*Niezwykłe spotkanie*
Na jubileusz do Danuty Stanisławowej zjechali się bliscy i znajomi sześćdziesiąt lat, niby jeszcze nie starość, ale też nie młodość. Mimo wieku wciąż tryska energią, wszystko w jej rękach się pali. Zawsze powtarza z uśmiechem:
Jeszcze mam proch w prochownicach, mogę choćby się podzielić!
W kawiarni tłok: mąż, dwaj synowie z żonami, krewni i byli koledzy z pracy. Odeszła na emeryturę, choć trudno jej uwierzyć, iż już nie wróci do biura, gdzie przez lata była główną księgową.
Nie żegnam się na zawsze, będę was odwiedzać! mówiła półżartem. Ale siedzieć w domu? Nie wyobrażam sobie.
Koledzy szanowali Danutę dusza człowiek, zawsze pomoże, doradzi. Dyrektor żałował, iż traci takiego specjalistę, ale co było robić.
Danusiu, nie damy wam spokoju, będziemy dzwonić! żartowali, żegnając ją.
Dzwóńcie, dziewczyny, tylko dzwóńcie!
A teraz wszyscy w kawiarni, uśmiechnięci, eleganccy. Jubilatka lśni jak gwiazda suknia w kolorze kawy, naturalne korale, choćby buty na obcasie, choć dawno ich nie nosiła.
Mamo, jakaś ty piękna! chwalili synowie, wręczając ogromne bukiety róż.
Dziękuję, kochani całowała ich kolejno.
Impreza udała się, wszyscy wyszli najedzeni i weseli. Mąż, Wojciech, nie spuszczał z żony wzroku dziś była wyjątkowa. Przeżyli razem czterdzieści lat, wychowali porządnych synów, teraz czas na siebie.
Włodek, daj spokój z tą pracą, już czas namawiała.
Pomyślę, Danuś, ale bez roboty nie wytrzymam. Może do siedemdziesiątki odpowiadał. Nasze pokolenie takie już jest, harować przywykło.
Nazajutrz Danuta wstała wcześnie. W domu goście synowie, siostra z mężem, starzejąca się matka. Dom, który Wojciech budował latami (no, nie sam, ale nadzorował), teraz błyszczał duży, dwupiętrowy, zawsze miejsce dla rodziny.
Kręciła się po kuchni. Goście wyjadą wieczorem, trzeba ich nakarmić. Synowie uwielbiają jej wiśniowe ciasto już pachniało w piekarniku.
Obudzą się, zjedzą, wypiją herbatę Kocham te chwile, gdy dom pełen ludzi. Choć z Włodkiem sami też dobrze westchnęła. Tylko matka, schorowana, rzadko wychodzi z pokoju.
Za plecami rozległ się głos męża:
Danusiu, no przecież masz już te sześćdziesiąt lat! Powinnaś się oszczędzać śmiał się. Ale komu ja to mówię
Jakby ona mogła leżeć, gdy goście w domu! Zawsze wstawała pierwsza, gotowała obfite śniadanie. Wojciech, siadając, zwykle mówił:
Śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację
A kolację? pytała Danuta.
Kolację też zjem sam! kończył, i oboje wybuchali śmiechem.
Goście powoli się budzili, kuchnia zaroiła się od śmiechu.
Ale tu u was pięknie mówiła Irena, siostra Danuty. Czysto, przytulnie, ogród zadbany. Brawo, Danusiu.
Co ja? Bez Włodka by się nie udało pogłaskała męża po włosach.
A Wojciech, patrząc na nią czule, dodawał:
Moja Danusia to żywioł. Ciągnie mnie za sobą, a razem wiadomo góry przeniesiemy.
Szczęściarze jesteście westchnęła Irena.
No tak. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ciekawe, jakby to było, gdybyśmy się nie spotkali?
Wszyscy parsknęli śmiechem historię ich poznania znali na pamięć.
Mamo, opowiedz! prosił młodszy syn. Albo lepiej tato, ty to z dramatem potrafisz.
W czasach studenckich Wojciech i Danuta spotkali się w autobusie. On wracał z zajęć, wtłoczony między pasażerów, wkuwał notatki. Z Oliwią właśnie się pokłócił tydzień bez słowa. Matka odradzała:
Synku, nie podoba mi się ta twoja Oliwia. Coś w jej oczach nieżyczliwe.
Nagle ktoś trącił go w ramię konduktor:
Bilet proszę.
Wojciech podał pieniądze, dostał bilet i złotówkę reszty. Wsunął rękę do kieszeni i nagle
Danuta jechała do akademika. Konduktor d