**22 marca 2024**
Kuchnia wypełniła się intensywnym zapachem gotującego się bigosu, który energicznie mieszała Halina Kazimierzowa, sapiąc i głośno oddychając. Panowała nad tym ciasnym pomieszczeniem niczym królowa, rozdając rozkazy dzięki drewnianej łyżki. Za oknem szarzał zmrok wczesnej wiosny, ale Kasia, synowa Haliny, nie miała czasu, by cieszyć się spokojem. Jej uporządkowane życie legło w gruzach wraz z przyjazdem wiecznie niezadowolonej gości, która nie tylko zakłóciła porządek, ale zdawała się przejąć władzę nad małą rodziną pod wyraźnym hasłem: „Tu rządzę ja”.
Halina Kazimierzowa była kobietą postawną. Jej pełne policzki nadawały twarzy wyraz ważności, a chłodne oczy spod gęstych, jeszcze niesiwych brwi patrzyły z taką osądzającą przenikliwością, iż aż chciało się natychmiast przepraszać, choćby jeżeli tylko się kichnęło. Mówiła z obraźliwą stanowczością, jakby jej słowa były nie żartem czy opinią, ale niepodważalną prawdą. Zaczęła remont w swoim mieszkaniu i przyjechała do młodych, by „tymczasowo” zamieszkać.
— Sypialnia, oczywiście, macie małą — mruknęła teściowa pierwszego wieczoru, rozglądając się po pokoju. — No cóż, da się przeżyć. Pościel mi świeżą zrób, nie tę, którą sobie odłożyliście. W końcu to nie hotel, tylko dom dzieci.
Kasia zatrzymała się, zaskoczona jej słowami.
— Ale to nasza sypialnia — odparła cicho, nie kryjąc irytacji. — Śpimy tu z Tomaszem!
Teściowa tylko prychnęła.
— No i co? Macie szeroką kanapę w salonie. Młodzi, zdrowi, pośpicie chwilę. Widzę, iż lubisz sobie dogadzać? A ja, wybacz, muszę dbać o kręgosłup! Nie martw się, jakoś się pomieścicie. Zresztą, nie zostanę długo.
„Nie długo” brzmiało, oczywiście, obiecująco. Ale Kasia przeczuwała, iż ten „tymczasowy” pobyt gwałtownie przerodzi się w koszmar.
Zaledwie zaczęła godzić się z nieproszoną gością, gdy po dwóch dniach ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stała Ania, młodsza córka Haliny. Roztrzepana, beztroska i bezrobotna dwudziestokilkuletnia dziewczyna wpadła do mieszkania z dużą torbą.
— Cześć, zamieszkam z wami — oznajmiła, zrzucając buty pod drzwiami. — Tylko na kilka dni. Mogę spać na podłodze, ale teraz nie mam grosza przy duszy, a mama jest u was, więc nikt mnie nie nakarmi. No, ale wy tacy gościnni, pewnie bym została na stałe. Kasia, zrób mi herbaty, jestem strasznie zmęczona po drodze.
Kasia stała jak rażona gromem. To było jej mieszkanie, jej przestrzeń. A z każdym dniem czuła się w nim coraz bardziej obco.
— Tomasz! — wybuchnęła później, gdy zostali sami w kuchni. — Co to ma znaczyć? Dlaczego zawsze muszę wszystkim usługiwać? Dlaczego zachowują się, jakby to był ich dom? Kiedy twoja matka wyjedzie? I dlaczego Ania też tu jest?!
Tomasz tylko wzruszył ramionami.
— No wiesz, jaka jest mama — odpowiedział spokojnie. — Taka już jej natura. Postaraj się nie zwracać uwagi. Niedługo wyjadą.
— Niedługo? Za tydzień czy za miesiąc? — syknęła Kasia, podnosząc głos. — choćby nie pytają! A ta „królowa” zajmuje NASZĄ sypialnię, Tomaszu!
— Nie zaczynaj, dobrze? — przerwał zirytowany. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Kasia wciągnęła głęboko powietrze i zamilkła. Ale fala tłumionego gniewu narastała w jej piersi.
Każdy kolejny dzień wlókł się jak gęsta breja. Halina Kazimierzowa wciąż wydawała rozkazy, wysyłała Kasię po zakupy, pouczała, jak „powinno się gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko: od fryzury synowej po jej, jak to ujęła, „mizerne umiejętności kulinarne”. Kasia zaciskała zęby, gotując bigos i duszoną kapustę, którą teściowa uwielbiała.
A potem Halina oznajmiła:
— Za kilka dni przyjedzie Jarek, mój syn, brat Tomasza. Mam nadzieję, iż nie macie nic przeciwko? Po rozwodzie nudzi mu się samemu na wsi. Niech też u was pobędzie tydzień. Rodzina to przecież świętość, a miejsca macie sporo. No i zaczął sam pić, więc go zaprosiłam.
To był ostatni kroplą, która przelała czarę.
— Nie. — Głos Kasi zabrzmiał twardo, choćby dla niej samej zaskakująco.
— Co?! — Halina zmarszczyła czoło.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Jarek, ani Ania, ani pani. Już dość. Gościcie tu od tygodnia i mam tego dosyć.
Teściowa powoli się odwróciła i zmierzyła ją lodowatym spojrzeniem.
— Co to za ton? Męża spytałaś?
— Mąż nie ma z tym nic wspólnego. To moje mieszkanie. I nie zamierzam dłużej znosić, jak narzuca pani tu swoje zasady. To mój dom, Halino Kazimierzowo. Swój dom niech pani urządza po swojemu, ale nie u mnie.
Halina ściągnęła gęste brwi. Jej twarz poczerwieniała; zdawało się, iż zaraz wybuchnie. Ale coś w tonie Kasi sprawiło, iż się zatrzymała.
— Ach, tak? — rzuciła po chwili. — No cóż. Chyba czas wracać do siebie. Jak można żyć w takich warunkach? Będę pamiętać, jaka z ciebie gospodyni.
I jeszcze tego samego wieczoru Halina i Ania pakowały swoje rzeczy, rzucając Kasi pogardliwe spojrzenia.
Tomasz coś mamrotał w obronie matki, ale Kasia spojrzała mu zimno w oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy mieli normalną rodzinę, Tomaszu, lepiej teraz stań po mojej stronie.
Pół roku później Halina zadzwoniła, by złożyć im życzenia z okazji rocznicy. W jej głosie brzmiała nieznana wcześniej serdeczność. Nigdy więcej nie nocowała w ich mieszkaniu, nie próbowała zająć sypialni, a choćby czasem chwaliła Kasię za jej pierogi, gdy odwiedzała ich tylko na chwilę. Przestała być królową i zachowywała się jak gość. A Kasia po raz pierwszy od dawna poczuła, iż w końcu jest kimś, kogo się szanuje.