Ja tylko chciałam spokojną kolację z przyjaciółmi – ale niespodziewany gość zamienił wieczór w koszmar.
Ten wieczór miał być symbolem małego zwycięstwa – świętowaniem mojej niedawnej awansji. Wymyśliłam wszystko do ostatniego szczegółu: menu, wino, zastawę, choćby playlistę z muzyką w tle. Chciałam czegoś kameralnego, z duszą. Bez przepychu, ale z klasą. Po prostu spotkać się z bliskimi, pośmiać, pogadać, poczuć, iż życie to nie tylko praca i rachunki, ale też radość.
Zaprosiłam tylko pięcioro osób: moją najlepszą przyjaciółkę Alinę z mężem Markiem, dawnego znajomego ze studiów – Kamila, oraz koleżankę z pracy, z którą ostatnio się zżyłyśmy – Olę. Wszyscy się znali, więc atmosfera miała być swobodna, bez niepotrzebnych ceregieli. Chciałam, żeby każdy poczuł się jak u siebie.
Wieczór rozpoczął się idealnie. Na stole czekały przekąski – grzanki, nadziewane pieczarki, różne sery. Wszyscy przyszli punktualnie, elegancko ubrani, w świetnych humorach. Wino lało się płynnie, rozmowy toczyły gładko – Alina z Olą dyskutowały o podróżach, Kamil opowiadał śmieszne historie z nowej pracy. Siedziałam i uśmiechałam się – wszystko szło zgodnie z planem.
Aż nagle ktoś zapukał do drzwi.
Zdębiałam – wszyscy zaproszeni już tu byli. Pomyślałam, iż może sąsiad albo kurier się pomylił. Otwieram… i widzę obcego faceta, który od progu oznajmia:
– Cześć! Jestem Hubert, kolega Aliny. Powiedziała, iż mogę wpaść. No więc… nie będę przeszkadzał, co?
I, nie czekając na odpowiedź, wszedł do środka.
Zamarłam. Żaden Hubert nie był wcześniej wspominany przez Alinę. Spojrzałam na nią pytająco – spuściła wzrok i szepnęła:
– No… przypadkiem mu powiedziałam, a on się tak wprosił…
Ledwo powstrzymałam irytację. Ale postanowiłam nie psuć wieczoru. Udawałam, iż wszystko w porządku, nalałam Hubertowi wina, przedstawiłam go reszcie. Wszyscy wymienili znaczące spojrzenia, ale skinęli głowami. Staraliśmy się być uprzejmi.
Wkrótce jednak stało się jasne – to był właśnie ten gość, którego nie powinno być na żadnej kolacji.
Hubert gadał bez przerwy, nie słuchał nikogo, ciągle przerywał, rzucał niestosowne żarty, śmiał się najgłośniej i to głównie z własnych słów. Wino w jego kieliszku znikało najszybciej, a wraz z nim – resztki taktu.
Alina wyraźnie się sparaliżowała. Próbowała się uśmiechać, ale wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię. Marek mroczniał, Kamil przewracał oczami, a Ola ledwo powstrzymywała się, żeby nie wyjść.
Kulminacja nastąpiła, gdy Hubert nagle wstał i, krzywo się trzymając, podniósł toast:
– Za przyjaźń… i nowe znajomości! – wykrzyknął. – Choć, szczerze mówiąc, nie wiem, jak wy w ogóle możecie wytrzymać z Aliną. Fajna jest, ale czasami dziabnie jak szerszeń!
Powietrze w pokoju zgęstniało. Alina zbladła, Marek się naprężył, Kamil się zakrztusił, a Ola o mało nie upuściła kieliszka.
– Hubert, przestań – szepnęła Alina, ledwo powstrzymując łzy.
– No co wy się tak spinacie? Luz! – machnął ręką.
I wtedy moja cierpliwość się skończyła.
Wstałam i, patrząc mu prosto w oczy, powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
– Hubert, dzięki, iż wpadłeś. Ale już pora iść. Przeszkadzasz. Wszystkim.
On się zaśmiał:
– Na serio? Ja wam przeszkadzam? No weź, Anka, nie rób dram.
– Mówię poważnie. Wyjdź.
Podeszłam i wskazałam drzwi. W pokoju zrobiło się cicho jak w operze przed burzą. Wszyscy milczeli. choćby Hubert zrozumiał, iż dyskusja nie ma sensu. Wzruszył ramionami i wyszedł.
Zamknęłam drzwi. Westchnęłam. Obróciłam się do przyjaciół.
– Przepraszam. Naprawdę nie wiedziałam, iż się pojawi. To nie tak, jak to sobie wyobrażałam.
Alina, z czerwonymi oczami, wyszeptała:
– Wybacz mi. Nie… nie sądziłam, iż tak się zachowa.
– Wszystko w porządku – powiedział Marek. – Teraz będzie już tylko lepiej.
Kamil prychnął:
– No, ale przynajmniej będzie co wspominać.
Roześmialiśmy się. Napięcie zaczęło opadać.
Reszta wieczoru minęła nie tak idealnie, jak to sobie wymarzyłam, ale sto razy cieplej. Byliśmy szczerzy, śmialiśmy się, dzieliliśmy wrażeniami. Kolacja nie była perfekcyjna – ale była prawdziwa. A ja zrozumiałam jedną prostą prawdę: choćby jeżeli nie masz wpływu na to, kto pojawi się na twoim przyjęciu – zawsze możesz zdecydować, kto zostanie.
I od dzisiaj będę ostrożniej podchodzić do cudzych „kolegów”, których ktoś przyprowadza bez pytania. Zwłaszcza jeżeli to Alina.