Niespodziewani goście, zmieszanie w sercu, euforia dla syna, a ta wredna straszka krąży wokół…

polregion.pl 2 godzin temu

Goście przyjechali niespodziewanie, Halina zmarszczyła brwi – synowi się ucieszyła, ale ta ważka, co wokół Michała się kręci, a on… gapi się jak cielę, usta rozchylone, tfu.

– Mamo, cześć, przyjechaliśmy z Irenką w odwiedziny.
– No widzę – powiedziała Halina, ściskając syna i krzywiąc się w wymuszonym uśmiechu.
– Mamusiu… mamy radosną nowinę.

– Jaką taką?
– Złożyliśmy papiery, tadaam!
– Ojej, a czemu tak szybko?

– Jak to szybko? Mamo, co ty? Już rok jesteśmy razem, postanowiliśmy się pobrać.
– No cóż, skoro już złożyliście, to trudno. Rozpakujcie się, ja muszę lecieć do sklepu, coś kupić.
Halina potrzebowała ochłonąć, pobyć sama. Jak to się stało, iż Miś, jej mały niedźwiadek, wyrósł, wyjechał do Warszawy, żyje tam własnym życiem, pracuje, a teraz się żeni…

– Mamo, jaki sklep? Przywieźliśmy wszystko, pełno jedzenia, całą górę.

Halina usiadła, opuszczając ręce bezradnie. Chciało jej się płakać, położyć na łóżku, tak jak w dzieciństwie – skulić się w kłębek i szlochać.
Ta ważka – tak nazywała Halina narzeczoną syna – no i właśnie, ta ważka nie podobała się Gali, choćby nie wiem co. Jakaś rozwrzeszczana. Michałowi przydałaby się spokojna dziewczyna, miejscowa.

Na przykład Ania Kowalska – jaka to dobra dziewczyna, spokojna, gospodarna. Księgowa z wykształcenia, pracuje, do biblioteki chodzi, w szkole w jednej ławce siedzieli. Dlaczego nie wziąć takiej za żonę?
No i mogliby mieszkać w mieście, a przyjeżdżaliby do domu, wnuki przywozili. Kowalscy to porządni ludzie, gospodarni. Z takimi się spowinowacić to zaszczyt.
A on co wymyślił? Jakąś miejską dziwaczkę znalazł i się z nią nosi, jak z torbą malowaną. Tfu, żeby oczy nie widziały. Oczywiście, chłopak oczarowany, ważka.

Młodzi wyłożyli jedzenie – no cóż, nie było już o czym mówić. Różne wędliny, kiełbasy, sery, owoce – oj, trzeba miejsce zrobić, schować do lodówki na specjalną okazję.
Trzeba coś przygotować na jutro, sąsiadów i rodzinę zaprosić. Tak się przecież robi, choć może i żadnego wesela nie będzie. Ale tak wypada.

Gdzie znów ten Heniek? Obiad dawno, może w stołówce polowej jadł? Lubi tam jeść, trudno. Pobiegnę ogarnąć, coś ugotować.

– Mamo, pobiegniemy nad rzekę.
– Biegnijcie, co wam będę…
Nad rzekę jej się zachciało, jakaś niewychowana. Gdyby bez niej przyjechał, to może i w ogrodzie by pokopał, ojcu pomógł. A z tą księżniczką – siedzą, do wody im się zachciało…

Cały dzień kręciła się Halina jak wiewiórka w kole. Na jutro ludzi zaprosiła, zaręczyny przecież. Padła ze zmęczenia, położyła się choć na pięć minut. Zamyka oczy, otwiera – o rany, co się dzieje?
– Co wy robicie? Co to ma być?
– Mamo, no kolację szykujemy, chcieliśmy pomóc, gdy ty odpoczywasz.
– Kolację? A po co wzięliście odświętną zastawę? Tam w szafce są miski, kubki, łyżki. Heniek, ty co, nic nie mówisz?
– A co mam mówić? Dobrze robią dzieci. Po co ta zastawa stoi i kurze się zbierają?

– Oszaleliście? Jak to tak? Ojej, ojej, i kieliszki kryształowe, i salaterki. Co się tu wyprawia?
– Mamo, co się wyprawia? Normalna rzecz – nakrywamy do stołu, rodzinna kolacja, a ty płaczesz o salaterki i kieliszki?
Halina machnęła ręką i wyszła do pokoju, kątem oka widząc, jak ta ważka kroi przywiezione smakołyki.
No i schowała na specjalną okazję – pomyślała smutno Halina i z westchnieniem poszła do pokoju, sama nie wiedząc po co.

– Mamo, przebierz się i chodź do stołu – wołał syn.
Wyszła – o rany, nowy obrus wyciągnęli, ojej, i kieliszki do wina. Ojej, ojej, co się dzieje? Przez lata stała ta porcelana, trzęsła się nad nią, a oni…
Wystawili wszystko… Heniek – no popatrzcie na niego, wystroił się, nową koszulę wciągnął, trzy razy ją tylko zakładał, nowe spodnie. Zupełnie mu odbiło?

– Galka, no jezu, idź się przebierz, no przecież święto, syn z córką przyjechali.
– Z… jaką córką? – warknęła przez zęby. – Zupełnie wam odbiło?

– Mamo, no co ty? – syn podszedł do matki, wziął ją za ręce, ale ona wyrwała się, wpadła w furię i zaczęła krzyczeć, iż to jej dom i ona tu ustala porządki.
Krzyczała o zastawę, którą wzięli bez pytania, o smakołyki, które dzieci przywiozły w prezencie, a ona chciała je zachować na specjalną okazję…

– Dobra! – Heniek walnął pięścią w stół. – Co się rozkrzyczałaś, matko?
Gdzie, twoim zdaniem, mam ten specjalny przypadek? – uderzył się otwartą dłonią w gardło. – Wierzysz, czy nie?

Co to w końcu jest? Chodzimy jak dziady, jemy z misek jakichś psiarach, pijemy z kubków przedwojennych, a mamy trzy kompletne serwisy! Trzy! Stoją nieużywane, a my jemy z misek…
To nasze, Galka, a nie twoje. Żyjemy razem, a Michał to też nasz syn, kapujesz? I ma takie samo prawo z tego korzystać. Dawaj, synku, wyciągniemy dywan, stoi w kącie zwinięty na specjalną okazję. Już go chyba mole zjadły.

A ty marsz przebierać się w nową sukienkę. Szafa pęka w szwach, a ona chodzi jak dziadówka.

Stoi Halina, oczy szeroko otwarte, aż w końcu poszła i… włożyła swoją najlepszą suknię, złote kolczyki, buty i pończochy. No i proszę.

Wpadła ciotka Haliny, babcia Pelagia. – Co za cuda? GalHalina spojrzała na rozświetloną twarz syna, na tę „ważkę”, która teraz wydawała się mniej irytująca, i zrozumiała, iż ten właśnie moment – gdy cała rodzina jest razem, szczęśliwa i korzysta z tego, co ma – jest tym wyjątkowym przypadkiem, na który tak długo czekała.

Idź do oryginalnego materiału