**Niespodziewani goście. Jak synowa postawiła teściową do pionu**
Kuchnia wypełniła się ostrym aromatem gotującego się barszczu, który energicznie mieszała Wanda Piotrowska, sapiąc i głośno oddychając. Panowała w tym niewielkim pomieszczeniu jak królowa, rozkazując drewnianą łyżką niczym berłem. Za oknem szarzała mgła wczesnej wiosny, ale dla Hanny, synowej Wandy Piotrowskiej, nie było czasu w spokój i ciszę. Jej uporządkowane życie legło w gruzach wraz z przyjazdem wiecznie niezadowolonej gości, która nie tylko zakłóciła porządek, ale zdawała się objąć władzę nad tą małą rodziną z jasnym hasłem: „Ja tu rządzę”.
Wanda Piotrowska była kobietą postawną. Jej pełne policzki nadawały twarzy wyraz ważności, a chłodne oczy pod gęstymi, jeszcze niesiwymi brwiami patrzyły z taką osądzającą przenikliwością, iż aż chciało się natychmiast przepraszać, choćby za samo kichnięcie. Mówiła twardo, jakby jej słowa były nie opinią, ale ostateczną prawdą. Właśnie remontowała swoje mieszkanie i przyjechała do młodych na „krótki” pobyt.
— Sypialnia u was, oczywiście, malutka — mruknęła teściowa pierwszego wieczoru, rozglądając się po pokoju. — No cóż, na raz się nada. Pościel mi świeżą zrób, nie tę, którą sami używacie. Ja nie po hotelach jeżdżę, tylko do rodziny.
Hanna zatrzymała się, zaskoczona tym żądaniem.
— Ale to nasza sypialnia — odparła cicho, nie kryjąc irytacji. — Śpimy tu z Jackiem!
Teściowa tylko prychnęła.
— No i co? W salonie maczie szeroką kanapę. Młodzi, zdrowi, przeżyjecie. Widzę, iż wygodnicka z ciebie? A ja muszę dbać o kręgosłup! Nie martw się, to tylko na chwilę.
„Na chwilę” brzmiało niewinnie, ale Hanna od razu zrozumiała, iż ten „krótki” pobyt przeciągnie się w nieskończoność.
Zaledwie zaczęła oswajać się z nieproszoną gością, gdy po dwóch dniach zadzwonił dzwonek do drzwi. Na progu stała Kasia, młodsza córka Wandy Piotrowskiej. Wesoła, beztroska i bezrobotna dwudziestolatka wtargnęła do mieszkania z wielką torbą.
— Cześć, jestem u was — oznajmiła, zrzucając buty pod drzwiami. — Zostanę na parę dni. choćby na podłodze prześpię się, ale teraz jestem bez grosza, a mama tu jest, więc nie ma kto mnie nakarmić. Hanna, zrób herbaty, jestem padnięta po podróży.
Hanna stała jak rażona gromem. To było jej mieszkanie, jej dom, jej przestrzeń. A jednak z każdym dniem czuła się w nim coraz bardziej obco.
— Jacek! — wykrzyknęła później, gdy zostali sami w kuchni. — Co to ma znaczyć? Dlaczego mam wszystkich obsługiwać? Dlaczego zachowują się, jakby to był ich dom? Kiedy twoja matka wyjedzie? I dlaczego Kasia tu jest?!
Jacek tylko wzruszył ramionami.
— No wiesz, jaka jest mama — odparł spokojnie. — Nie przejmuj się. niedługo wyjadą.
— „Wkrótce”? Za tydzień czy za miesiąc? — Hanna niemal się zakrztusiła. — choćby nie pytają! A ta „królowa” zabiera NASZĄ sypialnię, Jacek!
— Nie zaczynaj, dobrze? — przerwał zirytowany. — Mama jest starsza, trzeba jej pomagać.
Hanna wzięła głęboki oddech i zamilkła. Ale fala gniewu wezbrała w jej piersi.
Każdy kolejny dzień ciągnął się jak błoto. Wanda Piotrowska nie ustawała w komenderowaniu: wysyłała Hannę po zakupy, pouczała, jak „właściwie gotować dla rodziny”, krytykowała wszystko — od fryzury Hanny po jej, jak mówiła, „mizerne umiejętności kulinarne”. Hanna zaciskała zęby, gotując barszcze i bigos, który teściowa uwielbiała.
Aż pewnego dnia Wanda oznajmiła:
— Za kilka dni przyjedzie Tomek, mój syn, twój szwagier. Nie macie nic przeciwko, prawda? Po rozwodzie nudzi mu się na wsi. Niech u was pomieszka z tydzień. Rodzina to przecież świętość, a u was miejsca dostatek. A i pić zaczął od samotności, więc lepiej, żeby był pod opieką.
To było już za wiele.
— Nie. — Głos Hanny zabrzmiał twardo, choćby dla niej samej zaskakująco.
— Co? — Wanda zmarszczyła brwi.
— Powiedziałam: nie. Koniec z tym. Ani Tomek, ani Kasia, ani pani. Dosyć. Gościcie tu od tygodnia i mam dość.
Teściowa powoli się odwróciła, mierząc ją lodowatym wzrokiem.
— Co to za ton? Męża spytałaś?
— Mąż tu nie gra roli. To moje mieszkanie. I nie zamierzam dłużej tolerować, jak pani tu rządzi. To mój dom, Wando Piotrowska. Swój dom ma pani u siebie. Tam niech pani ustala zasady, ale nie tutaj.
Wanda Piotrowska ściągnęła brwi. Jej twarz poczerwieniała, jakby miała wybuchnąć. Ale coś w głosie Hanny sprawiło, iż się zatrzymała.
— Ach, tak? — warknęła po chwili. — No cóż. W takim razie wracam do siebie. Nie da się tu żyć w takich warunkach. Będę pamiętać, jaka z ciebie gospodyni.
I jeszcze tego wieczoru Wanda Piotrowska wraz z córką pakowały swoje rzeczy, rzucając Hannie pogardliwe spojrzenia.
Jacek coś bąkał w obronie matki, ale Hanna tylko zimno spojrzała mu w oczy.
— jeżeli chcesz, żebyśmy mieli normalną rodzinę, Jacek, lepiej stań teraz po mojej stronie.
Pół roku później Wanda Piotrowska zadzwoniła, by pogratulować im rocznicy. W jej głosie brzmiała niespotykana dotąd serdeczność. Już nigdy nie nocowała w ich mieszkaniu, nie próbowała zająć sypialni, a choćby czasem chwaliła Hannę za jej ciasta, gdy wpadała w odwiedziny na krótko. Przestała grać królową — zachowywała się jak gość. A Hanna po raz pierwszy od dawna poczuła, iż wreszcie zaczęto ją szanować.