Niespodziewani goście, zgrzytanie zębami Galiny, euforia dla syna, ale ta straszna ważka przy Misiu… a on… pełen luzu, fuj.

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik Gali**

Goście przyjechali nagle. Galia skrzywiła się. Syna bardzo ucieszyła wizyta, ale ta ważka, która wokół Michała krąży… A on? Głupek, uśmiech od ucha do ucha. Tfu.

– Mamo, cześć, przyjechaliśmy z Jadzią w odwiedziny.
– No widzę – odpowiedziała Galia, ściskając syna i krzywiąc się w wymuszonym uśmiechu.
– Mamusiu… mamy radosną nowinę.

– Jaką?
– Złożyliśmy papiery w urzędzie, tadaaaam!
– Ojej, a czemu tak wcześnie?

– Jak to wcześnie? Mamo, o co ci chodzi? Jesteśmy razem od roku, postanowiliśmy się pobrać.
– No cóż, skoro już złożyliście, to trudno. Rozgośćcie się, ja muszę gwałtownie do sklepu, coś kupię.

Galia potrzebowała chwili dla siebie, żeby ochłonąć. Jak to się stało, iż jej Miś, jej niedźwiadek, wyrósł, wyjechał do Warszawy, żyje własnym życiem, pracuje, a teraz się żeni…

– Mamusiu, jaki sklep? Przywieźliśmy pełno jedzenia, tyle wędlin, serów, owoców…

Galia usiadła, opadając z sił. Chciało jej się płakać, położyć na łóżku, tak jak w dzieciństwie – zwinięta w kłębek. Ta ważka – tak nazywała narzeczoną syna – po prostu jej nie pasowała. Szalona jakaś, żywiołowa. Michał potrzebował spokojnej dziewczyny, miejscowej.

Weźmy Anię Kowalską – jaka to dobra dziewczyna! Cicha, gospodarna, skończyła księgowość, pracuje, do biblioteki chodzi. W szkole razem siedzieli, czemu by jej nie wziąć za żonę? Mogliby mieszkać w mieście, ale przyjeżdżać tu, wnuki przywozić. Kowalscy to porządni ludzie, gospodarni. Z takimi spokrewnić się to zaszczyt.

A on co wymyślił? Jakąś warszawiankę znalazł i chodzi z nią jak z obrazkiem. Tfu, żeby oczy nie widziały. Zauroczyła chłopaka, ta ważka.

Młodzi rozkładali produkty. Różne szynki, kiełbasy, wędliny, owoce… O rany, trzeba miejsce w lodówce zrobić, zachować na specjalną okazję. Trzeba coś przygotować na jutro, rodzinę i sąsiadów zaprosić. Tak wypada, chociaż może i ślubu nie będzie. Ale gdzie znów Heniek? Obiad już był, pewnie w stołówce jadł. No cóż, trzeba brać się do roboty.

– Maaaam, pójdziemy nad jezioro!
– Idźcie sobie… Nad jeziorem musi jej zachcieć. Koza jakaś strojna. Gdyby przyjechał sam, to by może w ogrodzie pomógł, ale z tą księżniczką… Siedzą, a im do jeziora pilno…

Cały dzień Galia kręciła się jak w ukropie, na jutro ludzi zaprosiła, żeby jakoś uczcić zaręczyny. Padła ze zmęczenia, tylko oczy zamknęła, a tu – o rety! Co się dzieje?!

– A co wy robicie?!
– Mamo, chcemy kolację przygotować, pomóc, kiedy ty odpoczywasz.
– Kolację?! A po co wzięliście odświętną zastawę?! Tam w szafce są miski, kubki, łyżki! Heniek, ty nic nie mówisz?!
– A co mam mówić? Dobrze robią, po co ta zastawa ma kurz zbierać?

– Oszaleliście?! Jak tak można?! Stare kryształy, salaterki… Co się dzieje?!
– Mamo, co się dzieje? Po prostu nakrywamy do stołu, rodzinna kolacja, a ty płaczesz przez salaterki?

Galia machnęła ręką i wyszła do pokoju, kątem oka widząc, jak ta ważka kraje przywiezione wędliny. No tak, zachowała na specjalną okazję… Smutno westchnęła i poszła do sypialni.

– Mamo, przebierz się i chodź do stołu! – wołał syn.

Wyszła i… o rany! Nowy obrus, kieliszki… Latami trzymała porcelanę, dbała o nią, a oni… Wystawili wszystko. Heniek – patrzcie na niego! W nowej koszuli, spodniach od święta… Zupełnie oszaleli?!

– Galia, no chodź już, przebierz się, przecież święto, syn z córką przyjechali.
– Z… jaką córką? – syknęła przez zęby. – Zupełnie wam odbiło?

– Mamo, no co ty? – Michał podszedł, wziął ją za ręce, ale wyrwała się, wpadła w szał i zaczęła krzyczeć, iż to jej dom i ona tu rządzi. Darła się o zastawę, o wędliny, które dzieci przywiozły w prezencie, a ona chciała je zachować…

– Dość! – Heniek walnął pięścią w stół. – O co ci chodzi?! Gdzie mam ten twój „specjalny przypadek”? – Uderzył się w gardło. – Wierzysz teraz?!

Co to w końcu ma być? Żyjemy jak dziady, jemy z brzydkich misek, pijemy z przedwojennych kubków, a w szafie trzy pełne serwisy! Stoją, a my tu siedzimy jak ostatnie nędzarze…

– To nasz dom, Galia, nie twój. Żyjemy razem, a Michał to nasz syn, rozumiesz? Ma prawo z tego korzystać. Dawaj, synku, rozłożymy dywan, co stoi w kącie od lat. Pewnie już mole go zjadły. A ty natychmiast idź i włóż tę nową sukienkę, szafa pęka w szwach, a ty chodzisz jak żebraczka.

Galia stała jak wryta, mrugając oczami, aż w końcu poszła… i włożyła najlepszą suknię, złote kolczyki, pantofle, rajstopy.

– O rany… – zajrzała ciotka Ludwika, babcia Marysia. – Galia wystrojona jak panna młoda, Heniek w garniturze, Michał z jakąś dziewczyną… Kto umarł?

– Tfu na ciebie, co ty pleciesz, chrzestna! – zirytowała się Galia. – Siadaj, Michał z… – prawie powiedziała „ważką”, ale się ugryzła – z przyszłą córką. Siadaj, jedz, pij.

– Galia… – staruszka podejrzliwie zmrużyła oczy – ty na pewno nie kłamiesz? Nikogo nie straciliście? Bo twoja matka dzisiaj tylko raz przyszła…

– Oj, ciotko, co ty wygadujesz? Siadaj, masz, napij się. To dzieci przywiozły, serdelki.

– No proszę… A ja choćby nie odświętnie ubrana.
– Jutro się ubierzesz – powiedział Heniek. – Jutro świętujemy.

– Jutro? A dziś co? Co świętujecie?
– Po prostu kolacja, babciu.

– No proszę… Kolacja, państwo się bawią.

Staruszka posiedziała chwilę i gwałtownie pożegnała się, by biec po wsi i opowiadać, jak Heniek z Galią oszaleli – jedzą z porcelany, pijąI w końcu Galia zrozumiała, iż ten wyczekiwany „specjalny przypadek” to po prostu zwykłe, wspólne chwile, które warto celebrować od razu, a nie odkładać na niewiadome jutro.

Idź do oryginalnego materiału