OLENKA: OPOWIEŚĆ O NIEZAakceptowanej SYNOWEJ
Kiedy Mikołaj przyprowadził do domu swoją dziewczynę Olę, w mieszkaniu zawisło napięcie. Ojciec, Wojciech, siedział cicho w kącie, nie wypowiadając ani słowa – ani na plus, ani na minus. Można by pomyśleć, iż jego zdanie wcale nie miało znaczenia w tym domu. Ale matka, Halina, wręcz przeciwnie – nie omieszkała zadać kolejnych dziesięciu pytań. Patrzyła na Olę spode łba, jakby próbowała dostrzec w niej podstęp, brak szczerości, albo po prostu to, iż „nie ta”.
Ola od razu się jej nie spodobała. Niewysoka, niepozorna, ubrana śmiesznie skromnie – nie kobieta, a uczennica. Warkocze tylko potęgowały to wrażenie. Gdzie manicure, makijaż, modne ciuchy? Nie, takiej synowej nie wyobrażała sobie dla swojego jedynego syna. U sąsiadów dziewczyna Kasia – urodziwa, błyskotliwa, ojciec dyrektor mleczarni, matka główna księgowa. I Kasia zawsze zerkała w stronę Mikołaja. Taką warto było brać za żonę, a nie tę… szarą myszkę.
Ale Mikołaj był nieugięty. Kochał Olenkę do szaleństwa. Gdy matka odprowadziła go na bok i zaczęła namawiać, by pomyślał o Kasi, przerwał jej ostro:
— Kocham Olę. Już złożyliśmy papiery. Dość, mamo, tych rozmów.
Ślub wyprawili cicho, skromnie – tak chciała Ola. Mówiła, iż lepiej zaoszczędzić pieniądze na życie. Matka Mikołaja wściekała się, uważała to za wstyd. Ale Mikołaj i tym razem stanął po stronie żony.
Młodzi mieszkali z rodzicami. Halina wciąż miała pretensje do synowej: źle gotuje, za synem nie patrzy, sprząta byle jak. Mikołaj długo znosił, aż w końcu powiedział stanowczo:
— Wyprowadzamy się.
Wynajęli mieszkanie. Brakowało pieniędzy, było ciężko, ale harował na potęgę. Potem wpadł na pomysł budowy własnego domu. A tu jeszcze Ola poszła studiować pedagogikę – wsparcia z jej strony było niewiele. Wszystko trzymało się tylko jego uporu.
Ola uczyła się zawzięcie, skończyła z czerwonym dyplomem. Uradowana, pobiegła do teściowej – myślała, iż może teraz ta zobaczy, jak się stara. Ale Halina tylko burknęła:
— Męczysz mojego syna. Nie taka żona ci była potrzebna, Mikołaju. Z Kasią byłoby ci lżej.
Ola wyszła ze łzami w oczach. Mikołajowi się nie poskarżyła. W jej życiu i tak było już za dużo bólu. Ojciec zostawił je, gdy matka się rozpiła. A matka, choć kochała córkę, w ciągach stawała się obca, przerażająca. Ola głodowała, chowała się przed pijanymi gośćmi. Tylko miłość do Mikołaja stała się jej ratunkiem.
Uporządkowali dom, przyszły dzieci. Najpierw pracowała jako nauczycielka, potem została wicedyrektorką. Urodziło się dwóch synów – Bartosz i Jakub. Teściowa uwielbiała wnuki. Niańczyła z radością, ale do Oli przez cały czas odnosiła się chłodno, niemal wrogo. Kontaktowały się tylko na poziomie „cześć” – „pa”.
Synowie dorośli, poszli do szkoły lotniczej w innym mieście. Najpierw jeden, potem drugi. Dom opustoszał. Wojciech odszedł – cicho, niezauważenie, tak jak żył. Halina została sama, ale choćby teraz nie chciała przychodzić do Oli w gości. Wewnętrzny lód wciąż nie stopniał.
Ola skończyła 45 lat. Na jubileusz zjechali się wszyscy – synowie z narzeczonymi, przyjaciele, sąsiedzi. choćby teściowa przyszła, choć siedziała z boku. W środku zabawy Oli nagle zrobiło się słabo. Usiadła, zbladła. Wszyscy przerazili się.
Następnego dnia poszła do szpitala. Wróciła z wieścią, od której sama oniemiała: jest w ciąży. Mikołajowi powiedziała wieczorem. Długo milczał, w końcu szepnął łagodnie:
— Za późno już, Olu. Trzeba się pozbyć. Ludzie się będą śmiać…
Skinęła głową. Ale w środku coś pękło. Została sama, skulona z bólu. I poszła rano do teściowej. Jej matki już nie było – nie miała z kim porozmawiać. Myślała: może usłyszy od niej ciężkie słowo, i wtedy łatwiej będzie podjąć decyzję…
Halina milczała. Nagle zaczęła płakać. Opowiadała, jak Mikołaj urodził się słaby, jak ratowała go nocami, jak bała się go stracić. Ola słuchała w milczeniu, aż w końcu podeszła i przytuliła ją – po raz pierwszy. I sama rozpłakała się, zaczęła mówić o dzieciństwie, o matce w ciągach, o strachu i głodzie.
Płakały pewnie godzinę. Razem. Obce, ale w tej chwili – tak bliskie.
A wieczorem teściowa przyszła do ich domu. Bez zapowiedzi, bez ostrzeżenia.
— Nie do ciebie przychodzę, Mikołaju. Do Olenki – powiedziała.
Ola wybuchnęła płaczem. Nikt nigdy tak do niej nie mówił – ani matka, ani teściowa.
Usiadły przy stole. Halina złapała Olę za rękę:
— Nie waż się pozbywać. Dziecko urodzimy. Zdążymy. Nie jesteś jeszcze stara. To szczęście. Nie każdemu jest dane. A Mikołajowi sama powiem.
Tak zdecydowały. I w swoim czasie urodziła się dziewczynka – Hania. Taka piękna, z kręconymi włoskami, długimi rzęsami. Gdy położono ją na piersi matki, ta nie wytrzymała i rozpłakała się – ze szczęścia.
Mikołaj i teściowa odebrali je ze szpitala. Halina sprzedała stare mieszkanie i przeprowadziła się bliżej, by pomagać z malutką. Przychodziła codziennie, jak do pracy. Z Olą nie tylko się dogadywały – stały się przyjaciółkami. Siedziały godzinami w kuchni, plotkując i śmiejąc się.
I po raz pierwszy w życiu Ola miała mamę. Nie rodzoną – ale prawdziwą. Ciepłą, akceptującą. Taką, która przytuliła w trudnej chwili i powiedziała: „Nie jesteś sama”. I to było najcenniejsze, co można usłyszeć na tym świecie…