Niesamowita historia oparta na prawdziwych wydarzeniach!

newsempire24.com 1 tydzień temu

Opowieść oparta na prawdziwych wydarzeniach, mimo iż wydaje się niezwykła!

– Chodziłam do szkoły numer 35, a ty?
– Ja też – Marek uniósł brwi, patrząc na dziewczynę. Dziwne zrządzenie losu, ale w życiu wszystko jest możliwe.

Zaskakująco, iż ich imiona także były identyczne. Marek i Martyna, jakby nie było innych imion na świecie. Ale to nie przeszkadza zakochanym być razem!

Marka i Martynę połączył przypadek w sklepie. Historia wydawała się błaha, ale najwyraźniej los nie miał lepszego pomysłu. Nie wiedział, które oliwki wybrać, a Martyna, przechodząc, poradziła mu markę. I tak zaczęli rozmowę, wymienili się numerami. Nie wiadomo, dokąd zaprowadzą przypadkowe spotkania, dlatego gdy Marek zaprosił ją na randkę, Martyna się zgodziła.

Marek był już po jednym małżeństwie, poznał smak codzienności i zdrady, a Martyna jeszcze nie wkroczyła na tę drogę, spokojnie wierząc, iż szczęście w końcu ją odnajdzie. To było ich piąte spotkanie. Marek wyglądał na swoje 35 lat, dorobił się już niewielkiego brzuszka i zakoli, co zawdzięczał genetyce po linii ojca, gdzie łysienie zaczynało się po trzydziestce. przez cały czas brunet w resztkach włosów, o wzroście około 180 cm, jak mówiła była żona: dość przystojny, choć to nie przeszkodziło jej wdać się w romans. Dodajmy do tego oczytanie, poczucie humoru i dobre maniery – całkiem niezła partia.

Martyna była od niego młodsza o dekadę. Piękna dziewczyna z gęstymi kasztanowymi włosami do ramion, smukłą sylwetką i wyrazistymi piwnymi oczami. Uśmiech, jak sama mówiła, był jej wizytówką, co Marek doceniał. Potrafiła oczarować każdego. Mężczyznę urzekała jej naiwność, ale Martyna nie była głupia. Drugą jej wizytówką była elegancja mowy, w której Marek się zanurzał i pragnął więcej.
– Pamiętasz Panią Grażynę? – Marek zamierzał wrócić do wspomnień.
– Oczywiście – Martyna się uśmiechnęła. – Miała ten charakterystyczny kapelusz – wskazała na kształt ręką nad głową i oboje wybuchnęli śmiechem.

– Marek Kowalski?
– Prus? – Martyna nie zrozumiała.
– Chomik.
– Nauczyciel, – kiwnęła głową dziewczyna. – Tak, najbardziej lubiany przez chłopców.

Spacerowali po parku, trzymając się za ręce, omawiając plany na przyszłość. Markowi podobało się, jak Martyna mówiła o życiu, marzeniach i celach, a także o swojej miłości do literatury. Okazało się, iż Martyna nie tylko czyta, ale ma własne książki, które cieszą się popularnością w internecie.

To była niezwykła dziewczyna: jasna, delikatna, zdeterminowana. Marek zrozumiał, iż obawa przed drugim małżeństwem ustępuje, zastępując ją pewnością, iż nie wszystkie kobiety są takie same. Kiedyś, siedząc u Martyny w domu, postanowili obejrzeć stare albumy ze zdjęciami.
– Jaka byłaś urocza, – Marek komplementował.
– A teraz? – Martyna postanowiła złapać go na słowie.
– Teraz jesteś prawdziwą pięknością!

Martyna spuściła wzrok, jego pochlebstwa były dla jej serca jak ciepłe promienie słońca. Lubiła Marka. Między nimi nie było większej różnicy, ponieważ przy Marku można było być sobą bez udawania.

– Niemożliwe! – Marek był tak zaskoczony, iż nie wierzył własnym oczom. Przed nim było jego zdjęcie z Pierwszego Września, gdy przeszedł do 11 klasy. A adekwatnie podobne, zrobione z innego kąta, ale nie było wątpliwości, iż to on z jakąś nieznajomą dziewczynką. Nieco wyblakły obrazek przywodził na myśl wspomnienia odległego dnia, gdy miał 17 lat. Wychowawczyni ogłosiła, iż Marek miał zaszczyt prowadzić pierwszoklasistkę. Wśród pięciu klas absolwentów wybrano właśnie jego – prymusa z obiecującą przyszłością. Był jeszcze Wojtek Kamiński, jego wieczny rywal, ale wybrano jednak jego. Patrząc na zapomniane zdjęcie, Marek przypominał sobie wspomnienia.

Dzień był piękny, ciepły. Biała wyprasowana koszula, czarne spodnie na kant z paskiem, lśniące wypolerowane czarne półbuty. Przyprowadzili do niego jakąś dziewczynkę, rzecz jasna jej nie pamiętał kompletnie, była mała, chudziutka i nieco przestraszona. Patrzyła na niego z dołu, a on rozrywał tłum, wypatrując Justynę Twardowską. Od dawna podobała się Markowi i na Pierwszego Września zamierzał wziąć sprawy w swoje ręce. Ona uśmiechnęła się i uprzedziła, ale próbować było warto, więc dlatego dobrze pamięta ten dzień.

I oto przed nim zdjęcie, gdzie na jego lewym ramieniu siedzi dziewczynka w białej bluzce, czarnych lakierkach, z dwoma dużymi kokardami na głowie.
– Kim ona jest? – Marek nie mógł oderwać wzroku od fotografii, wciąż nie rozumiał, jak się tam znalazła.
– To ja, – odpowiedziała Martyna, nie rozumiejąc, co tak zaskoczyło Marka.

Wpatrywał się w twarz dziecka, a potem przenosił wzrok na dorosłą kobietę.
– To ja, – jego palec zatrzymał się na siedemnastolatku, a na twarzy pojawił się dziwny uśmiech.
– Jak to możliwe? – Martyna nie była przekonana, przybliżając do siebie album.

Uważnie studiowała rysy nastolatka, w których sama zaczynała dostrzegać Marka.
– Nie do wiary! – teraz już zawołała z niedowierzaniem, spoglądając zdumionym wzrokiem na mężczyznę. – Czyli…
– To przeznaczenie, – wzruszył ramionami, wciąż nie dowierzając wydarzeniom.

Przypadek sprawił, iż Marek od początku września uznał ten dzień za istotny w swoim życiu. Choć Justyna Twardowska odmówiła, a los igrał z nim wiele lat, teraz zrozumiał, iż wtedy niósł na ramieniu swoją przyszłą żonę. A Martyna lekko brzękała dzwoneczkiem, którego echo rozbrzmiewało po okolicy.

Pobrali się. To było proste, ale szczęśliwe wesele. Nie obyło się bez łez panny młodej, a mąż obejmował i czuł: oto ona, ta, której przeznaczenie mu przyznano. Drugi raz w życiu Marek trzymał pannę młodą na ramionach, z tą różnicą, iż teraz się znali.

Obecnie Martyna i Marek są rodzicami dwóch chłopców w wieku 14 i 13 lat. Martyna wciąż pozostaje przy literaturze, ofiarując czytelnikom nowe romantyczne światy, bo to, co się jej przytrafiło, trudno by było wymyślić choćby z największą fantazją.

Idź do oryginalnego materiału