Niespodziewana wizyta krewnych i ich nieplanowany pobyt

newsempire24.com 3 godzin temu

Cóż, co o tym sądzicie? Krewni mojej teściowej, Tamary Stanisławowej, przyjechali na dwa tygodnie przed Wielkanocą i, jak się zdaje, nie zamierzają się wyprowadzać.

Ja, Elżbieta, już nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Ci goście to istny prezent losu, a wygląda na to, iż postanowili zamienić nasz dom w swój prywatny pensjonat. Tamara Stanisławowa, zamiast ich powstrzymać, tylko przytakuje i karmi ich pierogami. Nie wspomnę już o moim mężu, Pawle, który udaje, iż to w ogóle nie jego sprawa. Więc postanowiłam wam o tym opowiedzieć, bo sama jestem ciekawa, czyja wytrzymałość pierwsza pęknie – moja czy ich.

Wszystko zaczęło się pewnego poranka, gdy obudził mnie hałas w kuchni. Myślę – może Paweł postanowił mnie zaskoczyć i przygotowuje śniadanie? Ale skąd! Wchodzę, a tam cała delegacja: ciotka Weronika, jej mężczyzna Waldemar i ich córka Klaudia – wszyscy z jakiejś zapadłej mieściny, gdzie, jak wynika z ich opowieści, życie jest nudniejsze niż w naszej zamrażarce. Przyjechali „na Święta”, ale najwyraźniej uznali, iż świętowanie zaczyna się na dwa tygodnie wcześniej. Tamara Stanisławowa, promienna jak pisanka, już uwijała się przy kuchni, smażąc schabowego. „Elżbietko, toż to rodzina! – mówi. – Trzeba ich przyjąć po ludzku!” A ja patrzę na te walizki w przedpokoju i wiem, iż to na długo.

Ciotka Weronika to kobieta głośna niczym syrena strażacka. Od progu zaczęła opowiadać, jak u nich wszystko drogie, a u nas to „warszawski raj”. Przy okazji od razu zabrała się za lustrację naszego domu. „Oj, Elżbietko, dlaczego zasłony takie zakurzone? A co to za plamy na dywanie?” – pyta, a sama zagląda do szafy, jakby sprawdzała, czy dobrze składam pranie. Zacięłam zęby i milczałam, ale we wrze wrzałam. Waldemar, jej mąż, okazał się zupełnym przeciwieństwem – cichy jak szyba. Całymi dniami siedzi w salonie, ogląda telewizję i prosi, by „przestawić na wędkarstwo”. A Klaudia, ich dwudziestoletnia córka, żyje w telefonie, ale i tak potrafi pochłonąć połowę naszych zapasów. Raz weszłam do kuchni, a ona dopija mój ulubiony jogurt. „Oj, myślałam, iż to wspólne!” – mówi. Wspólne, jasne, tylko nie dla ciebie, Klaudziu!

Tamara Stanisławowa, zamiast delikatnie zasugerować krewnym, iż czas na powrót do domu, tylko dolewa oliwy do ognia. Codziennie gotuje jak na wesele: rosół, pierogi, kotlet schabowy, sernik. A krewni, rzecz jasna, wniebowzięci. „Tamarko, tyś nasza żywicielka!” – cmoka ciotka Weronika, a sama dopomina się o dokładkę. Próbowałam rozmawiać z teściową – może przestań ich tak rozpieszczać? Ale ona tylko załamała ręce: „Elżbietko, jak możesz? Toż to rodzina! Przyjeżdżają raz na sto lat!” No tak, i wygląda na to, iż zamierzają zostać jeszcze na następne sto.

Paweł, mój mąż, w tej sytuacji to mistrz neutralności. Mówię mu: „Pawle, pogadaj z mamą, niech im podpowie, iż czas do domu”. A on: „Elżbietko, no wytrzymaj, to goście”. Goście?! U nas to już nie dom, tylko schronisko młodzieżowe! choćby do łazienki chodzę teraz według harmonogramu, bo Klaudia godzinami robi tam zdjęcia. A wczoraj ciotka Weronika zaproponowała, iż „pomoże w sprzątaniu” i tak wyszorowała moją ulubioną patelnię, iż teraz nic się na niej nie smaży. „Myślałam, iż tak lepiej!” – oznajmiła. Lepiej, oczywiście, na złom.

Najzabawniejsze, iż już układają plany. Ciotka Weronika oświadczyła, iż zostanie do majówki, by „zobaczyć, jak u nas kiełbaski się grilluje”. Waldemar marzy o rybach z Pawłem, a Klaudia prosi, by zawieźć ją do galerii handlowej, bo u nich „nie ma porządnych ciuchów”. Siedzę i myślę: kiedy w końcu wyjadą? I, co ważniejsze, jak ja mam dotrwać do tego dnia bez załamania nerwowego?

Zaczęłam już układać plany, jak ich wykurzyć. Może powiedzieć, iż zaczyna się remont? Albo iż wyjeżdżamy na wakacje? Ale Tamara Stanisławowa zdaje się tylko cieszyć z tej inwazji. Wczoraj zaproponowała choćby wielkanocne przyjęcie z sąsiadami. „Niech wszyscy widzą, jaka u nas zgodna familia!” – oznajmiła. Zgodna, pewnie, tylko ja już czuję się jak obca we własnym domu.

Jedyna rzecz, która mnie ratuje, to poczucie humoru. Wieczorem, gdy wszyscy już śpią, nalewam sobie herbatę i wyobrażam sobie, jak piszę poradnik „Jak przetrwać najazd rodziny”. Będą w nim rozdziały o chowaniu jedzenia, uśmiechaniu się, gdy chce się krzyczeć, i o tym, jak nie zabić teściowej za jej gościnność. A tak na poważnie – wiem, iż to tymczasowe. W końcu wyjadą, a dom znów będzie nasz. Tymczasem odliczam dni do Wielkanocy i modlę się, by ciotka Weronika nie wpadła na pomysł zostania do lata.

Ciekawe, czy ktoś jeszcze ma takich krewnych? I jak sobie z nimi radzicie? Bo ja jestem już na krawędzi, ale poddawać się nie zamierzam. Może do świąt stanę się mistrzynią zen. Albo przynajmniej nauczę się chować jogurty tak, by Klaudia ich nie znalazła…

Idź do oryginalnego materiału