Darmozjadka. Teściowa wyrzuciła za próg kobietę z małym dzieckiem. Ale choćby nie mogła pomyśleć…
Michaś w końcu zasnął dopiero o trzeciej nad ranem. Siedziałam na skraju łóżka, zdrętwiała w niewygodnej pozycji ręka zesztywniała, ramię bolało, ale bałam się poruszyć. Chłopcu ząbkowało dziąsła były czerwone, ciągle wkładał piąstki do ust i płakał tak, iż serce mi pękało.
Wydawało się, iż nie spał od wieków. Wystarczyło spróbować odłożyć go do łóżeczka natychmiast się budził, jakby wyczuwał, iż chcę uciec. Tylko siedem miesięcy, a w tym czasie zdążyłam przeżyć zupełnie nowe życie. Miłość, ból, niepokój, szczęście wszystko splotło się w ciasny węzeł, którego teraz nie dało się rozwiązać.
Kiedy oddech syna stał się równy, ostrożnie wstałam. W oknie naprzeciwko paliło się światło ktoś w naszej dziewięciopiętrowej blokowisku też nie spał. Często zastanawiałam się, kto tam inna zmęczona matka, jak ja? Bezsenność dręczyła staruszka? Zakochana para? Kiedyś marzyłam, iż z Kubą kupimy własne mieszkanie, a ja będę patrzeć przez okno na swój podwórek. Ale te marzenia rozwiały się jak dym.
Trzy lata pracy przy kasie w Spożywczaku i wszystkie oszczędności poszły na marne. Najpierw pierwsza wpłata za kredyt, którego nigdy nie wzięliśmy. Potem remont w tym mieszkaniu, gdzie mieszkaliśmy z Katarzyną Michałową, matką Kuby. Będzie lepiej mówił. Ale lepiej było tylko im.
Od kiedy przekroczyłam ten próg z walizką i głupią nadzieją na szczęśliwe życie, ani razu nie poczułam się jak u siebie.
Wszystko się ułoży obiecywał Kuba półtora roku temu. Pobierzemy się latem mówił, zanim zaszłam w ciążę. Trochę poczekamy szeptał, gdy urodził się Michaś. Kiwałam głową. Wierzyłam. Czekałam. Ale pieczątka w dowodzie jakoś zawsze wydawała mu się zbędna.
Katarzyna Michałowa każdego ranka dzwoniła kluczami w przedpokoju, szykując się do pracy w księgowości. Nazywałam ją w myślach jamniczką mała, dokuczliwa, z nosem zawsze zadartym do góry. Ze mną rozmawiała tylko wtedy, gdy musiała, jakbym nie była matką jej wnuka, a tymczasową pomocą domową. Gdy gotowałam krzywiła się: Nie umiesz obchodzić się z jedzeniem. Gdy prałam: To drogie rzeczy. Ale zawsze z trującym uśmiechem.
Elżuniu, podłogę byś umyła mówiła w mój jedyny wolny dzień. Elżbieto, kupiłam twaróg dla Michasia dodawała, choć nigdy nie brałam od niej jedzenia.
Swojego pokoju pilnowała jak skarbu. W naszej nieobecności przeglądała rzeczy. Pewnego razu złapałam ją, jak grzebała w mojej szafie. Szukałam ręcznika powiedziała bez cienia zażenowania.
W kuchni panował szczególny porządek. Jej talerze osobno, nasze osobno. Jej patelnia, jej garnek, jej trzepaczka. Nic wspólnego. Gdy Kuba się spóźniał, jadłam kolację w pokoju byle tylko nie siedzieć z nią przy jednym stole.
A jednak jakoś się trzymaliśmy dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Przed narodzinami Michasia jeszcze mogłam uciec do pracy, do koleżanek, na spacer. A teraz? Z dzieckiem na rękach, trzema stówkami w portfelu i czterema tysiącami zasiłku na karcie.
Cicho zamknęłam drzwi i wyszłam do przedpokoju. Chciało mi się pić, głowa huczała od niewyspania druga nieprzespana noc z rzędu. Wczoraj Michaś obudził się o pierwszej i zasnął dopiero o piątej. A o dziesiątej rano znowu na nogach. Poruszałam się jak zombie, oczy piaskiem zasypane.
W kuchni paliło się światło. Katarzyna Michałowa jeszcze nie spala. Chciałam tylko nalać wody i wyjść, ale nie zdążyłam zrobić kroku.
Jeszcze nie śpisz? odwróciła się teściowa. Znowu w telefonie siedzisz, widziałam światło pod drzwiami.
Michaś źle śpi odpowiedziałam. Ząbkuje
Parsknęła. W tym dźwięku było wszystko niedowierzanie, sugestia, iż tylko szukam wymówek, i za moich czasów pracowałam i dzieci wychowywałam.
Można ciszej? poprosiłam, wzdrygając się od huku talerzy. Michaś dopiero zasnął.
Coś błysnęło w jej oczach. Gwałtownie odwróciła się do zlewu, przygarbiła, a potem
Potem stanęła twarzą do mnie. Twarz wykrzywiona, oczy zwężone. Z hukiem postawiła kubek na stole.
Ciszej? powtórzyła Katarzyna Michałowa. Ja we własnym domu mam chodzić na palcach?
Oparłam się o futrynę. Siedem miesięcy bez snu. Siedem miesięcy życia w tych dziesięciu metrach, gdzie każdy krok jak po polu minowym.
Po prostu poprosiłam, żeby nie trzaskać naczyniami powiedziałam cicho.
A może ty po prostu nie potrafisz dzieci usypiać? teściowa założyła ręce. Ja dwóch wychowałam. I żadnych problemów z zębami nie było. I spali jak aniołki.
Zaci