Przyjechałam do córki bez zapowiedzi… i odkryłam to, czego nie chciałam wiedzieć.
Czasem myślę, iż szczęście to gdy twoje dzieci są zdrowe, bezpieczne i mają własne rodziny. Uważałam się za szczęściarę: kochający mąż, dorosła córka Zosia, wnuki — Jasio i Hania. Nie żyliśmy w luksusie, ale mieliśmy ciepło domowego ogniska. Czego więcej pragnąć?
Zosia wyszła za mąż młodo — miała ledwie dwadzieścia jeden lat, a jej wybrany, Marek Nowak — ponad trzydzieści. Nie protestowaliśmy: stateczny mężczyzna z pracą, własnym mieszkaniem w Warszawie. Żaden student-wagabunda, tylko człowiek z głową na karku. Wziął na siebie koszty wesela, sfinansował podróż poślubną do Gdańska, zasypywał Zosię drogimi prezentami. Rodzina tylko szeptała: „Zosi się udało, jak w bajce”.
Pierwsze lata układały się idealnie. Urodził się Jasio, potem Hania, przeprowadzili się do większego domu, odwiedzali nas regularnie. Z czasem jednak Zosia stała się cicha, zamyślona. Uśmiechała się rzadziej, odpowiadała półsłówkami. Mówiła, iż wszystko w porządku, ale w głosie czuć było pustkę. Serce matki nie myli się — coś było nie tak.
Pewnego ranka postanowiłam działać. Dzwoniłam — cisza. Pisałam — wiadomości bez odpowiedzi. Wsiadłam w pociąg do Warszawy. „To niespodzianka” — myślałam. „Tęskniłam, tyle”.
Zosia zdębiała na mój widok. Nie ucieszyła się — zaniemówiła. Jej oczy zaszły mgłą, gwałtownie schowała się w kuchni. Przytuliłam wnuki, pomogłam przy obiedzie, zostałam na noc. Wieczorem Marek wrócił późno. Na kołnierzu koszuli — długi, jasny włos, a z jego płaszcza sączyła się woń drogich perfum. Pocałował żonę w policzek — skinęła głową bez słowa.
Nocą, szukając szklanki wody, usłyszałam jego szept na balkonie: „Już niedługo, kotku… Nie, ona niczego nie podejrzewa”. Ścisnęłam szkło tak mocno, iż mało nie pękło. Zrobiło mi się słabo.
Rano spytałam Zosię wprost: „Wiesz o wszystkim?”. Zamarła, spuściła wzrok: „Mamo, błagam… Nie mieszaj się. U nas wszystko gra”. Nie ustąpiłam. Wymieniłam każdy szczegół. Ona, jakby recytowała wyuczoną lekcję, powtarzała: „To twoje wymysły. Marek jest dobrym ojcem. Daje nam wszystko. A miłość… przemija”.
Wypłakałam się w łazience. Czułam, iż tracę nie tylko zięcia, ale i córkę. Żyła z nim nie z miłości, ale z obowiązku. Ze strachu przed utratą wygodnego życia. A on… wykorzystywał jej milczenie.
Wieczorem postawiłam go pod ścianą: „Wiem, co robisz”. Nie zaprzeczył.
— No i co? — wzruszył ramionami. — Nie porzucam Zosi. Śpię w domu, płacę rachunki. Ona wie i jej to pasuje. A ty… trzymaj się z daleka.
— A jeżeli opowiem jej wszystko?
— Wie. Woli nie wiedzieć. Tak jest łatwiej.
Wróciłam do domu z sercem jak kamień. Z jednej strony — dorośli ludzie, ich wybory. Z drugiej — moje dziecko, które chroniłam przed każdym bólem. Teraz muszę patrzeć, jak gaśnie u boku człowieka, dla którego jest tylko… wygodną meblościanką.
Nie wiem