Moja przyjaciółka Bogna gotuje jak nikt inny. Nieziemsko, wspaniale, z cukinii i zwykłego ziemniaka potrafi wyczarować coś niesamowitego! A te jej wypieki! I to rumiane mięso w każdej postaci! Ale nie o tym chciałam mówić.
Bogna ma nadwagę. I to całkiem sporo, ale jest naprawdę piękna – gładka niczym dojrzałe jabłko, pełna energii, bez zadyszki, bez problemów z ciśnieniem. Ma męża, z którym żyje od piętnastu lat. Przez te wszystkie lata jej mąż, Dariusz, z lubością i złośliwą fascynacją wytykał jej te dodatkowe kilogramy. Bardzo kreatywnie, z pomysłem. Przy przyjaciołach. Przy obcych. Wymyślał niby czułe przezwiska – moja krówko, mój hipopotamku. Ojej, przystopowała mi na stopę, złamała całe Dariego!
Chwalił znajome fit-kobiety i wszystkich, których geny oszczędziły. Kilka razy i mnie się dostało tych wątpliwych komplementów, a ja, głupia, rzucałam się w obronie Bogny, tłumacząc coś o metabolizmie i genetyce – bez sensu.
Bogna zawsze trzymała fason, choćby się uśmiechała na te żarty. Sama czasem żartowała ze swoich kształtów. Po narodzinach córki sytuacja się pogorszyła – dziewczynka odziedziczyła figurę „jabłuszko”, i Dariusz, gdy córka weszła w wiek nastoletni, przeniósł swoje uwagi na nią: „No i po co ty tyle wciskasz? Będziesz jak twoja matka, spójrz na siebie, nie chciałabyś być ładna, a nie jak to bezkształtne roślinożerne coś?”
I wtedy Bogna nagle się ocknęła. Rozmawiała z mężem raz, drugi, trzeci – iż tak nie można. Oczywiście, bez skutku. Aż pewnego dnia, rok temu, nastąpił wybuch. Nie byłam świadkiem, opowiadano mi. Gdy Dariusz znów zaczął popisywać się swoim „dowcipem” na temat figury żony w towarzystwie, ona nagle powiedziała: „Dariusz, wiesz co? Mam już dość. Nie podoba ci się moja sylwetka? Nie trzymam cię, idź sobie, znajdź jakąś chudą. Mnie już wystarczy.”
Wezwała taksówkę i odjechała. Dariusz dalej się wygłupiał i żartował, nie spieszył się za żoną. „Gdzie ona pójdzie? – mówił. – Poopowiada sobie i ochłonie. Sama wie, iż wygląda jak przejrzały pomidor.” choćby przyjaciele próbowali mu tłumaczyć, iż nie ma racji, iż Bogna wygląda świetnie, ale oczywiście na próżno.
W domu Bogny nie było. I córki też. Okazało się, iż zabrały swoje rzeczy i wyjechały do rodziców Bogny – mają dom w innej dzielnicy. Do szkoły trochę niewygodnie dojeżdżać, ale trudno. Drugim ciosem było to, iż Bogna złożyła pozew o rozwód. Dariusz nie mógł uwierzyć: „Co, serio przez te moje żarty? Niemożliwe! Na pewno ma kochanka! Chociaż… nie, komu by się taka grubaska podobała…”
Pewnie już się domyślacie. Kochanka nie było. Po prostu Bogna miała dość. Pracuje na dobrym stanowisku w dużej firmie, zarabia bardzo przyzwoicie, rodzice pomogli – i tak, nie czekając na podział wspólnego mieszkania, kupiła sobie i córce porządne dwupokojowe mieszkanie w nowym budynku.
Po podziale majątku Dariusz został z kawalerką. I musiał sprzedać samochód, pieniądze podzielone. Alimenty na córkę płaci jeszcze trzy lata, zarabia mało, a po odliczeniu jednej czwartej zostaje mu niewiele. I najgorsze – jak opowiada znajomym – ta jego była, suka, przyzwyczaiła go przez piętnaście lat do pysznego jedzenia, a teraz musi żywić się półproduktami albo chodzić na obiady do matki. „Jej kurczak śni mi się po nocach – mówi. – Jej pilaw. Te pierogi! Wszystkie te pierogi z różnymi farszami! Budzę się ze łzami w oczach.”
Nową babę znalazł? No znalazł. Gotuje jakieś paskudztwa, nie da się jeść. No tak, szczupła, ale w naszym wie”Teraz, gdy widzi Bognę w sklepie, uśmiechniętą i promienną w sukience, której nigdy wcześniej nie pozwolił jej kupić, jego jedyną pociechą jest to, iż nigdy nie nauczyła się gotować nalesników tak dobrze, jak jego matka – a one akurat były jego ulubionym daniem.”