Nietrafiony prezent na ślub od teściowej: lepiej było nic nie dawać

newskey24.com 1 tydzień temu

Weronika i Marek szykowali się do ślubu. Ich wesele było w pełni, gdy prowadzący ogłosił, iż nadszedł czas na prezenty. Jako pierwsi pary młodej życzyli szczęścia rodzice panny młodej. Potem do nich podeszła matka Marka, Bogumiła Stanisławowska. W rękach trzymała duże pudełko przewiązane jasnoniebieską wstążką.

— Ojej! Ciekawe, co jest w środku? — szepnęła podekscytowana Weronika do ucha Markowi.

— Nie mam pojęcia. Mama strzegła tajemnicy — odparł zakłopotany pan młody.

Postanowili rozpakować prezenty dopiero następnego dnia, gdy opadnie weselna gorączka. Weronika zaproponowała, by zacząć od paczki od teściowej. Rozwiązali kokardę, zdjęli pokrywkę… i oniemieli.

Weronika dawno zauważyła u Marka pewną dziwność: nigdy bez pozwolenia nie brał choćby drobiazgu.

— Mogę zjeść ostatniego cukierka? — pytał nieśmiało, patrząc na wazonik z jedynym karmelem.

— Jasne! — dziwiła się Weronika. — Mógłbyś choćby nie pytać.

— Przywykłem tak — uśmiechał się zakłopotany, gwałtownie rozwijając papier.

Dopiero po kilku miesiącach Weronika zrozumiała, skąd wzięła się ta nieśmiałość.

Pewnego dnia Marek zaproponował, by poznała jego rodziców — Bogumiłę Stanisławowską i Wojciecha. Na początku teściowa wydała się Weronice miłą kobietą. Ale pierwsze wrażenie gwałtownie minęło, gdy Bogumiła zaprosiła ich do stołu.

Przed gośćmi postawiono dwa talerze, na które gospodyni nałożyła po dwie łyżki ziemniaków i malutki kotlet. Marek gwałtownie zjadł swoją porcję i cicho poprosił o dokładkę.

— Ile można jeść? Żresz za czterech! Ciebie nie wykarmić! — oburzyła się głośno Bogumiła, co wprawiło Weronikę w osłupienie.

Gdy o dokładkę poprosił Wojciech, Bogumiła z euforią nałożyła mu pełny talerz. Weronika z trudem dojadła kolację, zszokowana jawną niechęcią teściowej do własnego syna.

Później, przy przygotowaniach do wesela, Bogumiła pokazała swoje prawdziwe oblicze. Nie podobało jej się wszystko: pierścionki, restauracja, menu.

— Po co takie wydatki?! Można było znaleźć taniej! — mówiła z wyraźnym wyrzutem.

Pierwsza straciła cierpliwość Weronika.

— My się tym zajmiemy! — wybuchnęła. — To nasze pieniądze i nasza decyzja!

Urażona Bogumiła przestała dzwonić i choćby zagroziła, iż nie przyjdzie na wesele.

Dwa dni przed ślubem Wojciech sam przyjechał do młodych.

— Synu, pomóż mi z prezentem — poprosił, prowadząc Marka do samochodu.

Okazało się, iż ojciec kupił im pralkę — by nie być zależnym od kaprysów żony. Przyznał, iż pokłócił się z Bogumiłą: uznała choćby prezent dla własnego syna za zbyt drogi.

W dzień ślubu Bogumiła jednak się pojawiła — w eleganckiej sukni, taksówką. Zachowywała się poprawnie, wręczyła duże niebieskie pudełko, po czym zniknęła w tłumie.

Następnego ranka Weronika z Markiem niecierpliwie otworzyli paczkę. Ekscytacja zamieniła się w rozczarowanie.

— Ręczki? — mruknęła niedowierzająco Weronika, wyciągając pierwszy.

— I skarpetki — westchnął Marek, podnosząc dwie pary frotkowych. — Ojciec miał rację… Mama dała pierwszą lepszą rz— Szkoda, iż choćby w tak ważnym dniu nie potrafiła okazać serca.

Idź do oryginalnego materiału