciów.

Idź do oryginalnego materiału