Kuchnia wypełniła się intensywnym zapachem gotującego się bigosu, który energicznie mieszała Wanda Stefanowa, sapiąc i głośno dysząc. Dominowała w tej małej przestrzeni niczym królowa, rozdając rozkazy dzięki drewnianej łyżki. Za oknem szarzała mgła wczesnej wiosny, ale dla Kingi, synowej Wandy Stefanowej, nie było czasu w spokój i ciszę. Jej poukładane życie legło w gruzach wraz z przyjazdem wiecznie niezadowolonej gości, która nie tylko naruszyła porządek, ale zdawała się przejąć władzę nad tą małą rodziną pod hasłem: „Tu rządzę ja”.
Wanda Stefanowa była kobietą postawną. Jej pełne policzki nadawały twarzy wyraz ważności, a zimne oczy pod gęstymi, jeszcze niesiwymi brwiami patrzyły z taką oceniającą przenikliwością, iż od razu chciało się przepraszać, choćby jeżeli tylko się kichnęło. Miała zwyczaj mówić z obraźliwą stanowczością, jakby jej słowa nie były żartem ani opinią, ale prawdą objawioną. Właśnie remontowała swoje mieszkanie i przyjechała do młodych „na chwilę” – co, jak się okazało, oznaczało „dopóki sama nie zechce wyjechać”.
— Sypialnia u was, oczywiście, malutka — mruknęła teściowa pierwszy wieczór, lustrując pokój wzrokiem. — No, trudno, jakoś się pomieszczę. Pościel mi świeżą przygotuj, nie tę, co sobie odłożyliście. W końcu to nie hotel, tylko dom rodzinny.
Kinga stanęła jak wryta.
— Ale to nasza sypialnia — odparła cicho, nie kryjąc irytacji. — Śpimy tu z Jackiem!
Teściowa tylko prychnęła.
— I co z tego? W salonie macie szeroką kanapę. Młodzi, zdrowi, przeżyjecie. Widzę, lubisz sobie pofolgować? A ja, wybacz, muszę dbać o kręgosłup! No, już się nie rozczulajcie. Zresztą, ja tu tylko na chwilę, nie dramatyzuj.
„Na chwilę” brzmiało obiecująco. Ale Kinga od razu wiedziała – ten „wizytowy” pobyt potrwa wieczność.
Ledwie zaczęła się oswajać z nieproszoną gością, gdy po dwóch dniach zadzwonił dzwonek. W drzwiach stała Beata, młodsza córka Wandy Stefanowej. Radosna, beztroska i bezrobotna dwudziestoparolatka wtargnęła do mieszkania z ogromną torbą.
— Cześć, no to jestem — rzuciła, zrzucając buty pod drzwiami. — Zostanę u was parę dni. choćby na podłodze prześpię się, ale akurat jestem bez grosza, nie mam za co jeść, a mama tu zamieszkała, więc ktoś mnie musi wykarmić. No, wy tu tacy gościnni, iż pewnie zostałabym na zawsze. Kinga, zrób herbaty, bo jestem padnięta po podróży.
Kinga stała jak rażona piorunem. To było jej mieszkanie. Jej dom, jej przestrzeń. A z każdym krokiem intruzów czuła się coraz bardziej jak intruzka.
— Jacek! — wybuchnęła później, gdy zostali sami w kuchni. — Co to ma być?! Dlaczego ja ciągle mam wszystkim usługiwać? Dlaczego zachowują się, jakby to był ich dom? Kiedy twoja matka w końcu wyjedzie? I dlaczego jeszcze Beata się tu zjawiła?!
Jacek tylko wzruszył ramionami.
— No wiesz, jaka jest mama — odparł spokojnie. — Taka już jej natura. Nie zwracaj uwagi. Niedługo sobie pójdą.
— Niedługo?! Za tydzień czy za rok? — syknęła Kinga, z trudem powstrzymując krzyk. — choćby nie pytają! A do tego ta „królowa” zajmuje NASZĄ sypialnię, Jacek, twoja własna matka!
— Nie zaczynaj, dobrze? — przerwał zirytowany mąż. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Kinga wciągnęła głośno powietrze i zamilkła. Ale fala stłumionej złości wezbrała w jej piersi.
Każdy kolejny dzień ciągnął się jak smolista mazura. Wanda Stefanowa nie przestawała rozkazywać, wysyłała Kingę po zakupy, pouczała, jak „powinno się gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko – od fryzury Kingi po jej, zdaniem teściowej, „marną kucharską rękę”. Kinga zaciskała zęby, milczała i gotowała bigos oraz kapustę zasmażaną, którą teściowa uwielbiała.
A potem Wanda Stefanowa oznajmiła:
— Za kilka dni przyjedzie Tomek, mój syn, a twój szwagier. Mam nadzieję, iż nie macie nic przeciwko? Po rozwodzie nudzi mu się samemu na wsi. Niech sobie pobędzie u was tydzień. W końcu to rodzina, a miejsce macie. No i zaczął pić w samotności, więc go zaprosiłam.
Te słowa były kroplą, która przelała czarę goryczy.
— Nie. — Głos Kingi zabrzmiał twardo, choćby dla niej sama była zaskoczona.
— Co?! — Teściowa uniosła brew.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Tomek, ani Beata, ani pani. Dość. Gościcie tu już tydzień i mam tego serdecznie dosyć.
Wanda Stefanowa powoli się odwróciła i zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
— O co ci chodzi? Męża spytałaś?
— Mąż nie ma tu nic do rzeczy. To moje mieszkanie. I nie zamierzam dłużej znosić, jak narzuca mi pani swoje zasady w moim domu. Mój dom — moje prawa. U siebie niech pani rządzi, jak chce, ale nie u mnie.
Teściowa zesztywniała. Jej twarz poczerwieniała; wyglądała, jakby zaraz miała eksplodować. Ale coś w tonie Kingi sprawiło, iż się zatrzymała.
— A, tak? — rzuciła po chwili. — No cóż. W takim razie chyba wrócę do siebie. Widzę, iż w takiej atmosferze nie da się żyć. No, ale teraz już wiem, jaką masz gościnność.
I jeszcze tego wieczoru Wanda Stefanowa wraz z córką pakowały walizki, rzucając na Kingę pełne pogardy spojrzenia.
Jacek coś mamrotał pod nosem w obronie matki. Ale Kinga tylko spojrzała mu zimno w zmieszane oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy byli normalną rodziną, Jacek, lepiej stanąć teraz po mojej stronie.
Pół roku później Wanda Stefanowa zadzwoniła z życzeniami z okazji rocznicy. W jej głosie brzmiała niespotykana wcześniej serdeczność. Więcej już nie nocowała w ich mieszkaniu, nie próbowała przejmować sypialni, a choćby od czasu do czasu chwaliła Kingę za jej pierogi, gdy wpadała w odwiedziny. Przestała być królową, stała się gościem. I Kinga po raz pierwszy od dawna poczuła, iż wreszcie jest traktowana jak człowiek, którego się szanuje.
Jak myślicie, czy Kinga postąpiła słusznie, stawI tak oto Kinga zrozumiała, iż czasem wystarczy jedno stanowcze „nie”, by odzyskać swój dom i spokój.