„Ty rozbijasz nam małżeństwo!” — synowa oskarżyła mnie o coś, czego nie zrobiłam.
— Powiedziała mi wprost, iż marzę o zniszczeniu ich związku. Wyobrażasz to sobie? — drżącym głosem opowiada Halina Marecka, starsza, elegancka kobieta z piętnem zmęczenia na twarzy. — Wypowiedziała to bez cienia skrępowania, jakby w ogóle nie miała sumienia. A ja przecież… ja chciałam tylko dobrze.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, gdy jej syn, dwudziestosiedmioletni Krzysztof, wpadł w tarapaty. Niedawno wtedy ożenił się z dziewczyną z prowincji — Kingą. Młodzi mieszkali w wynajętym mieszkaniu w Łodzi, niby nieźle, choćby odkładali powoli na własne „kawalerkę”. Ale kryzys nie oszczędza nikogo: Krzysztof stracił pracę i opłacanie czynszu stało się niemożliwe. Więc Halina — kobieta o wielkim sercu — zaproponowała, by się do niej wprowadzili, do jej trzypokojowego mieszkania na Woli.
— Mogli skończyć pod mostem — mówi z goryczą. — A ja ich przygarnęłam. Swoich nie zostawiam.
Z początku było jako tako. Ale gwałtownie zaczęło się to, na co Halina nie była przygotowana. Okazało się, iż Kinga nie miała pojęcia o prowadzeniu domu. Zostawiała kłęby włosów w wannie, nieposłane łóżko, brudne talerze w zlewie. Naczynia, zdaniem teściowej, myła tylko wtedy, gdy już nie było z czego jeść — i to wyłącznie dla siebie.
— Potrafiła zrobić sobie jajecznicę, zjeść — i zostawić patelnię, jak stała. Zero szacunku. A ja bałam się choćby słowa powiedzieć — od razu się obrażała, iż ją upokarzam. A ja przecież tylko chciałam, żeby zrozumiała: to nie hotel, to mój dom.
Halina wspomina, jak próbowała nawiązać kontakt: mówiła spokojnie, życzliwie, oferowała pomoc, rady. Ale w odpowiedzi — tylko wściekłe spojrzenia i pretensje. Kinga uważała, iż skoro ich zaprosili, to już: teraz „gospodyni” ma się dostosować.
— Doszło do tego, iż przestałam zapraszać gości. Siostra przyjechała, zobaczyła, w jakim bałaganie żyjemy, i tylko ciężko westchnęła. Spłonęłam ze wstydu. Całe życie przyzwyczajona do porządku, a tu jak na śmietniku.
Syn, według Haliny, starał się nie wtrącać. Mówił: „Nie wchodź w to, sami się dogadamy”. Ale w końcu matka nie wytrzymała i postawiła ultimatum: albo pogadasz z żoną, albo będziecie musieli się wyprowadzić. Rozmowa z Kingą w końcu się odbyła, i od tamtej pory zaczęła choć trochę sprzątać. Niedokładnie, byle jak, ale zawsze coś.
Jednak spokój nie trwał długo. Kłótnie nasilały się, Kinga krzyczała, iż „nie wynajęła się do sprzątania” i „nie będzie żyła po cudzych zasadach”. Gdy Krzysztof próbował ją uciszyć, opluwała go zarzutami o „chodzeniu w pantofelkach” i rzucała talerzami.
Po kilku miesiącach para się wyprowadziła. Wrócili do wynajmowanego mieszkania, wzięli kredyt. A Halina została w swoim mieszkaniu sama — pierwszy raz od dawna.
— Wtedy pierwszy raz od wieków usiadłam na kanapie i odetchnęłam. Posprzątałam całe miesz— Wyszorowałam podłogi, otworzyłam okno i w końcu poczułam spokój – żadnego bałaganu, żadnych pretensji, mój dom znów był tylko mój.