Nieposkromiona
Od zawsze Jadzia marzyła, by zostać lekarzem. Mieszkała z rodzicami w małej wiosce, do szkoły biegała trzy kilometry do pobliskiego miasteczka. Tam była szkoła, przychodnia, poczta i aż trzy sklepy.
Szkoła była duża i nowa, dziewczyna uczyła się z zapałem, wszystko przychodziło jej łatwo kończyła właśnie piątą klasę.
– Jadźka, wstawaj, co się tak wylegujesz? krzyknęła matka, wchodząc do domu z wiadrem świeżo udojonego mleka. Spóźnisz się do szkoły, budziłam cię, gdy szłam do obory.
– O, mamo, racja! zerwała się Jadzia i w dwie minuty umyła się, ubrała, złapała plecak i wybiegła z domu bez śniadania. Teresa ledwo zdążyła zawinąć jej parę racuszków i wcisnąć do ręki.
Biec trzy kilometry do szkoły to nie żarty. Poganiała się, licząc słupy telegraficzne, biegła sama reszta dzieci już dawno poszła. Zmęczona, zwalniała, by po chwili znów przyspieszyć.
– Spóźnię się, na pewno spóźnię myślała z niepokojem.
Wpadła do szkoły z dzwonkiem, wbiegła na drugie piętro i wślizgnęła się do klasy. Ledwo usiadła, gdy weszła pani Wanda nauczycielka języka polskiego.
– Jadzia, co ty, jakby cię wilki goniły? szepnęła Irka, sąsiadka z ławki. Zaspałaś? Nigdy ci się to nie zdarza.
– No, zaspałam odparła cicho, gdy lekcja się zaczęła.
Tego dnia w szkole wszystko było jak zwykle. Po skończonych lekcjach Jadzia wróciła z koleżankami do wioski. Po drodze dogonili je chłopaki, popychali się, żartowali tak wesoło doszli do domu.
Klucz, który chowali pod gankiem, znalazła bez problemu. Zzuła buty w progu i wpadła do środka o tej porze zwykle nikogo nie było. Ojciec w pracy, matka też roznosiła listy na poczcie. Już miała skierować się w stronę swojego pokoju, gdy usłyszała z małej izby głęboki, urywany kaszel. Zamarła w miejscu.
– Kto to? przemknęło jej przez myśl. Duch? Mama opowiadała kiedyś o duchach, ale Jadzia się z niej śmiała, nie wierzyła w takie rzeczy.
Wpadła do swojego pokoju i zatrzasnęła drzwi. Przebierając się, nasłuchiwała. Gdy tylko otworzyła drzwi, by wyjść do kuchni, kaszel znów się odezwał wyraźnie męski.
– Tato w pracy, wychodzi wcześnie Kto to może być? Bała się zajrzeć, przejście było zasłonięte kotarą, z daleka nic nie widziała.
Przełknęła coś w pośpiechu i wybiegła z domu, mając nadzieję spotkać matkę. Rozejrzała się po ulicy nikogo. Usiadła na ławce. Przechodził właśnie Miłosz, sąsiad, siódmoklasista, z którym czasem szli razem do szkoły.
– Miłosz! zawołała, machając ręką. Chodź no tu.
– Czego chcesz? spytał.
– U nas w domu ktoś kaszle Boję się. Nikogo nie ma w domu.
– Jak to kaszle? Kto?
– No właśnie! Nie wiem. Jak wychodziłam, nikogo nie było. A teraz kaszle. Strach mi zajrzeć, chodź ze mną, co?
– No dobra zgodził się i weszli razem.
Nastawili ucha cisza. Jadzia wskazała kotarę. Miłosz odsunął ją nieco, zajrzeli. Na łóżku leżał wychudzony mężczyzna skóra i kości.
– Dzień dobry A pan kto? spytała Jadzia zza pleców Miłosza.
– Dzień dobry zachrypiał. Jestem Henryk Twój wuj.
Jadzia nie pamiętała żadnego Henryka. Zasunęli kotarę i wyszli.
– No widzisz, wujek, a ty się bałaś. No nic, lecę, mama czeka.
Jadzia ledwo doczekała się powrotu matki. Wypytała ją o wuja.
– To twój wujek Henryk, mój młodszy brat. Siedział długo w więzieniu, dopiero wyszedł, chory strasznie. Nie pamiętasz go, byłaś za mała.
Przyszedł ledwo żywy, a twój ojciec powiedział: Niech u nas mieszka, niech dojdzie do siebie, może ziołami go podleczymy. Ale nie wiem Chyba już po nim.
Henio, młodszy brat Teresy, od dziecka był urwisem. Gdy miał szesnaście lat, z kolegami włamał się do sklepu w miasteczku, do którego chodził do szkoły. W kasie nie było pieniędzy, ale ukradli cukierki, ciastka, papierosy i wódkę. Schowali to w opuszczonej leśnej chacie, upili się. gwałtownie ich złapali. Henio dostał trzy lata, najpierw w poprawczaku, potem, gdy skończył osiemnaście, trafił do więzienia. Coś tam jeszcze przeskrobał, karę przedłużyli. I oto wrócił w wieku dwudziestu pięciu lat, ledwo zipiąc.
Jadzia długo nie mogła zasnąć, słysząc kaszel wuja. Przypomniała sobie, iż w miasteczku mieszka babcia Bronisława, znana zielarka. Leczyła wszystkich ziołami.
– Trzeba po szkole do niej wpaść myślała Jadzia. Może coś poradzi.
Nazajutrz poszła do staruszki.
– Dzień dobry, babciu Bronisławo, muszę uratować mojego wuja. Jest bardzo chory, może choćby umrzeć.
Stara kobieta posadziła ją przy stole, nalała herbaty, podsunęła talerz z pierogami.
– No, kochanie, opowiadaj Jadzia wysypała wszystkie szczegóły.
Bronisława wysłuchała, wstała i sięgnęła po różne woreczki i słoiki, potem coś zapisała na kartce.
– Masz, wszystko napisałam, jak parzyć, jak podawać. Wszystko podpisane.
– Dziękuję, babciu! Jadzia ucałowała jej ręce. – Zrobimy tak.
Wróciła do domu przed matką.
– Mamo, patrz, co przyniosłam od babci Bronisławy. Będziemy leczyć wuja Henia. Dała choćby słoiczek miodu. Ja się nim zajmę.
Teresa tylko skinęła głową rób, co chcesz, ale nie wierzyła w zioła. Każdego ranka Jadzia wstawała wcześniej, parzyła zioła, stawiała wujowi na stołeczku przy łóżku i tłumaczyła, co ma pić.
– Oj, Jadziuś, nieposkromiona jesteś mruczał Henryk, patrząc na nią z wdzięcznością. Wiedział, iż tylko ona wierzy, iż on przeżyje.
Jadzia znówJadzia patrzyła, jak wuj Henryk śmieje się z jej małymi kuzynami, i wiedziała, iż to jej największe zwycięstwo kiedyś umierający człowiek, teraz pełen życia ojciec i mąż, a wszystko dzięki uporowi dziewczyny, która nigdy się nie poddawała.