Te dwa wspaniałe pomniki średniowiecznej kultury budowlanej są od siebie oddalone o przysłowiowy „rzut beretem”. To wspaniały Zespół Katedralno-Zamkowy z unikalnym dankskerem i monumentalną wieżą dzwonną w Kwidzynie i Zamek Krzyżacki w Gniewie. Dzisiejszą część poświęcam gniewskiemu zamkowi krzyżackiemu.
Obecny właściciel Zamku Krzyżackiego nabytego przez koncern mleczarski „Polmlek” w ramach podpisanej z Urzędem Miasta i Gminy Gniew umowy o partnerstwie publiczno-prywatnym preferuje ze względów marketingowo-historycznych nazwę Zamek Krzyżacki – Hotel.
Los zetknął mnie z inwestorem panem Andrzejem Grabowskim, de facto właścicielem, bo de iure jest to własność firmy „Polmlek” sp. z o.o., z powodu koncepcji wypracowanej przeze mnie, we współpracy ze wspaniałą kobietą, Burmistrz Gniewu panią Marią Taraszkiewicz – Gurzyńską, którą mogę zaliczyć do grona moich przyjaciół.
Opowiedziałem Marii historię o niezrealizowaniu z winy jej poprzednika planu zaproszenia do Gniewu na urlop w Zamku, z bogatym programem tego urlopu, laureata Literackiej Nagrody Nobla, jednego z największych pisarzy europejskich XX wieku Guentera Grassa, z którym od wielu lat korespondowałem.
Moja pozytywna odpowiedź na pytanie pani Burmistrz czy jest możliwość powrotu do zaproszenia Noblisty do Gniewu, spowodowała natychmiastowe działania Wspaniałej Marii (w moim aktywnym życiu, kiedy moimi partnerkami były inteligentne, ambitne kobiety realizowane we współpracy z nimi sprawy kończyły się sukcesem).
Gorzej było, gdy moimi partnerami byli mężczyźni. Działał wówczas zawsze syndrom samców alfa, których nie stać na współpracę z kompromisami a jedynie na walkę. A miałem niestety z reguły „partnerów – przeciwników”, których nie było stać na rywalizację fair, tylko na walkę ze stosowaniem nieczystych metod. To powodowało z reguły, iż wycofywałem się ze sprawy, z późniejszą szkodą dla realizowanego przedsięwzięcia.
Tak było również ostatnio, w sytuacji zainspirowania mnie tematem przez kolejną wspaniałą kobietę, gdzie wszystko rozwijało się zgodnie z jej wizją realizowanej przeze mnie sprawy, do momentu pojawienia się w temacie kolejnego samca alfa, który spowodował moje wycofanie się z realizacji tematu – ale o tym bliżej w drugiej części artykułu.
Pani Burmistrz natychmiast podjęła energiczne działania. Zorganizowała nasze spotkanie z właścicielem Zamku panem Andrzejem Grabowskim, jak ustosunkuje się on do pomysłu zaproszenia Noblisty z rodziną na kilka dni urlopu na Zamku, z organizacją szeregu imprez towarzyszących tej wizycie, w kontekście wysokich kosztów całego przedsięwzięcia (m.in. koszty firmy ochroniarskiej, która będzie ochraniać przez cały okres pobytu Grassa w Gniewie Noblistę i jego rodzinę – co było conditio sine qua non ambasady RFN, by zgodziła się włączyć w prace przygotowujące wizytę i uczestniczenie w jej przebiegu).
Na tym spotkaniu, po wysłuchaniu mojej relacji w jaki sposób wizyta będzie przygotowywana i jaki będzie jej przebieg (m.in. transmisje stacji ARD TV RFN i TVP), biznesmen z wyobraźnią, jakim jest bez wątpienia pan Grabowski, zwietrzył ogromną biznesową szansę dla reklamy Zamku Gniew, w związku z pobytem Noblisty, nie tylko u „najcenniejszego” klienta niemieckiego, ale praktycznie w całej Europie.
Otrzymałem carte blanche na wszystkie wydatki związane z przygotowaniem i samą wizytą Noblisty. W ścisłej współpracy z asystentką Grassa panią Hilke Ohsoling, która jak nikt inny znała zawsze wszelkie zobowiązania czasowe Mistrza, jak nazywała noblistę, podjąłem działania przygotowujące wizytę.
W ambasadzie RFN w Warszawie uzyskałem zapewnienie udzielenia mi pomocy w organizacji wizyty i obietnicę zajęcia się public relations dot. popularyzacji tej wizyty w Niemczech. Radca Ambasady pan Jens Lutkenherm, z którym rozmawiałem, wyznaczył do udzielania mi pomocy organizacyjnej swoją zastępczynię panią attache Katarzynę Homan znającą język polski (chodziło o uniknięcie bariery językowej w czasie ustalania szczegółów wizyty z personelem Hotelu Zamek Gniew).
Niestety sporo zabiegów organizacyjnych związanych z wizytą Noblisty poszło na marne. Stan zdrowia Guentera Grassa ulegał stałemu pogorszeniu. Informacje pani Hilke Ohsoling stawiały pod znakiem zapytania możliwość skorzystania Noblisty z zaproszenia do Gniewu, już oficjalnie wystosowanego przez Burmistrz Gniewu.
Wkrótce po otrzymaniu zaproszenia pani Hilke Ohsoling poinformowała mnie, iż wątpliwe jest, by Mistrz kiedykolwiek jeszcze był w stanie skorzystać z zaproszenia, z uwagi na pogarszający się stan jego zdrowia. Przekazała mi tylko zaproszenie Guentera Grassa, bym odwiedził go w jego rezydencji w Luebeck (60 km. od Hamburga).
Noblista zmarł 13 kwietnia 2015 roku. Nie zdążyłem skorzystać z jego zaproszenia, bo pomimo tanich linii lotniczych Ryanair obsługujących trasę Gdańsk – Lubeka, nie mogłem sobie pozwolić na sfinansowanie kosztów takiej podróży. Mimo otrzymania zaproszenia na uroczystości pogrzebowe (oficjalny pogrzeb państwowy Noblisty), na pogrzeb też nie poleciałem, ze względów finansowych. Udało mi się co prawda namówić na wyjazd do Lubeki Krystynę Jandę, która grała główną rolę w filmie „Wróżby kumaka”, którego scenariusz powstał na podstawie opowiadania Guentera Grassa pt. „Unkenrufe” i z tej racji byłaby jednym z honorowych gości uroczystości pogrzebowych (opinia pani Hilke Ohsoling), ale musiała wycofać się z planów udziału w pogrzebie, gdyż w tym czasie musiała być w Lublinie na zdjęciach do filmu pt. „Dulscy”, w którym kreowała główną rolę. I z mojego „służbowego” wyjazdu z Jandą na pogrzeb Grassa też nic nie wyszło.
Piszę tak szczegółowo o sprawach wokół „zasadniczego tematu artykułu” po to, by pokazać, jak można przedsięwzięcia stricte biznesowe łączyć z misją historyczno-edukacyjną takiego obiektu jak gniewski zamek krzyżacki. A biznesowo należy wejście „Polmleku” w posiadanie Zamku uznać za inwestycję, w której „rotacja kapitału” nie powinna wyjść poza granice pozwalające uznanie inwestycji za udaną (zwrot zainwestowanego kapitału do 10 lat). Ale czy w przypadku tej inwestycji tak jest, wie tylko pan Andrzej Grabowski i jego główna księgowa, bo to tajemnica handlowa.
Dla takiego jak ja „Przyjaciela Zamku Gniew”, który odwiedza go kilka razy w roku, to tempo zmian modernizacyjnych jest tak duże, iż każdy mój kolejny pobyt odbieram tak, jakbym się znalazł w nowej, pięknej bajce.
Kolacja wydana dla Przyjaciół Zamku Gniew z okazji Święta Narodowego 11 listopada (wystarczyło zgłosić online chęć wzięciu udziału w tym bezpłatnym przyjęciu) to kolejny krok w świat bajki wymagającej barwnej relacji.
A więc… Jako człowiek w świecie bywały, jako dyplomata w okresie PRL, ale również po przemianach ustrojowych w 1989 roku w III RP, niejedno w życiu widziałem, jadłem i piłem. Na koktajlach dyplomatycznych, obiadach i kolacjach biznesowych, na rautach w ambasadach, nie tylko zaprzyjaźnionych z Polską państw, na różnych garden party i w domach prywatnych osób często wysoko postawionych w strukturze danego państwa, w którym byłem akredytowany jako dyplomata, z reguły wysokiej rangi.
Ale kolacja wydana przez „Polmlek” w dniu naszego Święta Niepodległości dla Przyjaciół Zamku Gniew bije na głowę wszystko co dotąd widziałem, przeżyłem w „szerokim świecie”.
Znając już wcześniej wspaniałą kuchnię Restauracji Kolumnowej, prowadzoną nie przez jej szefa kuchni ale absolutnego mistrza nie Złotej ale co najmniej diamentowej patelni, pana Mariusza Gachewicza, przypuszczałem, iż to nie będzie tylko wystawna kolacja, ale uczta kolacyjna.
Autopsja przerosła moje przypuszczenia, moją wyobraźnię, co jest w stanie stworzyć człowiek, który kocha swój zawód i misję służenia podniebieniom części ludzkości, tej polskiej części. Przesada? Nie! Ale by wyrazić taką opinię trzeba znać świat i międzynarodową gastronomię i tę wiedzę konfrontować z arcydziełami sztuki kulinarnej Mariusza.
Odczucia wyjątkowości wydanego przyjęcia pogłębiało miejsce, tę ucztę kolacyjną wydano. Nie w reprezentacyjnej Restauracji Kolumnowej, zlokalizowanej w hotelu, mieszczącym się w budynku po byłych pruskich koszarach, przebudowanych na obiekt hotelowo – gastronomiczny, a na zadaszonym, przebudowanym dziedzińcu Zamku Krzyżackiego. Dziedziniec Zamku inwestor przebudował tworząc wielką halę widowiskowo-sportowo-balowo-restauracyjną, otoczoną wysokimi ścianami gotyckiego Zamku, których na szczęście nie otynkowano, pozostawiając surową, gotycką cegłę.
Znajdą się z pewnością krytycy takiej formy skomercjalizowania zabytkowego obiektu. Ja będę z przekonaniem advocatus diaboli pana Andrzeja Grabowskiego, broniąc jego decyzji takiej adaptacji dziedzińca Zamku Krzyżackiego. „Średniowieczność” obiektu wręcz zyskuje dzięki modernizacji dziedzińca zamkowego, bo widzimy jak kontrastujące z przebudową, średniowieczne „obmurowania”, wręcz zyskują nowy polor na tle XXI wiecznej adaptacji dziedzińca na cele stricte komercyjno – kulturowe. Zamiast „kocich głów” wybrukowanego kamieniami dziedzińca, na których turystki często łamały obcasy szpilek, żądając czasami zwrotu kosztów drogich bucików od kierownictwa Hotelu Zamek, posadzkę wyłożono pięknym, wypolerowanym granitem, po to, by to była posadzka sali balowej.
Oczyma wyobraźni już dziś widzę pary ślizgające się tanecznie na wypolerowanym granicie, na tegorocznym Balu Sylwestrowym, na który już zaprasza kierownictwo Hotelu Zamek Gniew.
Za chwilę rozpocznie się „orgia kulinarna”, a ja wypatruję, czy przy wielkich, okrągłych stołach, przykrytych śnieżnobiałymi obrusami, wypatrzę moich znajomych z Kwidzyna, z którymi mógłbym radośnie „oblewać” tę wspaniałą oprawę naszego Narodowego Święta.
Wypatruję osoby, której nie powinno było zabraknąć na tym przyjęciu, chociażby po to, by w tych okolicznościach zainicjować współpracę kierownictwa dwóch wspaniałych pomników średniowiecznej kultury budowlanej – pani dr Justyny Liguz z małżonkiem.
Nie widzę jej i już mam poczucie winy, iż wiedząc jak jest zapracowana, nie spytałem czy wypatrzyła na Facebooku zaproszenie na kolację Przyjaciół Zamku Gniew w dniu Narodowego Święta. Nie widzę też poznanego niedawno, wybranego na senatora, w wyborach na X już kadencję Senatu RP, pana Leszka Czarnobaja z małżonką i jego pięknymi córkami, jak również pozostałymi dwiema pięknymi damami, które były siłami motorycznymi jego kampanii wyborczej – Klaudii Bołd i Moniki Szerszeń. Wśród gości nie ma również mojego wielkiego przyjaciela, historyka, wieloletniego nauczyciela tego przedmiotu w szkołach ponadpodstawowych Antoniego Barganowskiego z małżonką (sugerowałem mu wcześniej wzięcie udziału w tym świątecznym przyjęciu). Nie znajduję również wśród gości mojego znajomego, wydawcę Pulsu Kwidzyna Marka Sidora z jego piękną żoną Kasią, o którą Marek jest piekielnie (słusznie!) zazdrosny. Brak mi też wśród gości Szefa Pomorskiego SLD, prezesa słynnej „Renawy” Jurka Śniega z piękną żoną.
Przyjaciele jak mogliście mi to zrobić i przeoczyć zaproszenie na tę galową kolację na gniewskim Zamku Krzyżackim?
Teraz wreszcie Wasz straszny gaduła mili Czytelnicy, którego teksty cechują częste dygresje (co bezlitośnie wypomina mi Justyna), przechodzi do meritum tematu.
Gong i pierwsze wejście na scenę laureata „Diamentowej patelni” pana Mariusza Gachowskiego (nie będąc członkiem żadnej kapituły nadałem Mariuszowi ten tytuł i gotów jestem ponieść konsekwencje za uzurpowanie sobie nienależnych praw – po takiej kolacji!).
Na scenę wkracza nie witający w renomowanych restauracjach gości Szef Kuchni – na scenie pojawia się showman polskiej estrado-kuchni pan Mariusz Wielki, który zapowiada kolejne dania, barwnie mówiąc co za chwilę będzie pieścić nasze podniebienia.
Przechodzi samego siebie. Dotąd sądziłem, iż tylko zmysłem wzroku, ewentualnie węchu wstępnie konsumujemy pięknie podane danie. Myliłem się. Ślinka zbiera mi się w ustach jak Mariusz ciepło, bardzo sugestywnie mówi, co za chwilę nam poda. Zapowiada w ten sposób każde z podawanych w chwilę po prezentacji dań (kelnerzy uwijają się jak przysłowiowe frygi), które wywodzą się z najlepszej, najbardziej wyszukanej kuchni francuskiej.
I tak, jako przystawkę wymienię, zmieniając kolejność Mariusza, pozycję 2 Menu:
Tatar z łososia podany z marynowaną marchwią i majonezem; ale co jest niezmiernie ważne, do całej plejady wymienionych niżej dań, podawane jest białe wytrawne wino, schłodzone do temperatury 8 – 10 stopni (bardzo zimne), hiszpańskie Plaza de Tores Verdejo 100%.
Kelnerzy cały czas intensywnie pracują (około 150 gości), bez przerwy napełniając kieliszki tym boskim trunkiem. Wino jest dobrego gatunku, mimo iż nie z najwyższej półki, ale choćby najbogatszy człowiek nie wytrzymałby finansowo kosztów takiego przyjęcia, w sytuacji kiedy ja sam spośród tych 150 gości wypiłem na oko co najmniej dwie butelki wina, a gospodarz bankietu, zięć pana Andrzeja Grabowskiego, czyniący honory pana domu, pod nieobecność pana Grabowskiego, widząc jak mi to wino smakuje, nie tylko pilnując, by mój kieliszek był zawsze pełny (zorientował się, iż mam mocną głowę), zawołał kelnera, któremu zlecił zaniesienie do mojego hotelowego pokoju butelki wina w kubełku z lodem. Podziękowałem mu za ten gest, bo Pana poznajemy po gestach.
Zastępujący gospodarza przyjęcia pana Grabowskiego, w czynieniu honorów Domu, jego zięć, pan Mariusz Krawczyński, zatrudniony w koncernie „Polmlek”, młody, dynamiczny człowiek i jego urocza żona Kasia, byli uroczymi współbiesiadnikami, pilnując by na moim talerzu nie brakowało mi zakąsek do wina, poza podawanymi daniami.
Mariusz znając moje sportowe zainteresowania, o których opowiadałem w trakcie biesiady, pochwalił się, iż na jego wniosek firma sponsoruje młodego, niezwykle utalentowanego boksera z Ukrainy. Są pewni, iż to przyszły bokserski mistrz świata, który oczywiście będzie bronił kolorów Polski. Nie zabroniono mi wymienienia w artykule nazwiska tego talentu bokserskiego, ale z szacunku dla gospodarzy bankietu zachowam jego nazwisko w tajemnicy, śledząc prywatnie rozwój kariery tego bokserskiego talentu z Ukrainy.
DANIA W KOLEJNOŚCI ICH SERWOWANIA:
- Wołowina marynowana w soli i cukrze z marynowaną dynią;
- Było już wymienione, gdyż potraktowałem je jako przystawkę. Strasznie się wstydzę, bo na naszym stole, po moim stwierdzeniu do Mariusza, iż tatar z łososia, tak przyrządzony, to najlepsza przystawka jaką w życiu jadłem, na naszym stole „wylądował” ogromny półmisek z porcjami tatara z łososia. Zjadłem co najmniej kilka porcji tego przysmaku;
- Pierogi z gęsiną szarpaną, podane na demi glace, z konfiturą z cebuli;
- Żołądki gęsie duszone, smażone w panko, podane z grzybami shimeji;
- Kurczak kukurydziany z musem grzybowym i musem z indyka, podany z sosem cytrynowym i brokułami chińskimi;
- Deser nad deserami – Mistrz Diamentowej Patelni – podkreślił, iż jeden ze składników deseru lody są sporządzone na świeżym, nie pasteryzowanym mleku, bo to podnosi ich walory smakowe. Ten cudowny smakowo deser to: mus z mlecznej czekolady podany na puree z dyni i mango, podany z lodami ze słonym karmelem (perwersja kulinarna – moje!)
Na sam koniec tej uczty podano kawę (lub herbatę) i stosy rozpływających się w ustach rogali Marcińskich (tradycyjne, poznańskie), produkcji własnej pana Mariusza Gachowskiego. To wielka postać polskiej gastronomii.
Uff… – miałem ogromne trudności, by o północy wstać od stołu i to wcale nie z powodu ilości wypitego wina.
Wyjątkowe przyjęcie w wyjątkowym dniu 101-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości.
Eugeniusz A. Bossart