Niewinna wina, czyli tak się potoczyły losy

polregion.pl 6 dni temu

Nie moja wina, albo Tak się gwiazdy złożyły

Marek przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę pierwszej. Za nimi drzwi cicho się zamknęły, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nieregularna smuga miejskich świateł, a przez ciemność wił się kręty sznur latarni.

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — spytała Ewa.

— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu duszno było w środku. Jak się ochłodzę, będzie lepiej. — Marek objął żonę.

— Ale piłeś… — nie ustępowała Ewa.

— Ledwie kilka łyków, i to na samym początku. Już wywietrzało. Poza tym nocą ruch niewielki. Nie martw się — uspokoił ją.

— Mama dzwoniła. Maciek nie chce spać bez nas, czeka — westchnęła Ewa. — Jestem zmęczona.

— No to ruszamy? Pół godziny i będziemy w domu. — Marek wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk pilota.
Głęboko na parkingu ich Skoda odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.

Marek wyprowadził auto z parkingu pod modną podmiejską knajpą i pewnie skierował się w stronę miasta. Na sąsiednim siedzeniu Ewa wyprostowała zmęczone nogi, odchyliła głowę — już nie musiała dbać o fryzurę.

— Fajne wesele miał Paweł, prawda? Ale nasze było lepsze — powiedział Marek, spoglądając w lusterko na oddalające się światła restauracji.

— Szczerze? Słabo je pamiętam — odparła Ewa, przymykając oczy.

— Ja też.

— Swojego wesela nikt dobrze nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze od innych.

— Racja — uśmiechnął się Marek.

— Myślę, iż mama powinna u nas zostać na noc. Jak dojedziemy, jak będziesz ją wieźć do domu… — Ewa ziewnęła.

— Jasne, niech zostanie. Też ledwo zipię.

— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — wyszeptała Ewa.

— Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po auto.

Ewa nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc, by już być w domu, przebrać się, zrzucić ciasne buty, które obtarły jej stopy, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…

Gdyby otworzyła oczy, zobaczyłaby, jak Marek kurczowo ściska kierownicę, wytężając wzrok w pędzącą ku nim drogę. Jego blade czoło pokryła wilgoć, oddech stał się nierówny. Ewa niczego nie widziała.

Marek nie przyznał się, ale żałował, iż wsiadł za kółko. Czuł, jak serce ściska się boleśnie, przepychając krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, a oddech stawał się płytszy. Zatrzymać się? Nie, lepiej dotrzeć do domu i położyć się…

Wzdłuż drogi ścianą ciemniały drzewa, a miasto drażniło, nie zbliżało się, ale zdawało się oddalać. Marek dodał gazu, ale w tej chwili ból rozdarł mu klatkę, w oczach pociemniało. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Marek już go nie usłyszał.

Kierowca ciężarówki wyskoczył z kabiny i podbiegł do zgniecionego auta. Od razu wiedział — kierowca nie żył. Obok siedziała kobieta. Spróbował otworzyć drzwi — zacięte. Wsunął rękę przez rozbite okno, szukając pulsu na szyi. Na próżno. Palce drżały zbyt mocno.

Zadzwonił po karetkę i czekał.

Uniewinniono go. We krwi kierowcy Skody znaleziono alkohol, sekcja wykazała, iż zmarł na rozległy zawał, zanim uderzył w ciężarówkę, wysyłając auto na przeciwny pas…

Kierowca TIR-a przyszedł do szpitala dowiedzieć się o kobietę. Miała za sobą dwie operacje, ale potrzebowała kolejnej — wymiany stawu biodrowego. Inaczej nie będzie chodzić. Ale na sztuczny staw potrzebne były pieniądze.

***

— Piotr, nareszcie jesteś. Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, jak marzyliśmy: piąte piętro, winda, środek miasta, układ idealny. Remont potrzebny, ale mocno zbiłam cenę. Jutro jedziemy oglądać. Ile mamy na koncie? jeżeli nie brałeś, powinno starczyć — szczebiotała radośnie Kasia, gdy Piotr rozbierał się i mył ręce w łazience.

Stała mu na drodze, łapiąc jego wzrok.

— Poczekaj, Kasia — odsunął ją lekko i wyszedł z łazienki.

— Na co czekać? Takie mieszkanie gwałtownie zniknie. Namówiłam właściciela, żeby nikomu więcej nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon — Kasia nie odstępowała go na krok.

— Jak prowadzę, nie odbieram, wiesz o tym — Piotr usiadł przy kuchennym stole. — Lepiej daj jeść — powiedział cicho, unikając jej wzroku.

Kasia wyjęła talerz, odkryła patelnię i zastygła z łyżką w ręce.

— Co, zmieniłeś zdanie? — odwróciła się gwałtownie. — Może masz inne plany? Rzuciłeś dobrą pracę, jeździsz taksówką za grosze… Masz inną? Dlaczego milczysz?

— Nie mów głupot. Nikogo nie mam. Pieniędzy też nie — dodał cicho.

— Jak to? — Kasia osunęła się na krzesło z pustym talerzem, wpatrując się w męża. — Gdzie one są? Kupiłeś mieszkanie kochance?

— Przestań! — Piotr podniósł głos. — Dałem je tej kobiecie, adekwatnie szpitalowi, na operację.

— Tej, której mąż zginął? Ale ty co do tego? Ciebie uniewinnili. Nie rozumiem.

— Ja nie winien. On nie winien. Tak się zdarzyło. Mąż nie żyje, ona zostanie inwalidką, a ma syna…

— Więc jej żal. A mnie nie? Nam nie? Całe życie oszczędzaliśmy, nie wychodziłeś z tras. Mieszkanie patrzyłam, meble wybierałam. Taki dom… Oszalałeś. — Kasia zerwała się, cisnęła talerz na stół i wybiegła z kuchni.

Piotr westchnął, poszedł za nią. Siedziała na kanapie, skrzyżowawszy ramiona, twarzą do okna. Dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się, strąciła jego dłoń.

— Przepraszam, iż nie poradziłem się. Ale to moje pieniądze, mam prawo. My jesteśmy zdrowi. A ona? Dziecko wychowywać… Czuję się winny, choćby tym, iż tam byłem. Nie mógłbym żyć, wiedIle lat minęło, a życie wciąż potrafi zaskoczyć – gdy jesienne liście zaścielały podwórko, Piotr stał pod bramą z nową nakrętką do kranu w dłoni, a za jego plecami rozległ się śmiech Maćka i cichy głos Ewy, zapraszającej go na niedzielny obiad.

Idź do oryginalnego materiału