Dzisiaj widziałam coś, co nie daje mi spokoju. Przechodnie zauważyli na ulicy małą dziewczynkę i wezwali policję. Stała sama na chodniku w białej odświętnej sukience jakby właśnie wyszła z jakiegoś przyjęcia.
Ludzie zatrzymywali się, niektórzy proponowali wodę, inni chcieli zadzwonić do opieki społecznej. Dziewczynka wyglądała na zadbaną, nie przypominała bezdomnej. Ale milczała, aż w końcu szepnęła:
Słyszałam głosy
To zaniepokoiło otaczających. Ktoś jednak wezwał policję.
Po piętnastu minutach przyjechał sierżant młody, ale o zmęczonych oczach. Przyklęknął przy niej i zapytał łagodnie:
Hej. Jak masz na imię? Gdzie są twoi rodzice? Dlaczego jesteś tu sama?
Dziewczynka spojrzała na niego i cicho odpowiedziała:
Głosy kazały mi wyjść z domu.
Jakie głosy, kochanie? policjant zbladł, słysząc, co mówiła.
Nie widziałam. Stałam za drzwiami Najpierw był huk. Potem głosy powiedziały: Uciekaj. Albo będziesz następna.
Zamilkła na chwilę, a potem dodała:
Panie, a co to znaczy następna?
Policjantowi zrzedła twarz.
Gdzie mieszkasz? zapytał, ledwie powstrzymując drżenie głosu.
Dziewczynka wyciągnęła rękę i wskazała dom na końcu ulicy. Zwyczajny, jednorodzinny, z zadbanym ogródkiem. Spokojny, cichy, zasłonięte rolety.
Sierżant wszedł do środka. Drzwi były uchylone.
Zrobił kilka kroków i zatrzymał się.
W salone leżała kobieta. Blada, bez oddechu. Bez pulsu. Wszystko stało się jasne bez słów.
Później okazało się, iż ojciec dziewczynki w napadzie wściekłości zabił żonę. Gdy usłyszała krzyk, dziecko podbiegło do sypialni, ale nie weszło. Wtedy głos głos ojca przez panikę i przerażenie wyszeptał:
Uciekaj. Uciekaj stąd. Natychmiast.
Próbował ją ochronić przed tym, co zobaczyłaby, gdyby weszła. Nie wiedział, iż i tak wyczuje prawdę.
Wyszła. Sama. W białej sukience. Na ulicę do obcych ludzi, by ktoś ją usłyszał.
I ocaliła się. Od własnego ojca, który miał być jej największym obrońcą.