Niespodzianka z iskrą: jak prawie doszło do pożaru podczas przygotowań do wyjątkowego dnia.

polregion.pl 4 dni temu

Niespodzianka z iskierką: jak Sławek prawie spalił dom na Dzień Kobiet

Świat w mieszkaniu Bożeny eksplodował, zanim jeszcze przekroczyła próg. W klatce schodowej unosił się dym, po schodach spływała mydlana woda, a powietrze było napięte jak struna – jakby szeptało: „Nie wchodź… Lepiej zawróć”. Ale Bożena, kobieta twarda, dyrektorka dużej firmy, nie należała do tych, którzy się cofają.

Pchnęła drzwi, rzuciła na półkę bukiet z korporacyjnego spotkania, zrzuciła buty, jakby zrzucała ciężar całego dnia, i wsunęła stopy w kapcie. Choć, sądząc po kałużach, lepiej pasowałyby kalosze. Wewnątrz coś dziko warczało, trzaskało i dymiło. W kącie zaś wył w niebogłosy kot.

— Sławek?! Co się tu, do diabła, dzieje?! — warknęła, przedzierając się przez parę i swąd spalonego tłuszczu.

Mąż wyłonił się z głębi mieszkania. W samej bieliźnie, bosy, twarz w zadrapaniach i sadzy, z sińcem pod okiem i głową owiniętą ręcznikiem jak Tuareg na pustyni. Wyglądał, jakby nie przygotowywał się do święta, ale walczył z miotaczami ognia pod Monte Cassino.

— Bożeniu… Myślałem, iż wrócisz później… korporacyjka, przecież zwykle zostajesz do końca…

Bożena, choćby nie zdziwiona, usiadła na pufie, zamknęła oczy i powiedziała stanowczo:

— Melduj się. Wszystko. I bez „kochanie” i „nie martw się”. Martwiłam się, gdy w latach dziewięćdziesiątych nachodzili mnie recywiści. Martwiłam się, gdy firma stała na krawędzi upadku. Potem już nie wpadam w panikę. A teraz – mów, co ty tu narobiłeś.

Sławek przełknął ślinę.
— Chciałem zrobić niespodziankę. Święto. Zasługujesz na coś wyjątkowego… Postanowiłem się ogarnąć, uprać, pieczeń upiec, podłogi umyć…

— Pieczeń? — doprecyzowała Bożena.

— Nie pieczeń… Pranie. Pralka zaczęła przeciekać. No, nie od razu. Najpierw włożyłem mięso do piekarnika, potem poszedłem do łazienki, a tam – kot.

— Kot żyje?

— No… oczywiście! — oburzył się Sławek. — Tylko trochę mokry. I wkurzony. Przysięgam, gdy włączałem pralkę – nie było go w środku. On się jakoś… dostał.

— Dostał?! Do ZAMKNIĘTEJ pralki?!

— No, może się przecisnął…

Bożena zakryła twarz dłońmi.
— Dobrze, kontynuuj. Ale najpierw pokaż mi kota. Muszę się upewnić, iż chociaż on przeżył.

— Eee… On jest w salonie. Tam… przywiązany. Dla jego bezpieczeństwa. I żeby wyschł.

— Łapy na miejscu?

— Wszystkie cztery. Tylko… unieruchomione. Tymczasowo.

— I co dalej?

— No więc biegłem do prania, czuję – pali się. Otwieram piekarnik, a mięso zmieniło się w węgiel. Dolałem oleju – buchnęły płomienie. Oparzyłem brwi. Wtedy kot zaczął wyć. Pędzę do pralki, a ta nie chce się otworzyć. A kot za szybą – oczy jak u demona. I wrzeszczy! A ja stoję między piekłem w kuchni a piekłem w łazience. Wziąłem łom. Rozwaliłem. Kot wyskoczył i zaczęło się…

— Jezu… — wyszeptała Bożena.

— Rozwalił dwie wazy, obsikał dywan, zerwał zasłony, podrapał tapetę, strącił szampana, sąsiedzi z dołu grozili, iż wezwą policję i wiedźmę. A ja go złapałem i przywiązałem. Suszę. A tobie, Bożeniu, chciałem zrobić niespodziankę…

Bożena wstała. Przeszła do salonu. Widok mógłby wywołać zawał u innej kobiety, ale nie u niej. Kot – przywiązany do kaloryfera, z pyskiem owiniętym szalikiem, dym w powietrzu, kałuże, potłuczone szkło. Jak po bitwie. Sławek kręcił się za nią, próbując coś wyjaśnić:

— No on nie chciał siedzieć. Bałem się, iż nie wyschnie. A żeby nie piszczał – usta mu zasłoniłem. Ale wszystko w porządku!

Bożena odwiązała kota, otarła go ręcznikiem z głowy Sławka, przytuliła.

— Draniu jeden, Sławku. Mógł się udusić. Chociaż po pralce wydaje mu się teraz, iż jest niezniszczalny.

Usiadła z kotem na kanapie i spojrzała na męża:

— No?

— Co „no”? — zmartwił się. — Mam się teraz powiesić? Czy później?

— Życz mi szczęścia, głupku. Dzisiaj Ósmy Marca.

Sławek ożył, wybiegł z pokoju i wrócił po chwili z uroczystą miną, uklęknął przed żoną, wyciągnął ręce za plecami.

— Bożeniu, słoneczko moje. Trzydzieści lat jesteś ze mną, a ja nie przestaję się tobą zachwycać. Jesteś silna, piękna, cierpliwa i kochana. Z okazji Dnia Kobiet!

Podarował jej pudełeczko z pierścionkiem i zmiętoszony, oberwany bukiet.

— Kwiaty były ładne… dopóki kot… no wiesz…

Bożena westchnęła, powąchała róże.
— choćby pachną. I, o dziwo, nie spalenizną. Sławku, koniec z eksperymentami. Po prostu kwiaty. Po prostu przytul. Po prostu nie podpalaj mieszkania. Dobrze?

— Chciałem tylko czegoś wyjątkowego. W pracy dostajesz luksusowe prezenty, a ja… chciałem z serca. Domowo. Z duszą. I z iskierką. No i wyszło…

— Wyszło — uśmiechnęła się Bożena. — Z duszą, z iskierką i z groźbą wezwania straży pożarnej. Chodź. Naprawiajmy dom. Przepraszajmy sąsiadów. Bo faktycznie wiedźmę wezwą. Choć kto wie, może ona też ma swojego Sławka. Takiego samego… pomysłowego. Trzeba będzie ją ostrzec.

Kot w tym momencie ziewnął, owinął ogonem nogę Bożeny i, jakby w geście solidarności, demonstracyjnie fuknął w stronę Sławka. Święto się udało. I to jakie!

Idź do oryginalnego materiału