Nie zaprosiliśmy mojego brata na ślub — choćby po latach nie potrafię sobie tego wybaczyć
Ta decyzja dojrzewała w pośpiechu, pod ciężarem nerwów i uczuć, które zagłuszyły rozsądek. Pozostawiła bliznę, noszę ją do dziś.
W dzieciństwie byliśmy z bratem jak dwa ziarnka grochu. Wspólne zabawy, sekrety, wyprawy do sklepu z pogniecionym złotówkami — zawsze stał przy mnie. Gdy bałam się burzy, ściskał moją dłoń. Gdy płakałam, wkładał pod poduszkę rysunek uśmiechniętej buźki. Rosłyśmy razem, ale dojrzewaliśmy inaczej.
W nastoletnich latach nasze ścieżki się rozeszły. On błądził. Popełniał błędy, kłócił się z rodzicami. Przez lata ledwo rozmawialiśmy. Mimo wszystko wiedziałam — to mój brat. Jakikolwiek by był, stanowi cząstkę mnie.
Gdy z Marcinem zaczęliśmy planować wesele, wahałam się. Brat był tematem tabu. Żalił się, iż rzadko dzwonię. Ja — iż nie pytał o moje życie. Rodzice ostrzegali: „Jeśli go zaprosisz, wszystko może się popsuć”. A ja pragnęłam tylko spokoju tego dnia.
Nie zaprosiliśmy go.
Wysłałam krótkie SMS: „Wiem, iż się obrażysz. Ale jeszcze nie jestem gotowa. Wybacz”. Cisza. W dniu ślubu oczywiście się uśmiechałam. Przyjęcie było piękne, pełne ciepła. ale za każdym razem, gdy spoglądałam na salę, szukałam jego wzroku, sylwetki, tego krzywego uśmieszku. Nie przyszedł.
Minęły lata. Mam własną rodzinę, nowe obowiązki. ale gdy rozmowa schodzi na bliskich, coś ściska gardło. Nie wiem, czy da się to naprawić. Próbowałam pisać, dzwonić kilka razy. Nie odbiera. Może był gotów przyjść, a ja mu zabroniłam.
Czasem ból nie bierze się z braku zaproszenia, ale z niewiary w czyjąś przemianę. W to, iż człowiek może stać się lepszy. Że zasługuje na szansę.
Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę sobie tamten wybór. Ale wiem jedno: jeżeli kiedyś zadzwoni — odejmę od razu. Bez wahania. Bo rodzina to nie nieomylność. To ciągłe próby odnalezienia tego, co gdzieś się zagubiło.