Nie czyja wina, czyli Tak się gwiazdy złożyły
Jan przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Gdy weszli, drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotały nierówne pasma miejskich świateł, a w ciemności wiła się kręta nitka latarni.
— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Ola.
— Nie trzeba, sami dojedziemy. Po prostu gorąco było w środku. Zaraz się ochłodzę i pojedziemy — Jan przytulił żonę.
— Ale piłeś… — nie ustępowała Ola.
— Ledwo kilka łyków na samym początku. Już wywietrzało. I tak mało samochodów o tej porze. Nie martw się — uspokoił ją Jan.
— Mama dzwoniła. Jasiek nie może zasnąć bez nas, czeka — westchnęła Ola. — Jestem zmęczona.
— To jedźmy? Pół godziny i będziemy w domu — Jan wyjął z kieszeni marynarki kluczyki i nacisnął przycisk pilota.
Głęboko na parkingu ich Kia odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.
Jan wyjechał z parkingu modnej podmiejskiej restauracji i pewnie skierował samochód w stronę miasta. Na sąsiednim fotelu Ola wyciągnęła zmęczone nogi i oparła głNastępnego ranka obudzili się w jednym łóżku, a przez uchylone okno wpadał pierwszy promień słońca, jakby życie dawało im nową szansę.