**Nieoczekiwane Odsłonięcie: Zdrada Męża**
Anna odkryła zdradę męża przypadkiem…
Jak to często bywa, żony dowiadują się ostatnie. Dopiero później Anna zrozumiała znaczenie dziwnych spojrzeń kolegów i szeptów za jej plecami. Dla nikogo nie było tajemnicą, iż jej najlepsza przyjaciółka, Zosia, romansowała z Robertem. Anna choćby tego nie podejrzewała.
Wszystko wyszło na jaw tej nocy, gdy niespodziewanie wróciła do domu. Od lat pracowała jako lekarz w szpitalu. Tego wieczoru miała dyżur, ale młoda koleżanka, Kasia, poprosiła o przysługę:
Aniu, mogłabyś zamienić się ze mną dyżurami? Ja dziś za ciebie, a ty w sobotę za mnie. jeżeli oczywiście nie masz innych planów. Moja siostra wychodzi za mąż, ślub jest w sobotę.
Anna się zgodziła. Kasia była miłą i uczynną dziewczyną. Poza tym, ślub to ważna sprawa.
Tego wieczoru wróciła do domu podekscytowana chciała zrobić mężowi niespodziankę. Ale to ona została zaskoczona.
Gdy tylko przekroczyła próg, usłyszała głosy dochodzące z sypialni. Jeden należał do Roberta, drugi… też go rozpoznała, tylko nie spodziewała się go usłyszeć w tej sytuacji. To był głos Zosi. Słowa, które padły, nie pozostawiały wątpliwości co do ich relacji.
Anna wyszła z mieszkania tak cicho, jak weszła. Spędziła bezsenna noc w szpitalu. Jak teraz spojrzy w oczy kolegom? Wszyscy wiedzieli, tylko ona była ślepa z miłości do Roberta, ufała mu bezgranicznie. Był sensem jej życia. Dla niego była gotowa na wiele. Zrezygnowała choćby z marzenia o dzieciach. Za każdym razem, gdy poruszała temat, Robert mówił, iż jeszcze nie jest gotowy, iż powinni cieszyć się życiem. Teraz Anna rozumiała nie chciał dzieci, bo nie traktował ich związku poważnie.
Tej bezsennej nocy podjęła jedyną słuszną decyzję. Następnego ranka złożyła wniosek o urlop, a potem wypowiedzenie. Wróciła do domu, spakowała swoje rzeczy i uciekła na dworzec. Odziedziczyła po babci mały dom na wsi. Tam właśnie pojechała, wierząc, iż mąż nie będzie jej szukał na końcu świata.
Na stacji kupiła nową kartę SIM, starą wyrzuciła. Przerwała wszelkie więzy z poprzednim życiem i odważnie ruszyła naprzód.
Następnego dnia wysiadła na znanej stacji. Ostatni raz była tu dziesięć lat temu, na pogrzebie babci. Wszystko wyglądało tak samo spokój, niewielu ludzi. *Właśnie tego teraz potrzebuję*, pomyślała.
Dotarła do wioski, łapiąc okazję, a potem szła jeszcze dwadzieścia minut do domu babci. Podwórko zarosło tak gęsto krzakami, iż ledwo doszła do drzwi.
Zajęło jej tygodnie, by doprowadzić dom i ogród do porządku. Sama nigdy by nie dała rady. Ale sąsiedzi pomagali. Wszyscy pamiętali jej babcię, panią Jadwigę, która przez ponad 40 lat uczyła dzieci w miejscowej szkole. Kilka pokoleń wiejskich maluchów nauczyło się czytać i pisać dzięki niej. Teraz wielu chciało odwdzięczyć się Annie w imię pamięci o ukochanej nauczycielce.
Anna nie spodziewała się tak ciepłego przyjęcia. Była wdzięczna każdemu, kto pomógł jej urządzić się na nowo.
Wieść, iż Anna jest lekarzem, gwałtownie rozeszła się po wsi. Pewnego dnia sąsiadka Marysia przybiegła w panice:
Aniu, przepraszam, dziś nie pomogę. Moja najmłodsza córeczka jest chora. Pewnie coś nieświeżego zjadła, boli ją brzuch od rana.
Chodź, zobaczę ją Anna wzięła torbę i ruszyła za sąsiadką.
Mała Ola miała zatrucie pokarmowe. Anna pomogła założyła sondę i wytłumaczyła Marysi, jak opiekować się dziewczynką.
Dziękuję, Aniu Marysia nie wiedziała, jak wyrazić wdzięczność. Ty jesteś lekarzem. Tu do najbliższego ośrodka zdrowia jest 60 kilometrów. Mieliśmy pielęgniarza, ale rok temu przeszedł na emeryturę i nikt go nie zastąpił.
Od tamtej pory mieszkańcy przychodzili do Anny po pomoc. Nie mogła odmówić przyjęli ją tak serdecznie, pomogli, jak mogli.
Gdy władze lokalne dowiedziały się o lekarce, zaproponowali jej pracę w rejonowej przychodni.
Nie, nie będę tam pracować Anna odpowiedziała stanowczo. Ale jeżeli zgodzą się otworzyć punkt lekarski w naszej wsi, chętnie się tym zajmę.
Urzędnicy tylko pokiwali głowami lekarka z miasta, z takim doświadczeniem, chce pracować na wsi? Ale Anna nie zmieniła zdania. niedługo wiejski punkt znów działał, a Anna przyjmowała pacjentów.
Pewnej nocy ktoś zapukał do drzwi. Anna nie zdziwiła się późną wizytą ludzie chorują o każdej porze.
Otworzyła i wpuściła nieznajomego mężczyznę. Po jego minie od razu poznała, iż dzieje się coś poważnego.
Pani Anno, przyjechałem z okolic Kielc, jakieś 15 kilometrów stąd. Moja córka jest bardzo chora. Myślałem, iż to zwykłe przeziębienie, ale gorączka trwa już trzy dni. Proszę, niech pani jedzie ze mną, pomoże mojemu dziecku.
Anna gwałtownie się spakowała, wypytując o objawy.
Gdy dotarli, zobaczyła bladą dziewczynkę w łóżku. Dziecko ciężko oddychało, usta miało spierzchnięte, a powieki drżały w rytm oddechu.
Po badaniu Anna oznajmiła:
To poważne. Trzeba jechać do szpitala.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
Jest tylko ona i ja. Jej matka zmarła przy porodzie. To jedyne, co mam. Nie mogę jej stracić.
Ale w szpitalu pomogą szybciej. Ja kilka tu zdziałam. Potrzebne są leki, których nie mam.
Niech pani powie, jakie, ja zdobędę. Tylko nie wieźmy jej do szpitala, proszę. W mieście jest apteka całodobowa, gwałtownie wrócę. Ale… nie mam z kim zostawić dziewczynki.
Anna widziała jego przerażenie. Dopiero teraz przyjrzała mu się uważnie. Był w jej wieku, wysoki, szczupły, z bujną, kasztanową czupryną. Oczy miał ciemnozielone, a rzęsy jakby zazdrosne kobiety je zaprojektowały.
Zostanę z nią powiedziała. Jak ma na imię?
Zuzia odpowiedział czule, patrząc na córkę. A ja jestem Marek. Dziękuję, doktor!
Anna wypisała recept










